Katarzyna Bosacka – propagatorka zdrowego i oszczędnego żywienia. Dziennikarka TVN Style. Prowadzi znane i lubiane programy: „Wiem, co jem”, „Wiem, co kupuję”, „Gwiazdy od kuchni”. Autorka książki kucharskiej „Bosacka od kuchni”. W październiku na zaproszenie Brukselskiego Klubu Polek (BeKaP) gościła w Brukseli.

Kasiu, opowiedz nam, jak trafiłaś do telewizji. Nie tak wcześnie przecież. Najpierw pracowałaś w „Wysokich Obcasach”, gdzie się poznałyśmy, potem ty wyjechałaś do USA z mężem, a ja do Brukseli. Kiedy wpadłaś na pomysł programów o zdrowym żywieniu?

Telewizja zadzwoniła do mnie sama. Po publikacji rozdziału w książce „Jestem mamą”, w której dziennikarki i aktorki opisywały swoje doświadczenia z macierzyństwem (ty też tam pisałaś, pamiętasz?), zadzwoniła do mnie ówczesna szefowa TVN Style Yvette Żółtowska i zaproponowała poprowadzenie programu dla młodych matek. Odmówiłam, bo poza tym, że miałam wtedy już troje małych dzieci, to nie czułam się na siłach. Była zdziwiona, więc zapytała mnie, na czym się znam. Byłam świeżo po wydaniu swojej pierwszej książki konsumenckiej „Cena urody”, na jej podstawie pisałam program o kosmetykach, zdrowiu i diecie, który prowadziłam z Klaudią Carlos.

Dziś prowadzisz programy „Wiem, co jem”, „Wiem, co kupuję”, „Gwiazdy od kuchni”. Zdradź nieco szczegółów telewizyjnej pracy. Jak wygląda przygotowanie emisji, ilu ludzi nad tym pracuje?

Pierwsze 47 odcinków „Wiem, co jem” napisałam sama, dziś mam do pomocy nieocenione koleżanki z redakcji. Przy programach „Wiem, co jem” i „Wiem, co kupuję”, które tworzą 45-minutową całość, pracuje około 50 osób. To duża, profesjonalna, dobrze zorganizowana produkcja. Sezon (wiosenny lub jesienny) zaczynamy od wymyślania tematów, a trzeba ich wymyślić 24 (12 do „Wiem, co jem” i 12 do „Wiem, co kupuję”), a potem dzielimy się scenariuszami. Ja zawsze wolę zajmować się jedzeniem, więc staram się w sezonie napisać trzy–cztery scenariusze „Wiem, co jem”. Za chwilę zaczniemy 16. sezon programu. To już bardzo dobrze działająca, rozpędzona maszyna.

Jedzenie staje się w dzisiejszych czasach coraz bardziej stresujące. Zalecenia dietetyczne zmieniają się co kilka miesięcy, a często są ze sobą sprzeczne. Jak jeść, żeby nie zwariować?

Nie słuchać głupich rad głupich celebrytów i nie wierzyć w supernewsy wyskakujące z okienek portali społecznościowych, tylko szukać rzetelnych źródeł. Sprawdzać na stronach Instytutu Żywności i Żywienia, Światowej Organizacji Zdrowia, szukać informacji w poważnej prasie, czytać opinie naukowców, profesorów. Sama tak robię i od lat nie spotkałam się z żadnym zarzutem merytorycznym pod adresem programu.

Ostatnio niemal wszyscy są uczuleni na laktozę, na gluten, do tego mięsa nie wolno, ale i na ryby trzeba uważać, bo niektóre zatrute są antybiotykami… Do tego dochodzą zalecenia ekologiczne – warzywa tylko z firm bio, mięso, jeśli w ogóle, to od szczęśliwych krów…

Warto zastanawiać się nad tym, co kładziemy na talerzu, ale nie może to stać się naszą obsesją. Żaden fundamentalizm – ani religijny, ani polityczny, ani żywieniowy – nie jest dobry. Zdrowa dieta to ta oparta na zdrowych produktach; dużo warzyw, mniej owoców, bo są słodkie i napędzają apetyt, do tego kasze, ciemny ryż, makaron pełnoziarnisty, chleb razowy na zakwasie, jaja i produkty mleczne, trochę mięsa, więcej ryb, trochę masła, oleje roślinne i dużo wody.

