„Czego ja nie mam! Mam kopyto osiołka, na którym odbyła się ucieczka do Egiptu, które znalezione było koło piramid. Król aragoński dawał mi za nie pięćdziesiąt dukatów dobrym złotem. Mam pióro ze skrzydeł archanioła Gabriela, które podczas Zwiastowania uronił; mam dwie głowy przepiórek zesłanych Izraelitom na puszczy; mam olej, w którym poganie świętego Jana chcieli usmażyć – i szczebel z drabiny, o której się śniło Jakubowi – i łzy Marii Egipcjanki, i nieco rdzy z kluczów świętego Piotra...”.

Sanderus, jeden z bohaterów powieści Sienkiewicza „Krzyżacy”, pomaga zagubionym duszyczkom dotrzeć do Bram Niebios, handlując wszystkim, co może zapewnić wieczny spokój. Zbijał pewnie na tym niemały majątek, choć jak sam twierdził, cieszył go nawet czarny chleb, który czasem otrzymał.

Wiara, jak przekonują teologowie, nie musi, a nawet nie powinna opierać się na namacalnych dowodach; wierzyć trzeba sercem i duszą. Nie bez powodu Tomasz nosi przydomek „Niewierny” (ten, który nie uwierzył) – on jako jedyny z apostołów domagał się, by dotknąć Jezusa i włożyć palec w jego rany. Jego postawa długo służyła za przykład „zbłąkania” i „małej wiary”, jednak z drugiej strony chrześcijaństwo (i inne religie) przechowuje i czci części ciała i przedmioty związane z kultem Jezusa, Maryi i świętych. Historia Kościoła splata się z historią relikwii i różnego rodzaju „dowodów” wiary; obie są fascynujące, pełne tajemnic i nieoczekiwanych zwrotów akcji.

RELIKWIA TO PODSTAWA

A właściwie kamień węgielny – chrześcijaństwo pierwszych wieków bardzo przywiązane było do tradycji, cudów i namacalnych dowodów na boską ingerencję w życie społeczności. Wśród wielu sekt i innych silnych religii pierwsi chrześcijanie musieli znaleźć sposób na umocnienie nie tylko swojej wspólnoty, ale też wiary jej członków. Prawdziwa wiara to taka, która jest starożytna, która ma długą tradycję – posiadanie konkretnych przedmiotów związanych z Jezusem i jego działalnością (a później również części ciała świętych i męczenników) potwierdzało, że chrześcijaństwo to nie zabobon, ale rzeczywista, silna i trwała religia.

Wymagane jest zatem również dziś, by nowo budowany kościół posiadał relikwię jako kamień węgielny. Kiedyś każdy liczący się opat czy biskup musiał zabiegać o to, by w jego klasztorze i katedrze znajdowała się jakaś relikwia – w najlepszym przypadku znana i ceniona. Jej obecność podnosiła status kościoła i przyciągała pielgrzymów, którzy przynosili ze sobą nie tylko płomień wiary, ale też często oszczędności swojego życia.

Jedna z bardziej kontrowersyjnych kart z historii Kościoła to ta, na której zapisano dowody na handel relikwiami i odpustami. Księża, biskupi i papieże wiedzieli od początku, że wierni potrzebują oparcia swojej religii w rytuałach i namacalnych dowodach; wiedzieli także, że odpowiednio kanalizowany strach przed wiecznym potępieniem zmusi wielu do złożenia przebłagalnej ofiary Bogu i jego „pomocnikom” na ziemi. Wielu księży i dostojników kościelnych popadło w szpony chciwości i kupczyło odpustami na prawo i lewo – na marginesie tego intratnego interesu zrodziło się zainteresowanie relikwiami do prywatnej adoracji. Każdy wierzący chciał mieć ochronę od złego, wszyscy chcieli też zabezpieczyć się na wypadek grzechu – relikwia z pewnością mogła pomóc w oczyszczeniu delikwenta i wyprostowaniu jego ścieżki ku wiecznej szczęśliwości. Pojawili się więc kupcy tacy jak Sanderus, którzy potrafili sprzedać dosłownie wszystko. Najczęściej byli to oczywiście zwykli oszuści zbierający po okolicy jakieś „fanty”, którym dorabiali święty rodowód. Oni zbijali majątek, wierni zyskiwali spokój i oręż w walce z szatanem.

