Bierzesz prysznic, jesz kajzerkę, a śmieci wyrzucasz do poubelle’a. Istnieją pewne grupy wyrazów, którymi posługujemy się bardzo często, chociaż rzadko zastanawiamy się, co (lub kto) stoi za ich nazwą.

Z DESZCZU POD RYNNĘ

Prysznica nikomu nie trzeba przedstawiać. Ot, urządzenie natryskowe. Jednak mało kto wie, że jego nazwa wywodzi się od nazwiska wynalazcy tego urządzenia. Vincenz Priessnitz (ur. 1799 r., zm. 1851 r.), pochodzący z ówczesnego Śląska Austriackiego, był samoukiem w dziedzinie medycyny niekonwencjonalnej i naturalnej. Uznawano go za wskrzesiciela metod hydroterapii. Wyjątkowość Vincenza polegała na tym, że potrafił obserwować przyrodę i wykorzystać jej walory w leczeniu ciała ludzkiego. Opierał się wyłącznie na stosowaniu wody, bez współdziałania z medykamentami czy ziołami. Zimne okłady stosował jako terapię przy różnych diagnozach. A leczył wszystko – złamane kończyny, wylewy podskórne, artretyzm, zaparcia i choroby układu pokarmowego. Zalecał wyjątkowe diety oparte na wodzie, mleku i zimnych, niedoprawionych potrawach. Był zwolennikiem hartowania organizmu poprzez lodowate prysznice. Pierwszy natrysk jego konstrukcji to… rynna na wolnym powietrzu. Woda ze źródeł spadała z wysokości kilku metrów wprost na głowy kuracjuszy. Tym sposobem wyraz „prysznic” wszedł na stałe do zasobów języka polskiego. Uzdrowiskowy zakład wodoleczniczy, którego Vincenz był inicjatorem, istnieje do dzisiaj w miejscowości Lázně Jeseník w Czechach.

CZY O TAKIEJ SŁAWIE MARZONO?

Sławojka to potoczna nazwa wolnostojącej drewnianej toalety. Niewielka, zamykana od wewnątrz budka, wewnątrz której umieszczona jest deska z otworem (pełniąca funkcję sedesu) – nad suchym dołem, do którego wpadają fekalia. Ten rodzaj wychodka spotyka się nadal na polskich uboższych wsiach, jak również wszędzie tam, gdzie instalowanie rozwiązań bardziej nowatorskich nie ma ekonomicznego uzasadnienia.

Kto ma na wsi rodzinę, ten wie. Może nie jest jednak świadomy tego, że określenie przyjęło się w Polsce w okresie międzywojennym i nawiązuje do drugiego imienia premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego. Polityk zainicjował specjalną akcję poprawy zdrowotności i świadomości higienicznej mieszkańców polskiej wsi. Akcja miała polegać m.in. na powszechnym stawianiu tego rodzaju latryn. Choć jej cel był niewątpliwie szczytny, to uczyniła ze Składkowskiego częsty obiekt kpin. Ironicznie zmieniano literę „ł” jego drugiego imienia na „r”. Społeczeństwu bardzo trudno było zaakceptować nową rzeczywistość. Na wsi przyjęło się przecież, że za potrzebą chodzi się za stodołę. Premierowi nie szczędzono szyderstw. W dużym stopniu sam sobie zawinił. Z wyjątkową gorliwością dokonywał inspekcji „sławojek”. Nie da się ukryć, że często zdarzało się, iż świeżo zbudowany wychodek służył jedynie do celów reprezentacyjnych, kiedy zjawiały się oficjalne delegacje.

Pisarz Melchiora Wańkowicz w swoich wspomnieniach „Tędy i owędy” nie omieszkał dać czytelnikom pewnych wskazówek. Z uwagi na oddalenie sławojki od zabudowań mieszkalnych reportażysta zalecał, aby wybierając się wieczorem w to ustronne miejsce, być uzbrojonym w pogrzebacz (dla obrony przed psami), parasol (na wypadek deszczu), plan posiadłości i latarnię.

Pewnie nie wszyscy ojcowie, którzy dali swoje nazwiska wyrazom pospolitym, byli z tego zadowoleni, jednak generał był ukontentowany swoją akcją. Po dwóch latach chwalił się rezultatami – aż 80 proc. domów w miastach i 60 proc. na wsi zaopatrzonych zostało w urządzenia sanitarne. Zdarzały mu się jednak chwile refleksji. Jak wspominał: „Naród wiejski nie okazał zrozumienia ani chęci, gdy usiłowałem go przeciągnąć z przestronnego, jasnego i pełnego powietrza zastodola do ciasnych, dusznych i mrocznych ścian sławojki”.

