Tak się jakoś dzieje, że im większy mamy wokół dobrobyt i im wyższy standard życia, w którym czujemy się wolni i niezależni, tym więcej osób decyduje się na życie w pojedynkę. Jednoosobowych gospodarstw przybywa w szybkim tempie na całym globie. Gdzie okiem sięgnąć, czy to Skandynawia, Stany Zjednoczone czy Polska, bycie singlem staje się coraz bardziej popularne.

Współczesny człowiek wraz z rozwojem cywilizacji przechodzi ze wspólnotowości i wzajemnych zależności w skrajny indywidualizm. Dzieje się tak dlatego, że dziś prawie każda pracująca osoba jest samowystarczalna, co oznacza, że może sobie pozwolić na samodzielne mieszkanie i życie. Dotyczy to przede wszystkim kobiet, które nie są już zmuszone do pozostawania z mężem jedynie dlatego, że ich sytuacja ekonomiczna nie pozwala na odejście. Coraz rzadszym widokiem są domy wielopokoleniowe, wielodzietne rodziny, popularne kiedyś zamieszkiwanie z rodzicami czy teściami. Dziś stawiamy na komfort, wygodę i na to, że nie będziemy zmuszeni do zawierania kompromisów, na które nie mamy najmniejszej ochoty.

Bardzo wiele osób, zastanawiając się nad tym rozpowszechniającym się zjawiskiem, sądzi, że jesteśmy jako istoty dość wygodne powodowani egoizmem oraz wszechogarniającym brakiem empatii, brakiem zauważania potrzeb drugiego człowieka. A ja tak sobie myślę, że każdy z nas może mieć w życiu okres, kiedy zwyczajnie chce być sam i jest mu z tym dobrze. Czy zawsze bycie singlem musi wynikać z egoizmu? Może po prostu nie godzimy się na półśrodki i nie interesuje nas bycie i mieszkanie z kimś tylko po to, aby nie być samemu? A może mamy akurat czas, kiedy chcemy się rozwijać, zrobić dla siebie coś fajnego, czegoś się nauczyć, pobyć ze sobą? A może, będąc po kilku związkach, mamy ochotę zrobić sobie przerwę i przemyśleć kilka ważnych spraw? Albo ważna jest dla nas kariera i to na niej właśnie chcemy się skupić?

I tu wiele osób podniesie głośne larum w stylu: no tak… ale gdzie rodzina?, jak można tak żyć?, a kto ci szklankę wody na starość poda, jeśli nie będziesz miał dzieci? Znam takich, którzy mają dzieci, i one z pewnością im szklanki wody nie podadzą. Dziś mamy wolność wyboru, a sama instytucja rodziny, nie ma co ukrywać, znacząco traci na ważności. W dzisiejszym społeczeństwie zagnieżdża się coraz więcej lęków, a przyczyn ucieczki od związków i zobowiązań może być tak wiele, że nie sposób zliczyć. Decyzja jednak o trwałym bądź czasowym pozostawaniu singlem może być drogą ku rozwojowi i wolności osobistej. W końcu nie każdy przecież nadaje się do związków czy zakładania rodziny. I na szczęście nie każdy musi to robić. Dziś takie decyzje nie wydają się już nikomu dziwne czy wręcz dowodzące społecznego nieprzystosowania na granicy zdziczenia.

Nie mówię tu jednak o osobach, które z takich czy innych powodów pozostają samotne, choć nie jest to ich wymarzony stan, czyli o tych, które zwyczajnie nie mogą znaleźć odpowiedniego partnera. Te osoby są przecież zrozpaczone i cierpią, ponieważ czują, że nie mają w życiu tyle szczęścia co inni, którym udało się znaleźć drugą połówkę.

Czy istnieje w ogóle coś takiego jak bycie szczęśliwym singlem? Jestem pewna, że tak. Dziś bowiem możemy się realizować w pojedynkę, a indywidualność i niezależność przedstawiają dla nas dużą wartość, z której niekoniecznie chcemy łatwo rezygnować. Rozwijamy swoje pasje, robimy to, co lubimy, i tak jak lubimy. Nie cierpimy z tego powodu, że jesteśmy sami, czy też może bardziej trafnie – „samodzielni”, bo przecież wcale niekoniecznie sami. Wiele osób nie ma partnera i żyje im się z tym faktem bardzo dobrze. Osoby te nie odczuwają głębokiej pustki czy dojmującej samotności. Żyją, pracują, są szczęśliwe. Są one często gotowe na związek, natomiast nie z każdym i nie za wszelką cenę, a jeśli postanowią wejść z kimś w głęboką relację, to dlatego, że chcą, a nie dlatego, że muszą. I to jest właśnie ta ogromna różnica w podejściu, która zupełnie inaczej pozycjonuje relację z drugim człowiekiem.

Dojrzałe czy też świadome singielstwo, prowadzenie jednoosobowego gospodarstwa domowego będące świadomym wyborem (niekoniecznie przecież do końca naszych dni) to styl życia, który niczego nie zamyka, niczego nie niszczy, a paradoksalnie potrafi bardzo wiele wnieść. Bo dopiero kiedy umiemy być sami ze sobą, kiedy pozostajemy ze sobą w dobrym kontakcie, mamy przestrzeń, emocjonalną umiejętność i gotowość wejścia do świata pod tytułem „my”. Związek ma z pewnością większe szanse, jeśli nie potrzebujemy innych do tego, aby odczuwać satysfakcję z życia i nie wybieramy kogoś tylko w celu uzupełnienia naszych braków i luk emocjonalnych, ani też nie staramy się wypełnić swojego życia na zasadzie: „no już trudno, lepszy taki niż żaden”. Nawet jeśli zaliczymy kolejnego „zonka” w postaci nietrafionego związkowego wyboru, to nie umieramy natychmiast z rozpaczy, depresji czy rozgoryczenia, tylko jesteśmy emocjonalnie blisko z samym sobą i obserwujemy, co nam życie zaoferuje.

Poza tym bycie samemu w żaden sposób nie kłóci się z byciem otoczonym sympatycznymi ludźmi, przyjaciółmi, znajomymi czy też kolegami z pracy. Bo przecież nasze potrzeby kontaktu z drugim człowiekiem nie ograniczają się jedynie do bliskiej relacji. Fajnie, kiedy w takowej jesteśmy, ale trzeba umieć w pełni żyć i z życia świadomie i mądrze korzystać także wtedy, kiedy nie ma związku. Znakomicie bowiem możemy się realizować w życiu towarzyskim, w grupie wspólnotowej czy też w grupie dzielącej wspólne zainteresowania. A jeśli już jesteśmy, wzorem jednej z zasad ekonomii, „samodzielni, samorządni i samofinansujący się”, to starajmy się poświęcić sobie jak najwięcej uwagi i troski, aby głębiej poznać, co jest dla nas w życiu ważne, czego nam potrzeba i w jakich obszarach chcielibyśmy się rozwinąć, tak aby kiedy już pojawi się partner, móc zaprezentować mu całe swoje wewnętrzne piękno, bogactwo i emocjonalną dojrzałość.

 

 

Aleksandra Szewczyk

Psycholog

 

 

 

Gazetka 181 – maj 2019