Pozłacany świński ryj, przyrządy dla domorosłych lekarzy, części ludzkiego ciała w formalinie, replika szkieletu dwugłowego dziecka, „pierdząca alejka”, wykłady na temat przeklinania, kursy fotografowania duchów, sklep pełen czarów, bezgłowy męski korpus czy też ukryty cmentarz dla zwierząt w Hyde Parku – tego w oficjalnych przewodnikach po brytyjskiej stolicy nie znajdziecie. A to przecież też Londyn. I dla wielu – znacznie ciekawszy.

NIETYPOWA PAMIĄTKA Z LONDYNU

Na hasło „Londyn” chyba każdemu przychodzą do głowy atrakcje, których za żadne skarby nie wolno pominąć. Ale Londyn to także inne skarby, z pozoru ukryte przed wzrokiem turysty, nierzucające się w czy, ale potrafiące wywrzeć na każdym wrażenie. Z pewnością do takich należy niewielki sklepik i jednocześnie miniaturowe muzeum w Hackney we wschodnim Londynie przy 11 Mare Street (E8 4RP). Szyld sklepiku zdradza jego właściciela, stowarzyszenie The Last Tuesday Society, które powstało w 2008 roku. Właściciel sklepu podkreśla, że jest to współczesna wersja przeszklonego wiktoriańskiego kredensu pełnego dziwnych, niecodziennych, czasami szokujących przedmiotów, jaki znajdował się w prawie każdym domu londyńskich wyższych sfer. Ten niewielki sklepik pełen jest najdziwniejszych przedmiotów, które cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem kupców z całego świata. To właśnie tu można nabyć pozłacany ryj świni, replikę szkieletu dwugłowego dziecka, czy też spreparowane głowy dzikich zwierząt. Właściciel sklepu twierdzi z przekonaniem, że każdy chciałby mieć na ścianie takie trofea. Przybytek prowadzony jest przez The Last Tuesday Society. Samo stowarzyszenie liczy sobie ponad 20 tysięcy członków. Jak zapewnia jego szefostwo, każdy może do niego dołączyć, ale pod jednym warunkiem. Należy lubić to, co lubią jego twórcy. A co lubią, widać w sklepie. Stowarzyszenie organizuje także liczne kursy, wykłady i spotkania tematyczne. Zainteresowani mogą poznać tajniki sztuki wypychania zwierząt, wziąć udział w wykładach na temat przeklinania czy też nauczyć się robić zdjęcia… duchom.

CMENTARZ DLA ZWIERZĄT

Chyba każdy z turystów, który zawitał do brytyjskiej stolicy, chociaż raz zajrzał do Hyde Parku. Podczas takich spacerów najczęściej odwiedza się to, co sugerują przewodniki: Kensington Palace, pomnik ofiar zamachów bombowych z 2005 roku, galerię Serpentine czy też pomnik fontannę, poświęcony księżnej Dianie. Ale w Hyde Parku jest jeszcze jedno niezwykłe miejsce: cmentarz dla zwierząt. Powstał zupełnie przypadkowo w 1881 roku i zapełniał się grobami do roku 1903. Zaczęło się od terriera o imieniu Cherry, którego właściciele bardzo często odwiedzali Hyde Park. Państwo Barned zaprzyjaźnili się z ówczesnym dozorcą Victoria Lodge. Kiedy pies odszedł, poprosili o zgodę na pochowanie go w niewielkim przydomowym ogródku pana Windbridge’a. Ten zgodził się. 28 kwietnia 1881 roku pojawił się pierwszy nagrobek. Dowiedzieli się o tym okoliczni mieszkańcy i zaczęto kopać kolejne groby dla czworonogich milusińskich. Dozorca podjął się nawet przewodzenia ceremoniom pogrzebowym. Szacuje się, że dziś w tym miejscu znajduje się ponad 300 grobów. Wszystkie układano w szeregi przecinane niewielkimi alejkami, by byli właściciele mogli je odwiedzać, a także dekorowano niewielkimi płytami nagrobnymi. Co prawda cmentarz – czy raczej cmentarzyk – zamknięty jest dla odwiedzających Hyde Park, ale można go zobaczyć przy niewielkim budynku sąsiadującym z Victoria Gate, tuż przy wejściu do parku od strony stacji metra Lancaster Gate. Widoczny jest także z górnego pokładu londyńskiego piętrusa, a przy odrobinie szczęścia także między prętami płotu otaczającego Hyde Park w tym właśnie miejscu.

