Z panem Janem Brzeskim, ur. 10 stycznia 1923 r. w Rytrze, żołnierzem 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka, która wyzwalała m.in. Holandię oraz Flandrię Zachodnią, rozmawia wnuczka, Maria Florkowska, uczennica 7 kl. Szkoły Polskiej im. Joachima Lelewela przy Ambasadzie RP w Brukseli.

Maria Florkowska: Dziadku, jak to się stało, że trafiłeś do 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka?

Jan Brzeski: Kiedy wybuchła wojna, miałem 16 lat. Mój starszy brat Wincenty wybierał się przez góry na Zachód, by wstąpić do wojska. Kiedy to usłyszałem, postanowiłem mu towarzyszyć. W styczniu 1940 r., podczas ostrej zimy, ruszyliśmy z bratem oraz z kilkoma innymi chłopakami przez góry, w stronę Słowacji. Pomógł nam w tym przewodnik (nazywany wtedy przez wszystkich kurierem). Przeszliśmy przez górzystą część Słowacji, a następnie skierowaliśmy się w stronę granicy węgierskiej. Dotarliśmy do Koszyc. Tam był punkt Czerwonego Krzyża, w którym opiekowano się uchodźcami i pomagano przedostać się dalej na Zachód.Stamtąd udaliśmy się pociągiem do Budapesztu, a następnie do Jugosławii. W Splicie załadowali nas na okręt płynący do Marsylii, a stamtąd wywieźli do obozu. Kiedy Niemcy atakowały Francję, przedostawaliśmy się okrętem do Anglii, do Liverpoolu, a stamtąd przewieźli nas do Szkocji, do obozu, gdzie byli już inni polscy uchodźcy, którzy chcieli wstąpić do wojska. Mieszkaliśmy pod namiotami. To tam właśnie wstąpiłem do wojsk gen. Stanisława Maczka.

Jak wyglądało życie codzienne żołnierzy?

Było dużo zajęć i szkoleń. Dostaliśmy nowy sprzęt: czołgi Shermany. Byliśmy szkoleni głównie na kierowców. Po przebytym szkoleniu ruszyliśmy do walk.

Gdzie walczyliście? Jakie miejscowości wyzwalaliście?

Walczyliśmy we Francji, m.in. pod Falaise. Uczestniczyliśmy w bitwie o Normandię, we wrześniu 1944r. przekroczyliśmy granicę belgijską, a potem holenderską.

Jakie miejscowości wyzwalaliście w Belgii?

W czołgu było nas sześć osób; tylko dowódca wiedział, gdzie jedziemy. Ja byłem jedynie kierowcą czołgu. Był rozkaz jechać, więc jechałem. Wyzwoliliśmy Tielt, Gandawę, Merksplas, Lokeren, Sint-Niklaas i inne miejscowości, których nazw już nie pamiętam.

Czy podczas wyzwalania Belgii lub Holandii uczestniczyłeś w jakiejś niebezpiecznej akcji?

Tak, oczywiście. Pewnego razu dostaliśmy zadanie, aby bronić dwa mosty na rzece Mozie. Cała droga była zaminowana, nasz czołg najechał na minę i wyleciał w powietrze! Mieliśmy wtedy bardzo dużo szczęścia, bo kolega został tylko ranny w stopę, a ja usłyszałem przeraźliwy świst kul przelatujących mi koło głowy. Zostaliśmy ewakuowani. Niestety, Niemcy w tym czasie wysadzili oba mosty. W Holandii spędziliśmy całą zimę, a wiosną ruszyliśmy na inwazję Niemiec. Koniec wojny zastał nas w Wilhelmshaven w Niemczech.

W Lommel jest cmentarz polskich żołnierzy. Czy tam też były walki?

W Lommel nie było walk. Tam pochowani są żołnierze, którzy zginęli w całej Belgii. Żołnierz był chowany tam, gdzie zginął. Po wojnie ekshumowano te groby i przeniesiono je na jeden cmentarz, w Belgii jest to właśnie Lommel.

Jaka była reakcja mieszkańców wyzwolonych miejscowości?

Mieszkańcy byli bardzo wdzięczni i przyjmowali nas z otwartymi rękoma.

Dziadku, a czy miałeś osobisty kontakt z gen. Maczkiem?

Zwykły żołnierz, taki jak ja, nie miał styczności z żadnym z generałów. Ja osobiście nie spotkałem się nigdy z gen. Maczkiem czy gen. Sikorskim, ale widziałem ich przy okazji defilad czy przeglądu wojsk.

Jak to się stało, że postanowiłeś wrócić do Polski?

Po wojnie mój starszy brat i ja zaczęliśmy korespondować z rodzicami. Mój tata namawiał nas, abyśmy wrócili do Polski. Pisał, że pracę na pewno tu znajdziemy, bo po wojnie jest w Polsce dużo do zrobienia. Po namowach ojca wróciliśmy razem z bratem do domu, do Rytra obok Nowego Sącza.

Dlaczego wielu polskich żołnierzy zostało w Belgii lub w Holandii?

Było wielu „prelegatorów”, którzy wyszukiwali chętnych do pracy. Kto chciał, mógł zostać, wszędzie brakowało bowiem rąk do pracy. Ja i brat byliśmy przygotowani do pracy w Holandii, mieliśmy już nawet podpisać dokumenty. W międzyczasie rodzice przekonali nas do powrotu. Wróciliśmy w 1947 r., czyli dwa lata po zakończeniu wojny.

Co zatem robiliście przez te dwa lata?

Po wojnie stacjonowaliśmy w Niemczech, w strefie angielskiej, gdzie prowadziliśmy patrole. Potem przewieźli nas do Hannoveru; tam był obóz jeńców wojennych (Niemców). Naszym zadaniem było ich pilnować.

Jak spędzaliście wolny czas?

Czasami dostawaliśmy trzydniowe przepustki. Pamiętam, jak w 1946 r. wybraliśmy się do Brukseli. Dojechaliśmy tu pociągiem, a z powrotem do Niemiec wróciliśmy samochodami. Mieliśmy zapewnione hotele. Po raz pierwszy widziałem wtedy Manneken Pis i Grand-Place. Do Brukseli wracaliśmy jeszcze kilkakrotnie.

A widziałeś, dziadku, Atomium?

Nie widziałem. Wtedy jeszcze przecież go nie było! Nasze kwatery były natomiast niedaleko miejsca, gdzie Atomium znajduje się obecnie. Kiedy byliśmy w Niemczech, można było także jeździć do Anglii na przepustki. Byłem wtedy dwa razy z kolegami w Londynie.

Wróciłeś do Brukseli po wielu latach. Czy od 1946 r. wiele się tutaj zmieniło?

Bruksela, mimo że nie ucierpiała podczas wojny, bardzo się zmieniła. Miasto zostało rozbudowane i zupełnie nie przypomina tego z czasów II wojny światowej.

Bardzo dziękuję, dziadku, że poświęciłeś mi swój czas i mogłam dowiedzieć się więcej o twoim młodzieńczym życiu w tak bardzo trudnych czasach.

Pan Jan Brzeski odszedł od nas 24 września 2024 r. w wieku 101 lat, dwa miesiące po przeprowadzeniu tego wywiadu.

Maria Florkowska, kl. 7c