Czy dziecko naprawdę może uratować związek, nadać sens życiu lub wypełnić pustkę, gdy wszystko inne zawiedzie? Choć te pytania wydają się pełne nadziei, skrywają w sobie nie tylko tęsknoty, ale i ryzykowne iluzje. Za romantycznymi wizjami o dziecku jako zbawieniu kryją się pułapki, które mogą zniszczyć nie tylko relacje, ale także życie najmłodszych.

ZRÓBMY SOBIE DZIECKO!
Agnieszka i Marek byli razem sześć lat. Ostatnie dwa z nich pełne były milczenia, frustracji i niedopowiedzeń. Kiedy terapia par nie przyniosła efektów, usłyszeli od znajomych: „Zróbcie sobie dziecko – to was scali”. Uwierzyli. Ciąża faktycznie dała im chwilowe poczucie celu, ale po porodzie napięcia tylko się nasiliły. Marek czuł się odsunięty, Agnieszka – przeciążona. W końcu się rozstali, a ich syn stał się punktem zapalnym w konflikcie. To nie odosobniona historia.

Badania Johna Gottmana obalają powszechny mit, że pary rozpadają się z powodu konfliktów czy różnic zdań. Z jego badań wynika, że wszystkie pary, nawet te najbardziej szczęśliwe, kłócą się, a kluczowe jest to, jak prowadzą spory. Największym zagrożeniem dla związku nie są różnice poglądów, lecz brak akceptacji tych różnic i brak przyjaźni. Gottman dowiódł, że 70 proc. par uważa jakość przyjaźni za fundament trwałego związku. Przyjaźń ta opiera się na wzajemnym szacunku, radości z bycia razem i wspieraniu siebie nawzajem. To właśnie czułość i podziw dla partnera chronią związek przed destrukcyjnymi emocjami – a nie posiadanie dziecka. Dziecko nie naprawi problemów wynikających z braku wzajemnego zrozumienia i bliskości emocjonalnej, a może nawet stać się ofiarą napięć między rodzicami. Jeśli fundamenty relacji są słabe, narodziny potomka tylko pogłębiają kryzys, jak w przypadku Agnieszki i Marka. Plan B nie wypalił.

ZOSTANĘ MAMĄ!
Wiola miała 39 lat, stabilną pracę w agencji reklamowej, dwupokojowe mieszkanie w dużym mieście i znajomych, z którymi chodziła na jogę i do kina. Od kilku lat była singielką. Jej ostatni związek zakończył się bez dramatów, ale też bez przyszłości. Próby ułożenia sobie życia przypominały nieudane castingi – dużo oczekiwań, mało chemii. Zegar biologiczny tykał. Nie nachalnie, ale wystarczająco głośno, by nie dało się go zignorować. Wiola nie mówiła o tym głośno, ale czuła, że coś trzeba zmienić, coś zbudować, coś… zostawić po sobie.

Pewnej letniej nocy, po firmowej imprezie, zaszła w ciążę z kolegą z pracy. Był sympatyczny, ale nie był jej miłością życia. I chyba nie miał nią być. Wiola nie szukała wtedy ojca – szukała sensu. Kogoś – a może raczej czegoś – co wypełni sobotnie poranki, święta z telefonem w ręku, długie wieczory pośród „wszystko mam, ale jednak czegoś brak”. Dziecko stało się nowym kierunkiem, gdy dotychczasowe ścieżki nie zaprowadziły jej tam, gdzie miały. Z zewnątrz wyglądało to jak świadoma decyzja o macierzyństwie. W środku – była to raczej próba przedefiniowania siebie przez rolę matki. A sens, jak pokazują badania psychologów, nie pojawia się automatycznie wraz z dwiema kreskami na teście.

Samotne matki, zwłaszcza te bez wsparcia bliskich, zmagają się z trudnościami wychowawczymi, finansowymi i emocjonalnymi. Pracując zawodowo, często muszą balansować między obowiązkami domowymi a potrzebami dziecka. Wiola dziś kocha swoją córkę. Bezwarunkowo. Jednak mimo starań nadal czuje się samotna. Bo potomek nie ma leczyć naszych ran. Ma dostać przestrzeń, by nie musiał w przyszłości leczyć swoich. Plan B nie wypalił.

MAMY PROJEKT!
Agnieszka i Jacek, pochodzący z domów, gdzie sukcesy były na wagę złota, postrzegali wychowanie dziecka przez pryzmat osiągnięć. Marzyli, by ich syn, Kacper, był najlepszy we wszystkim – w szkole, sporcie, muzyce. Zainwestowali w prywatne lekcje, kursy językowe, dodatkowe zajęcia, wierząc, że sukcesy dziecka będą dowodem na ich wartość jako rodziców. Ich wyobrażenie o szczęśliwej rodzinie było pełne pucharów, dyplomów i zdjęć na social mediach.

Dzieci, które czują presję, by osiągać sukcesy dla uzyskania miłości, zaczynają postrzegać swoją wartość wyłącznie przez pryzmat wyników. W dorosłym życiu mogą szukać akceptacji jedynie w kontekście osiągnięć, a nie swojej prawdziwej tożsamości. Z czasem Kacper zaczął czuć się zmęczony i przygnębiony, a jego radość z osiągnięć zniknęła. Dopiero rozmowa z psychologiem pozwoliła Agnieszce zrozumieć, że obciążanie syna ich oczekiwaniami odebrało mu dziecięcą radość. Plan B nie wypalił.

Simone de Beauvoir, francuska filozofka i pisarka, podkreślała, że dzieci nie są substytutem miłości ani ratunkiem dla zagubionych ambicji dorosłych. Są odpowiedzialnością i zobowiązaniem. Decyzja o rodzicielstwie powinna więc wynikać z gotowości do towarzyszenia drugiemu człowiekowi na jego własnej drodze, a nie z potrzeby ucieczki. Nie romantyzujmy rodzicielstwa, nie traktujmy dzieci jako panaceum na dorosłe braki. Bo choć bycie matką czy ojcem może być doświadczeniem głębokim i przemieniającym, nigdy nie powinno być próbą ocalenia siebie kosztem kogoś, kto dopiero uczy się być sobą.

Sylwia Znyk