Obecnie coraz częściej stawia się na naturę, na bliskość z nią i poszanowanie jej praw.

Słyszeliśmy już o nurcie slow life oraz zero waste, pora na kolejny – permakulturę. Tak naprawdę jednak wszystkie one mogłyby być wzajemnym uzupełnieniem.

MINIMUM WKŁADU, MAKSIMUM ZYSKU

Sam termin „permakultura” brzmi dość egzotycznie i nie niesie ze sobą jakichś pozytywnych skojarzeń. Jest zlepkiem angielskiego permanent, czyli stały, ciągły oraz agriculture – uprawa. Dosłowne tłumaczenie oznaczałoby więc trwałą uprawę, w wolnym tłumaczeniu permakultura oznacza jednak nie tylko proces w rolnictwie, ale styl życia i jego organizację w domu, a przede wszystkim wokół niego. Jest to rodzaj pewnej świadomej kultury ekologicznej, nastawionej na zrównoważony rozwój oraz samowystarczalność.

Sam termin odnosi się jednak także do kilku fachowych dziedzin – ekologicznego projektowania przestrzeni i środowiska, architektury, inżynierii ekologicznej, rolnictwa, agroleśnictwa, naturalnego budownictwa. We wszystkich tych dziedzinach miałyby dominować wzorce czerpane z naturalnych ekosystemów. Czyli – tych najbardziej doskonałych. Wydaje się więc, że jest to dziedzina w wielu naukach bardzo potrzebna, bo potrafi połączyć niby niezwiązane ze sobą gałęzie życia w jedno. Projektowanie w duchu permakultury miałoby więc docelowo zapewnić nie tylko piękny dom i ogród, ale przede wszystkim schronienie, pożywienie, energię, a nawet odzież i środki do pielęgnacji. W permakulturze tak organizuje się przestrzeń życia ludzi, roślin i zwierząt, żeby wszyscy czerpali z niej jak najwięcej korzyści przy jednocześnie minimalnym wkładzie własnym, minimalnej interwencji w systemy naturalne. Brzmi nieco archaicznie, nieco idealistycznie, jednakże coraz więcej gospodarstw decyduje się na ten styl projektowania. Podobno się opłaca, i to nie tylko pod względem finansowym.

W TROSCE O ZIEMIĘ I JEJ MIESZKAŃCÓW

Permakulturze przyświecają trzy szlachetne cele. Pierwszy to troska o Ziemię, jej ekosystemy, ich rozwój i gwarancję bytu. Drugi to troska o ludzi i ich dostęp do niezbędnych dóbr. Trzeci – dość altruistyczny – to dzielenie się nadmiarem z innymi na wzór naturalnych systemów, w których nadwyżki wykorzystywane są do wsparcia innych osobników.

Żeby wdrożyć te zasady, trzeba być przede wszystkim doskonałym obserwatorem natury, czerpać z jej pomysłów i wybierać te najlepsze w organizowaniu naszej przestrzeni życiowej. Warto wykorzystywać energię dzięki systemom solarnym czy wiatrowym, a także ją gromadzić na „gorsze czasy”. Warto ograniczyć swoją szkodliwą interwencję w naturę poprzez szacunek dla dóbr odnawialnych i nieodnawialnych Ziemi. Jednocześnie warto uniezależnić się od tych drugich. Najlepiej zaprzestać produkcji odpadów i wykorzystywać wszystko wielokrotnie bądź do naturalnego rozkładu. Lepiej tworzyć środowisko sprzyjające połączeniom między elementami, a nie podziałom. Warto zainwestować czas w małe i powolne rozwiązania jako bliższe naturze i efektywniejsze w długodystansowej perspektywie. Warto także postawić na różnorodność, bo pozwala w pełni wykorzystać zasoby miejsca, w którym żyjemy.

W teorii wszystkie te założenia brzmią dla laika niezwykle abstrakcyjnie, a to tylko jedne z wielu ważniejszych stosowanych w projektowaniu permakulturowym. O co więc chodzi z permakulturą w praktyce?

JAK URZĄDZIĆ OGRÓD

Zasady permakultury możemy wdrożyć lokalnie jako społeczność, ale także jednostkowo – jako rodzina. Mogą być wspólne dla domków jednorodzinnych, wiosek, miast, a im większa powierzchnia i więcej osób zaangażowanych, tym łatwiej o efekt w postaci samowystarczalnej żywności, energii i materiałów do wykorzystania w różnych dziedzinach życia.

Przyjrzyjmy się domowi z ogrodem. Centrum życia ludzi – dom – jest miejscem, w którym gromadzi się energię, wodę oraz używa się innych zasobów naturalnych. W najbliższym sąsiedztwie domu powinny się znajdować elementy wymagające codziennej opieki. Należą do nich przydomowy warzywnik i miejsca uprawy ziół, owoców. Tutaj też dobrze jest umiejscowić kompostownik. Za strefą przylegającą do domu znajdują się elementy wymagające niewiele uwagi, np. sad i pasieka. Dalej są uprawy główne – dzięki specjalnym systemom ściółkowym i nawadniającym niewymagające częstszej pracy niż raz w tygodniu. Za tym terenem mamy tzw. rejon półdziki – strefę uprawy roślin pastewnych, zbierania drewna itd., a jeszcze dalej – teren całkiem dziki, w który się w ogóle nie ingeruje.