O REWOLUCJONIŚCIE Z DINANT

Rok 1842 uznawany jest przez większą cześć środowiska muzycznego za narodziny saksofonu. Skonstruował go belgijski budowniczy instrumentów muzycznych Adolphe Sax i właśnie od nazwiska konstruktora pochodzi jego nazwa.

Adolphe urodził się w zamożnej rodzinie. Jego ojciec Charles-Joseph Sax był właścicielem fabryki instrumentów dętych i królewskim dostawcą dla odradzającej się armii po roku 1816. Chłopiec od najmłodszych lat pod czujnym okiem taty poznawał tajniki budowy instrumentów, dla których głównym tworzywem były żółta miedź i mosiądz. Jako sześciolatek potrafił samodzielnie wytoczyć korpus klarnetu i roztrąb rogu. Od najmłodszych lat pobierał także lekcje gry na flecie i klarnecie. Jak nikt potrafił powiązać konstrukcję instrumentu z wydobywającym się zeń dźwiękiem. Ten talent sprawił, że stał się genialnym konstruktorem. Dwa flety i klarnet z kości słoniowej, które wykonał na wystawę w Paryżu w 1829 r., uznano za bezkonkurencyjne. Nic dziwnego, że na młodego projektanta zaczęto spoglądać z zawiścią. Po ludzku zazdroszczono mu nieprzeciętnych zdolności wprowadzania innowacji do funkcjonujących od lat rozwiązań. Zarówno konstruktorzy instrumentów, jak i muzycy mieli problem z pogodzeniem się z tym, że precyzyjne narzędzia, które tworzyli według opracowanych schematów i na których grali od lat, mogą brzmieć jeszcze piękniej. Co na to młody Sax? Świadomość własnych wartości i umiejętności czyniła go dość wyniosłym i aroganckim, co było przyczyną wielu zatargów. Z drugiej strony taka atmosfera „napędzała” młodego konstruktora do pracy nad poszukiwaniem pięknych, czystych dźwięków w drewnianych bądź metalowych konstrukcjach. Nie inaczej było z saksofonem.

Mimo że dzieło życia Saxa okazało się nieśmiertelne, projektant zmarł w biedzie i zapomnieniu w 1894 r. w Paryżu. Pochowano go w rodzinnym grobowcu na słynnym cmentarzu Montmartre. W belgijskim Dinant, mieście, w którym żył przez wiele lat, a dokładniej w budynku, w którym się urodził, znajduje się niepozorne muzeum. W dwóch niewielkich pomieszczeniach zaprezentowano świat tego wspaniałego wynalazcy. Po zakończeniu zwiedzania można złapać oddech, przysiadając obok figury rewolucjonisty. Około 20 m dalej znajduje się pomnik saksofonu.

WAŻNIAK W KOSZU UKRYTY

Francuskie słowa zawierające cząstkę „-elle” kojarzą się z elegancją i klasą, by wymienić choćby „mademoiselle” czy „belle”. Jednak słowo „poubelle”, kosz na śmieci, ma się nijak do przymiotnika „belle” – piękny. Otóż „poubelle” pochodzi od nazwiska prefekta departamentu Seine Eugène’a Poubelle’a, który około 1884 r. nakazał mieszkańcom miasta posiadać obowiązkowo pojemnik na odpady. Wcześniej Francuzi nie znali takiego słowa, a śmieci wyrzucali wprost przez okno. Jak można się domyślić, przyczyniało się to do rozwoju licznych epidemii i chorób. Poubelle wydał więc rewolucyjne jak na tamte czasy rozporządzenie. Każdy właściciel nieruchomości (pod groźbą kary!) miał udostępnić trzy blaszane kubły o pojemności 120 litrów. Jeden służył na odpady ogólne, drugi na szkło, a trzeci na muszle po ostrygach. Do tego celu niezbędne okazały się worki, niewątpliwie z juty. We Francji i w Belgii do dziś używa się wdzięcznej nazwy „sacs poubelle”, co nawiązuje bezpośrednio do nazwiska wspomnianego prefekta.