NIC W NATURZE NIE GINIE

Prężnie rozwijający się wiktoriański Londyn pełen był nowatorskich jak na XIX wiek rozwiązań technologicznych. Jednym z nich były lampy uliczne, połączone z ówczesnym systemem kanalizacyjnym w mieście. Na takie rozwiązanie wpadł wynalazca z Birmingham, Joseph Web. Gazowe lampy zasilane były metanem wydzielającym się z ludzkich ekskrementów. Lampy Weba spełniały dwa podstawowe zadania. Po pierwsze spalały przykry zapach i zarazki gromadzące się w kanalizacji. Po drugie oświetlały niewielkim kosztem ulice Westminster, Hampstead i Shoreditch. Metan gromadzony był w niewielkiej kopule nad kanalizacją, skąd przesyłano go do lamp. Paliły się one przez całą dobę, jako że źródła gazu były, rzecz jasna, nieograniczone. Niestety, ekskrementy nie były wystarczająco skoncentrowane i aby pomóc metanowi wydostać się spod ulic, używano również tradycyjnego gazu, dzięki któremu zwoje w kopułach rozgrzewane były do temperatury ponad 370°C. Pozwoliło to „wyciągać” metan z kanalizacji i jednocześnie wentylować podziemne labirynty. Jedyna lampa gazowa Weba, która ocalała w Londynie, znajduje się zaraz za hotelem Savoy, który zawsze był dodatkowym źródłem gazu. I pewnie działałaby do dziś tak, jak zaprojektował ją wynalazca, gdyby nie to, że kilka lat temu cofająca ciężarówka uderzyła w nią i ją przewróciła. Lampa wróciła na swoje miejsce, ale dzisiaj zasilana jest gazem ziemnym. Alejka, na której się znajduje, doczekała się niechlubnego pseudonimu. Jako że wynalazek Weba zasilany była metanem pochodzącym z ludzkich odchodów, Carting Lane nazywana jest Farting Lane, czyli „pierdzącą alejką”.

POSIŁEK W KOMPLETNYCH CIEMNOŚCIACH

 

Jedni uwielbiają chodzić do restauracji, inni najzwyczajniej w świecie nie ufają kucharzom. I dla jednych, i dla drugich nie lada przeżyciem może okazać się uroczysty, być może romantyczny obiad we dwoje, we troje albo we czworo. Kto wie? W restauracji „Dans Le Noir?” przy 31 Clerkenwell Green (EC1R 0DU) je się w absolutnych ciemnościach. A co najważniejsze, nie ma się zielonego pojęcia, co znajduje się na talerzu. To największa tego typu restauracja na świecie. Pierwsza z nich została otwarta w Paryżu w 2004 roku przez Edouarda de Broglie’a i Etienne’a Boisronda. Jej pomysłodawcy chcieli w ten sposób pokazać solidarność z francuską Fundacją na Rzecz Niewidomych. Choć trudno to udowodnić, panuje przekonanie, że posiłki spożywane w absolutnych ciemnościach to swego rodzaju tradycja, która pojawiła się już pod koniec XIX wieku.

