Katastrofa ekologiczna nie jest już możliwością, ale faktem. Być może nazywanie zachodzących procesów katastrofą nie jest dziś wcale właściwe – to przecież szereg zjawisk, które już warunkują i będą przez długi czas warunkować nową Ziemię, która dostosuje się do zachodzących w gwałtownym tempie zmian sprowadzonych przez człowieka i jego działalność. Dobre podsumowanie tych zmian stanowi jeszcze niezaakceptowana oficjalnie przez wszystkie środowiska naukowe epoka, którą jednak już widać w każdym zakątku globu – antropocen.

EPOKA CZŁOWIEKA

W słowniku naukowym termin ten pojawił się już w 2000 r., a zaproponowali go chemik Paul Crutzen (noblista) i ekolog Eugene Stoermer dla bieżącego momentu w dziejach. Charakterystyczna dla niego jest działalność człowieka, która pociąga za sobą ingerencję w procesy geologiczne. Poprzez powszechną kolonizację, rozwój rolnictwa, powstawanie miast i ośrodków przemysłowych człowiek wywołał – do niedawna nieświadomie – wiele zmian w środowisku, które go otacza. Konsekwencje w postaci zmiany klimatu i globalnego ocieplenia to zaledwie wierzchołek antropocenu – ta epoka nas jeszcze mocno (choć najprawdopodobniej mało pozytywnie) zaskoczy.

Poprzedzającą antropocen epoką geologiczną jest holocen, należący do czwartorzędu – najmłodszego okresu ery kenozoicznej. Mało kto z lekcji geografii pamięta, w jaki sposób epoki przechodziły jedna w drugą – przemiany zajmowały miliony lat, stąd też ów sceptycyzm w ogłoszeniu nowej epoki w dziejach Ziemi. Często jednak prowokowały je istotne zmiany w dotychczasowej równowadze i składzie atmosfery czy powłoce geologicznej. Tymczasem bieżące zmiany klimatyczne, a co za tym idzie – także geologiczne – wprowadzają tę nową epokę w błyskawicznym tempie.

Daty początkowe antropocenu są również umowne. Istnieje kilka teorii naukowych datujących dość rozbieżnie inicjację epoki, choć w historii planety te różnice są zaledwie chwilą. Twórcy terminu, Crutzen i Stoermer, określają początek epoki na czas rewolucji przemysłowej, czyli przełom XVIII i XIX w. Wyróżnia się w tym podziale również etap po 1945 r., nazywany „wielkim przyspieszeniem”. O ile rewolucja przemysłowa charakteryzowała się spalaniem paliw kopalnych, o tyle późniejszy okres odznacza się intensywną destrukcją środowiska naturalnego dla celów gospodarczych. Wiele środowisk naukowych początek nowej epoki widzi o wiele dawniej – od 50 tys. do 500 lat wstecz. Niektórzy uważają, że antropocen zaczął się wraz z kolonizacją kontynentów, jeszcze inni – z początkiem neolitu, kiedy to człowiek zaczął uprawiać rośliny i ujarzmiać zwierzęta.

CIEPŁO, CORAZ CIEPLEJ

Jedno jest pewne – antropocen ugruntował się w historii Ziemi w ostatnim półwieczu. Jeszcze do niedawna łudziliśmy się, że utrzymanie wzrostu temperatury na poziomie 1,5 stopnia jest możliwe. Dziś już wiadomo, że szans na to nie ma, bo pierwotne plany, drastycznie ograniczające emisję do 2030 r. na całym świecie, okazały się życzeniowe. Ten wzrost będzie dużo większy, nieznane są jednak pełne konsekwencje takiego stanu rzeczy. Być może okaże się, że genialna natura znajdzie sobie furtkę i jakimś cudem odrodzi się w ślepym pędzie człowieka ku zagładzie. Na razie wszystkie oznaki antropocenu wskazują jednak na coś innego – będzie cieplej, znacząco zmieni się skład atmosfery, oceanów, gleb, będą ginąć gatunki roślin i zwierząt, a dominować osobniki inwazyjne. Skutki dla człowieka będą – według prognoz – katastrofalne, choć, jak wspomniano na początku, być może katastrofę powinniśmy traktować jako nową codzienność, w której normalne będą nie tylko naturalne klęski żywiołowe, ale także problem z dostępem do podstawowych dóbr (wody, pożywienia, energii), niezbędnych dla kilku miliardów ludzi.

W KIERUNKU ZAGŁADY CZY… ODRODZENIA?

Naukowcy już teraz mogą antropocen określić dość łatwo, bo charakteryzują go cechy wyjątkowo unikalne w skali geologicznej, i raczej wszystkie wydają się prowadzić do końca epoki człowieka niż do jej rozkwitu. Zanik bioróżnorodności, często utożsamiany z szóstym wymieraniem, to postępujący proces, wskutek którego wiele gatunków, w tym endemicznych, na zawsze zniknęło – i oczywiście każdego dnia znika – z powierzchni planety. Człowiek przyczynia się każdego dnia do pogłębienia tego procesu, poszerzając swoje terytoria uprawne i hodowlane, niszcząc całe ekosystemy w imię zysków gospodarczych. Inną charakterystyczną cechą jest wzrost temperatury globalnej nawet o 6 stopni Celsjusza do końca bieżącego stulecia. Coraz więcej zurbanizowanych terenów, dróg, miast i fabryk kosztem terenów leśnych i drzew oznacza coraz więcej gazów cieplarnianych wysyłanych w atmosferę każdego dnia. Konsekwencją będą masowe przesiedlenia ludności ze strefy podzwrotnikowej, również wskutek podniesienia się poziomu mórz. Gwałtowne zjawiska atmosferyczne staną się codziennością. Zabraknie większości złóż (powstających przez setki milionów lat), które nie mają szansy na regenerację. Pojawiają się również liczne choroby związane z zanieczyszczeniem środowiska, smogiem, dziurą ozonową, kwaśnymi deszczami, śmieciami, wyższą temperaturą, gorszymi warunkami sanitarnymi, problemami z dostępem do wody pitnej i pożywienia.

To jest ta mało optymistyczna wersja, którą już możemy obserwować. Być może jest jakiś pozytywny scenariusz, który dopiero pokażą cierpliwy Ojciec Czas i genialna Matka Ziemia. W aktualnej rzeczywistości za wiele miejsca na nadzieję nie ma. Nic nie jest w rękach jednostki, niewiele w rękach polityków i rządów. Rozpędzającej się machiny antropocenu już raczej nic nie jest w stanie zahamować. Można ją jedynie nieco spowolnić.

 

Ewelina Wolna-Olczak

 

Gazetka 216 – listopad 2022