Tak nam do siebie blisko, a tak daleko… Coraz częściej jako psychologa nachodzi mnie taka refleksja. Smutna i zastanawiająca. Bo przecież wszystko to, co tak cudownie miało nam służyć w budowaniu bliskości z innymi (mam tu na myśli nieprawdopodobny postęp technologiczny i wynikającą z niego łatwość komunikowania się i poznawania nowych ludzi), dziś jest w zasadzie podstawową przeszkodą w drodze do drugiego człowieka. Jeden z paradoksów naszych czasów.

Sprawa w praktyce ma się jeszcze gorzej, ponieważ znakomita część z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo się bliskości boi i jak bardzo jej unika. Jeśli wczesnodziecięce bliskie relacje zapisały się w naszej pamięci negatywnie, to prawdopodobnie w dorosłym życiu bliskość będzie nam się kojarzyła z zagrożeniem, cierpieniem czy też utratą poczucia bezpieczeństwa. Bywa też, że niektórzy kojarzą bliskość z utratą siebie, swojej odrębności, przez co w bliskich kontaktach się duszą. Unikają ich więc jak ognia. Albo też wchodzą w burzliwe relacje, które zwykle w dramatyczny sposób się rozpadają. Nieświadomy lęk przed bliskością przykrywany jest często frustracją czy złością na drugą osobę, z którą „coś jest nie tak i powinna się leczyć”. Tymczasem jeśli tego typu związki nam się powtarzają, to jednak proponowałabym najpierw zastanowić się, czy to przypadkiem nie my przyczyniamy się do ich rozpadu.

Bliskość emocjonalna to głęboka prawda między dwojgiem ludzi, wzajemna troska, otwartość i stabilność relacji. Nie ma w niej miejsca na nieprzewidywalność, nagłe zniknięcia następujące zwykle po okresie przyciągania i uwodzenia czy też na nieoczekiwane zwroty akcji. Bliskość dorosła, ta dojrzała, zakłada istnienie granic, jak również przyjmuje fakt, że jesteśmy inni, mamy inne doświadczenia życiowe i inną perspektywę świata. Na tym m.in. polega jej wartość, że pomimo wszystkich różnic jesteśmy w stanie spotkać i zaciekawić swoją innością drugiego człowieka. Człowiek świadomy tych wartości nie ma potrzeby robienia emocjonalnych uników, blokowania dostępu do siebie, zakłamywania rzeczywistości czy też upatrywania swoich porażek w zachowaniu drugiej osoby. Nie dąży także do całkowitego zespolenia się z drugą osobą. Bywa i tak, że druga osoba jest dla nas ważna, ale jedynie w pewnym określonym aspekcie. Np. jest bardzo piękna, odnosi sukcesy albo też wprowadza nas do lepszego świata. I nam się to szalenie podoba, w związku z czym odczuwamy z nią bliskość. Jest to jednak bliskość pozorna, bo przecież nie jesteśmy zainteresowani tą osobą w całości, tylko jakimś jej niewielkim kawałkiem. A kiedy ten kawałek przestanie nam być potrzebny, to i pozorna bliskość pęknie jak mydlana bańka. Jak więc już możemy wywnioskować, bliskość to przede wszystkim solidne podwaliny. A dorosłość polega na tym, aby od relacji zależnościowych, początkowo niesymetrycznych, przechodzić do dojrzałej wzajemności. I to jest znakomita podstawa do tego, aby budować dojrzałe, głębokie relacje.

Chciałam przy tej okazji nieco przestrzec tych z państwa, którzy za cel stawiają sobie dotarcie do osoby, która bliskości sobie nie życzy albo też jej nie czuje, dając wyraźnie do zrozumienia, iż nie potrzebuje tego typu „emocjonalnych zaczepek”. Niejedna zakochana kobieta czy mężczyzna liczyli na to, iż z biegiem czasu sytuacja się zmieni. Chłód emocjonalny i latami pielęgnowana niedostępność pogrąża w żalu i frustracji wszystkich tych, którzy próbują się do takiego osobnika niemalże dobić kilofem. Można tak latami, i to bez żadnego efektu. Jeśli jest się w relacji z kimś takim, to może powinno się zadać sobie pytanie, czy ta relacja jest dla nas ważna na tyle, że chcemy w niej pozostać, wiedząc, że nie będziemy mieli w niej bliskości. Można też wyraźnie postawić granicę i powiedzieć, że nie życzymy sobie takiego układu, gdzie kontakt z drugą osobą mamy dopiero wtedy, kiedy coś się dzieje albo gdy wypełni się worek wzajemnych pretensji. Problem w tego typu relacjach jest jednak zazwyczaj taki, że ktoś, kto wybrał sobie w życiu osobę emocjonalnie niedostępną, często nie potrafi stawiać granic i powiedzieć: „Słuchaj, jeśli nasz związek tak ma wyglądać, to ja takiego życia nie chcę”.

Czy osoba, która tak bardzo boi się bliskości, ma szansę na zmianę swojego życia? Tak, jak najbardziej jest to możliwe. Jeśli tylko chce, wie, gdzie jest problem i chce nad tym popracować, to w zasadzie już pierwszy krok ku zmianie ma za sobą. Potem z reguły jest łatwiej. Bliskości można się nauczyć i można jej głęboko doświadczać. Dzieje się tak jednak pod warunkiem, że weźmiemy za to pełną odpowiedzialność. Najpierw jednak trzeba się solidnie rozejrzeć wokół, by zobaczyć, z kim w ogóle można być blisko, z kim jest nam po drodze. Bo przecież nie z każdym i nie za wszelką cenę. A potem dopiero systematycznie budować dojrzałą relację przyjaźni czy też miłości. Warto też się zastanowić, jak ta relacja ma wyglądać i co będzie dla nas w niej ważne. Czy partner osoby, która ma problem z bliskością, może jej w tej pracy nad sobą jakoś pomóc? Partnerzy nie powinni być dla siebie psychoterapeutami. Nie bardzo też widzę sytuację typu: „Mam lęk przed bliskością, ale chcę nad tym pracować, tak więc, kochanie, znoś cierpliwie moją wrogość, separowanie się, ataki agresji i lekceważenie, a jeszcze mi z tym jakoś pomóż, bo przecież widzisz, że nie daję rady”. Nie ma takich cudów i nikt za nas tej pracy nie wykona, a ciężar zmagania się z problemem (tym i tak naprawdę każdym innym) spoczywa jednak na osobie, której ten problem dotyczy. Tak też sobie myślę, że aby zbudować bliskość z drugim człowiekiem, trzeba najpierw zbudować bliskość z samym sobą. Wtedy znacznie swobodniej przyjdzie nam wyrażać to, co czujemy wobec innych: partnera, dzieci, przyjaciół, współpracowników. Wtedy też naczelną intencją będzie nasze porozumienie się z drugim człowiekiem, a nie kompulsywne wyrzucanie z siebie niekontrolowanych emocji.

 

Aleksandra Szewczyk

psycholog

Gazetka 173 – lipiec – sierpień 2018