Tak narodziła się w Paryżu segregacja śmieci. Nowe prawo nie zyskało jednak zbyt wielu zwolenników. Ponieważ 16 stycznia 1884 r. czasopismo „Le Figaro” skrytykowało „pudełko Poubelle” (z dużej litery), bardzo szybko pojemniki nazwane zostały „puszkami na śmieci”. Warto nadmienić, że kiedy nazwisko staje się zwykłym słowem, traci wielką literę i może ulegać transformacjom ortograficznym i gramatycznym.

SIAJOWY, CZYLI JAKI?

Gwara łódzka to swoiste słownictwo spotykane tylko wśród mieszkańców aglomeracji łódzkiej. Od dziesięcioleci funkcjonuje tu wyraz „siajowe” (lub „szajowe”), określający niegdyś miernej jakości lub niewiele warte tkaniny, a współcześnie także różnego rodzaju wyroby niskogatunkowe (z metką „made in China”). Lingwiści podejrzewają, że słowo ma genezę we francuskim „saie” (cienka tkanina z gorszej przędzy), ale w Łodzi rzecz ma się zgoła inaczej. Miejska legenda etymologię słowa łączy z imieniem łódzkiego fabrykanta Szai Resenblatta, znanego producenta tkanin bawełnianych. Swoją pierwszą wytwórnię młody Szaja uruchomił w 1858 r. przy ulicy Piotrkowskiej. W bogatym asortymencie firmy znajdowały się m.in. płótna, flanele i barchany o przeznaczeniu bieliźnianym, drukowane perkale stosowane na sukienki i bluzki damskie, a także drelichy, korty i buckskiny, z których szyto odzież wierzchnią i roboczą. Do ich produkcji wykorzystywano głównie przędzę odpadkową o niskiej wytrzymałości i dużym stopniu zanieczyszczenia, co wpływało niekorzystnie na walory użytkowe i estetyczne wytwarzanych tekstyliów. Jednak wyroby te ze względu na niską cenę cieszyły się dużą popularnością wśród niezamożnej klienteli, stanowiącej wówczas najliczniejszą grupę konsumentów. I wojna światowa, a następnie śmierć Rosenblatta, doprowadziły firmę do poważnych trudności finansowych, które w 1930 r. zmusiły jego spadkobierców do ogłoszenia upadłości. Po II wojnie światowej okazałe budynki fabryczne przekazane zostały tworzącej się wówczas Politechnice Łódzkiej. Do dzisiaj wykorzystywane są przez tę znakomitą uczelnię, a po znanym fabrykancie obok nich pozostał także termin „siajowe”, który na trwałe wszedł do języka łodzian.

EPONIM

W językoznawstwie eponim to wyraz (lub wyrażenie), który powstaje w wyniku procesu przechodzenia nazwy własnej w rzeczownik pospolity. Na początku był więc nazwiskiem konkretnej osoby, nazwą firmy, miejsca czy miasta, a potem przeszedł do użycia jako zwykłe określenie.

Słowo to pochodzi z języka greckiego, w którym „eponymos”, złożone z cząstek „epi” oraz „ónoma”, znaczyło „dający imię”. W starożytności eponimami byli urzędnicy, których imionami oznaczano okres ich kadencji, co służyło za rachubę czasu. Podobnie używano w średniowiecznej Europie imion królów w okresie ich panowania. Przez wieki mechanizm przenoszenia imienia stosowano coraz częściej, już nie tylko w datacji.

Władysław Kopaliński, wybitny leksykograf, tłumacz, wydawca i felietonista, stworzył słownik w całości poświęcony zagadnieniu eponimów, w którym zawarł ponad tysiąc ich przykładów. Niektóre z tych wyrazów powstały od imion i nazwisk, inne od nazw miejscowości, poszczególnych regionów, a nawet krajów. Wśród wymienionych tam eponimów znalazły się tak popularne dziś wyrazy jak choćby hamburger czy kajzerka. Okazuje się, że wiele słów ma drugie dno. Historia jest w słowach zaklęta.

Nieważne, jak o tobie piszą; ważne, żeby nie przekręcali nazwiska. Gadżet, lunapark, melba, bojkot, maraton, magnolia, rower, hamburger. Czy wiesz, kto za nimi stoi? Przyjmij wyzwanie i znajdź odpowiedź!

 

Sylwia Znyk

 

Gazetka 214 – wrzesień 2022