Dzięki odpowiednio zorganizowanym uprawom i rozmieszczonym roślinom oraz dzięki stworzeniu właściwych warunków życia dla różnych zwierząt (przede wszystkich tych niehodowlanych) można uzyskać świetne plony bardzo małym nakładem pracy. Tutaj nie kosimy trawy, nie plewimy grządek, nie grabimy liści i nie palimy gałęzi. Zbieramy deszczówkę, ściółkujemy warstwowo, aby odpowiednio wzbogacić glebę, i zakopujemy gałęzie w celu gromadzenia wody i składników odżywczych. Pozwalamy kurom grzebać w ziemi, krowom zjadać trawę, a świniom ryć. Wszystko to odbywa się naturalnie i ma swój cel w uzyskaniu finalnego efektu – samowystarczalnego gospodarstwa domowego czerpiącego z natury, a nie żerującego na niej.

TYMCZASEM NA GRZĄDCE

Dla wielu z nas taka organizacja ogrodu nie wchodzi w rachubę. Nie znaczy to, że w ogóle nie możemy wykorzystywać zasad permakultury w swoim otoczeniu. Możemy np. zorganizować sobie warzywniak tak, by był jak najbliższy naturalnemu ekosystemowi, jednocześnie eliminując częste wizyty w celu usuwania chwastów, nawadniania czy likwidacji szkodników. Stworzymy w ten sposób warstwę wierzchnią zatrzymującą wodę, chroniącą przed ciepłem i zimnem, a jednocześnie pozwalającą na rozwój pozytywnych drobnoustrojów. Naturalną ochroną takiej grządki będzie bioróżnorodność. Samo założenie grządki wymaga dość dużo pracy, jednak biorąc pod uwagę, iż z roku na rok taka grządka będzie coraz płodniejsza, warto poświęcić trochę więcej uwagi na początku, by w przyszłości cieszyć się w pełni z własnych plonów.

Żeby założyć grządkę permakulturową, potrzebne będą tektury (lub jakieś papiery, gazety), kostki słomy (lub jakieś poziomice ograniczające grządkę), nawóz (oczywiście naturalny), ziemia i dużo wody. Na starcie wybieramy miejsce. Kosimy. Absolutnie nic nie kopiemy. Mocno podlewamy, układamy podwójną warstwę tektur lub grubą warstwę gazet niekolorowych, znowu podlewamy. Na górę dajemy w dwóch równoległych rzędach kostki słomy w odległości około metra od siebie. Pomiędzy nimi będzie nasza grządka. Pomiędzy słomę rzucamy gałęzie – na spód grube i spróchniałe, na wierzch cieńsze. Nawozimy. Sypiemy ziemię oczyszczoną z chwastów i ich nasion (najlepiej – z kretowin, może być też kupna). Nawozimy, sypiemy ziemię, podlewamy wodą, nawozimy, sypiemy ziemię, podlewamy wodą – aż do wysokości kostek słomy. Przykrywamy słomą lub sianem.

Na takiej grządce można zasadzić wszystko; najlepiej nie w równiutkich rządkach, ale luźno rzucając ziarna to tu, to tam. Dzięki temu nie staną się łatwym łupem dla szkodników, a „kooperacja” z innymi gatunkami wywrze korzystny wpływ na całościową kondycję naszej grządki w perspektywie długich lat. Takiej grządki nie musimy zbytnio plewić, nie musimy podlewać, wystarczy od czasu do czasu rzucić na nią okiem, ogarnąć z grubsza – i cieszyć się plonami.

POWRÓT DO KORZENI

Na przykładzie organizacji przestrzeni wokół domu, w ogrodzie czy nawet na zwykłej grządce widać, że permakultura jest bardziej powrotem do korzeni, do dawnych praktyk, a nie jakimś nowym stylem życia, który ma się wpisać pomiędzy nowoczesną technologię, nadmierną konsumpcję i wzrost gospodarczy. Przez ten specyficzny powrót do natury widać, że człowiek nawet w dzisiejszych czasach może być samowystarczalny, może uniezależnić się od systemu kapitalistycznego, może mieć w zasięgu ręki wszystko, co będzie mu potrzebne do egzystencji. Oczywiście ten styl życia w wersji light jest możliwy dla wielu, w wersji hard zaś wydaje się dość abstrakcyjny i nie do zaakceptowania. W samym permakulturowym zjawisku najważniejsze jest jednak to, że każdy z nas może spróbować żyć bardziej dla Ziemi, dla siebie, dla innych – poprzez zacieśnienie więzi z naturą.

 

Ewelina Wolna-Olczak

Gazetka 179 – marzec 2019