Restauracja londyńska powstała na wzór paryskiej. Wejście i przedsionek są oświetlone. Każdy może zamówić danie na podstawie menu stworzonego z trzech kolorów. Czerwony oznacza dania mięsne, niebieski rybne, a zielony wegetariańskie. Dodatkowo jest jeszcze białe menu, na które składa się niespodzianka szefa kuchni. To, co podawane jest do stołu, pozostaje absolutną niewiadomą. Po wyborze dania uzbrojony w noktowizor kelner prowadzi klientów do stolika – wędrują oni zawsze w ten sam sposób, gęsiego, z ręką na ramieniu osoby przed nimi. Wszystko, co dzieje się w środku restauracji, z założenia ma być niezapomnianym doświadczeniem klientów. Sami muszą trafić do szklanek czy kieliszków i nalać sobie zamówiony napój, sami muszą domyślać się, co się dzieje dookoła nich, sami muszą szukać swoich towarzyszy. Dania pojawiają się na stołach, ale każdy musi zaufać wszystkim zmysłom – oprócz wzroku. Na tym polega ten niezwykły eksperyment. Zdarza się, że klienci zapominają się, przekonani, że nikt ich nie widzi. Tymczasem cała restauracja naszpikowana jest kamerami na podczerwień. Opinie na temat „Dans Le Noir?” są rozbieżne. Dla jednych to doskonała odskocznia od codziennej czynności, jaką jest jedzenie. To także nowe doświadczenie i świetna okazja do przetestowania swoich zmysłów. Dla innych to strata czasu, fatalna kuchnia, a przede wszystkim niepotrzebne wyrzucanie pieniędzy, bo za jedną osobę trzeba płacić nawet 50–70 funtów.

KONTROWERSYJNE MUZEUM

Wielką popularnością na świecie cieszy się kontrowersyjny niemiecki lekarz, anatom, patomorfolog, ale kojarzony głównie z plastynacją, czyli sztuką preparowania ludzkich zwłok – Gunther von Hagens. Przygotowywane przez niego wystawy jeżdżą po całym świecie, ale o ile jego prace można uznać za sztukę, która służy nauce, o tyle pewną stałą wystawę w Londynie wielu może sobie darować. W Holborn przy 35–43 Lincoln’s Inn Fields (WC2A 3PE) znajduje się Royal College of Surgeons, a w nim Hunterian Museum, zwane także Muzeum Części Ciała. Nie tylko ludzkiego. Znajdują się w nim zbiory z ponad 400 lat, związane z szeroko pojętą chirurgią. Są tam zatem wszelkie narzędzia chirurgiczne, historie ich użytkowania (nie zapominając o tym, że dawniej nie stosowano żadnych środków uśmierzających ból czy znieczulających) i, co chyba najciekawsze, tysiące zachowanych w formalinie części ludzkich i zwierzęcych ciał. Niekiedy zwierzęta (i ludzie) były na tyle małe, że zachowane są w całości. Muzeum przygotowuje liczne wystawy czasowe, zmieniające się co kilka miesięcy, ale zdecydowanie warte zwiedzenia przez tych wszystkich, u których ciało i jego idealnie zakonserwowane wnętrze nie wywołuje odruchów wymiotnych.

ŚLADEM KUBY ROZPRUWACZA

 

Po dniu pełnym wrażeń innych niż przewidziane przez przewodniki jedni wolą się zrelaksować, inni być może woleliby jeszcze trochę podnieść poziom adrenaliny. Doskonale służyć temu mogą nocne spacery z przewodnikiem. Nie po to, żeby podziwiać panoramę miasta w nocy, ale by poznać jego mroczną historię w podejrzanych zakamarkach. Tam, gdzie nikt sam z siebie by się nie pchał. London Ghost Tour oferuje amatorom mocnych wrażeń wizyty w miejscach straceń, nawiedzonych przez duchy pustostanach, miejscach o wysokiej aktywności paranormalnej czy też takich, w które przez setki lat wsiąkała krew. Spacery są tak zaplanowane, aby pokazać chętnym podziemia i zakamarki, do których nie dochodzi światło latarni i które pamiętają najbardziej krwawe dzieje miasta. Jeden z takich spacerów związany jest z niechlubną działalnością Kuby Rozpruwacza.

Zdecydowana większość dziwnych czy też niecodziennych atrakcji Londynu związana jest ściśle z jego erą wiktoriańską. Brytyjska stolica pełna jest tego typu perełek, ale niewielu decyduje się je odnaleźć i zwiedzić. Wejście z hałaśliwej i ruchliwej ulicy do miejsca, którego nikt by się nie spodziewał, może wywołać najdziwniejsze reakcje. Przede wszystkim zdziwienie i pewnego rodzaju zauroczenie samym faktem, że tak odmienne światy mogą obok siebie istnieć i wzajemnie się uzupełniać.

 

 

Filip Cuprych

 

Gazetka 146– listopad 2015