A moda na produkty bezglutenowe, na dietę bezmleczną, paleo, pięciu przemian, księżycową, lodową i Bóg wie, jaką jeszcze, szybko minie. W amerykańskim ministerstwie zdrowia FDA jest skatalogowanych, opisanych i ponumerowanych prawie 40 tysięcy diet. Stosik cały czas rośnie.

Na co trzeba naprawdę szczególnie uważać? Co nas truje?

Gdybym miała wybrać jeden produkt, byłby to cukier. Psuje zęby, napędza apetyt, poza energią nie dostarcza żadnych wartości odżywczych, jest pusty żywieniowo, a przyczynia się do cukrzycy, otyłości, osłabia odporność. W sumie samo zło.

Truje nas żywność wysoko przetworzona – pełna soli, cukru, najtańszego, złej jakości tłuszczu, sztucznych barwników i syntetycznych aromatów. Dodatków do żywności zarejestrowanych do użycia w krajach Unii Europejskiej jest 2000, z czego tylko 50 można stosować do żywności ekologicznej. Czy to nie powinno dać nam do myślenia?

Czy zgadzasz się, że należy jeść lokalnie i zgodnie z porami roku? Ale wtedy nie będzie ani awokado, ani mleka sojowego, ani bananów, ani cytryn…

Każdy rozsądny dietetyk, szef kuchni, restaurator, żywieniowiec będzie do tego zachęcał. Produkty sezonowe są najsmaczniejsze, najbogatsze w składniki odżywcze i najtańsze. Nie można być jednak fundamentalistą. W Polsce np. nie rosną zdrowe awokado czy cytryny, więc nie widzę powodu, by z nich rezygnować. Warto jednak dowiedzieć się, kiedy i na nie przypada sezon. Zbiór europejskich cytrusów za chwilę się zacznie, to właśnie jesienią i zimą są najtańsze i najsmaczniejsze.

Co sądzisz o żywności modyfikowanej genetycznie, czyli słynnym GMO?

Nie ma żadnych badań dowodzących, że żywność GMO jest szkodliwa dla zdrowia człowieka, że nas truje, że powoduje różne dolegliwości. Jednak jestem przeciwna GMO przede wszystkim dlatego, że wiąże się z wprowadzeniem takich upraw na wielką skalę i z zanikiem bioróżnorodności. Po co uprawiać 120 odmian ziemniaków, kiedy najwięcej zysków będzie przynosiła jedna lub dwie modyfikowane genetycznie? Wiele kontrowersji budzi też herbicyd glifosat (Roundup), stosowany na masową skalę w uprawach GMO. W sumie więc GMO mi się nie podoba.

A jak ty się żywisz i jak karmisz swoją rodzinę?

Bardzo dużo gotuję, zresztą nie tylko ja, ale dziewczynki, no i mały Franek, który też potrafi pokroić sałatkę jarzynową, kulfoniasto, bo kulfoniasto, ale garnie się do kuchni. Zdecydowanie jemy sezonowo. Za chwilę na nasz stół wjedzie więc gęś, żurawina, ciasto z aronii i jabłek, czerwona kapusta. Część produktów kupujemy w ekosklepach, część w sklepach konwencjonalnych, tylko dobrze wybieramy. Jemy dużo owoców i warzyw, nie pijemy napojów gazowanych, staramy się nie kupować słodyczy. W naszym domu nie ma kostek rosołowych ani innych półproduktów, za to ciągle coś się piecze i gotuje.

Jesteś osobą pełną energii, ale nasze czytelniczki na pewno zainteresuje, jak dajesz radę łączyć obowiązki matki czwórki dzieci z tak absorbująca pracą zawodową?

Kluczem jest organizacja i związek partnerski; wiele spraw, także związanych z dziećmi i domem, załatwia mąż. Kiedy jadą na zdjęcia, wstaję bardzo wcześnie, między 5.00 a 6.00 rano, ale dzięki temu szybciej jestem w domu i mam czas dla dzieci. Na planie staram się wykorzystać czas maksymalnie, bez pogaduszek i przestojów, i jakoś się udaje. Poza tym nasze dzieci – poza czteroletnim Franiem – są już duże i samodzielne. Duża rodzina jest jak firma, kluczowe jest wzajemne zrozumienie potrzeb i dobre zarządzanie.

 

rozmawiała Aneta Boratyńska

prezeska BeKaP-u

Gazetka 166 – listopad 2017