 

Fot. Episkopat.pl
Fot. Episkopat.pl

Wiara ludowa, opierająca się na kulcie i tradycji, potrzebowała relikwii, ponieważ bez nich wszystko, o czym słyszano z ambony, pozostawało w sferze abstrakcji. Ale gorączce posiadania relikwii ulegali nie tylko „prostaczkowie”. Królowie, możni, biskupi i papieże prześcigali się w poszukiwaniach – każdy chciał mieć w swoim posiadaniu coś, czego inni mogliby mu pozazdrościć. Chodziło nie tylko o wiarę, ale też o prestiż – im ważniejsza relikwia, tym wyżej w hierarchii stoi kościół, w którym się znajduje, tym też ważniejszy staje się fundator, a z nim i księża, którzy relikwią się opiekują. Relikwia to podstawa.

SZUKAJCIE, A ZNAJDZIECIE

Wielu możnych wybierało się zatem na poszukiwania relikwii, wielu wracało z niczym, ale jeśli już komuś się udało, mógł liczyć na wieczną sławę i wdzięczność swoich poddanych – i kościoła oczywiście. Jak podkreśla prof. Maria Starnawska: „Ich zdobycie było wręcz obowiązkiem władcy! Im więcej relikwii zgromadził, tym więcej świętych wyjednywało u Boga łaski dla jego państwa. Jedną z większych kolekcji zebrała w Monzie królowa Longobardów Teodolinda na przełomie VI i VII w.”. Obecność kobiet w wyścigu po świętość nie powinna dziwić – jedne z najważniejszych relikwii chrześcijaństwa, czyli korona cierniowa i fragmenty krzyża św., odnalazły się właśnie za sprawą determinacji pewnej damy – cesarzowej Heleny, matki Konstantyna Wielkiego.

Jak zdobywano te najważniejsze ze świętych skarbów? Sposobów było kilka: relikwię można było otrzymać w darze np. od papieża albo sprzymierzonego władcy; bardzo rzadko zdarzało się jej cudowne odnalezienie, kupno także wchodziło w grę, jednak najpopularniejsza droga do zdobycia upragnionego skarbu bardzo często prowadziła przez grzech. Relikwie najczęściej bowiem kradziono w mniej lub bardziej wyrafinowany i okrutny sposób. Pierwszym sławnym złodziejem, o jakim wiemy z kronik, był czeski władca Brzetysław, który w 1038 r. złupił Wielkopolskę i wywiózł z Gniezna jedne z najważniejszych dla polskiego państwa relikwii: św. Wojciecha i jego przyrodniego brata św. Gaudentego. Strata, jaką poniosło młode państwo Polan, zapoczątkowała wielkie zmiany w Czechach – właśnie dzięki przywiezionym relikwiom rozpoczął się tam trwający do dziś kult Wojciecha. Kiedy już wydawało się w Gnieźnie, że wszystko stracone, w 1127 r. stał się cud – podczas przebudowy katedry odnaleziono głowę św. Wojciecha, a zatem kult mógł znowu się rozwijać.

Mamy zatem pospolitą wojenną grabież, ale zdarzały się w historii Kościoła i inne kradzieże – wymagające nie tyle siły mięśni, co siły umysłu… i zdrowych zębów. Francuski strażnik relikwii korony cierniowej nie mógł przypuszczać, że Józef Franciszek Sapieha, sympatyczny młody człowiek z Polski, miał w zanadrzu cwany plan, kiedy poprosił o możliwość ucałowania najświętszych cierni. Wszystko wydawało się w porządku: pełny wiary Sapieha pochyla się nad relikwią, całuje ją, strażnik odwraca na chwilę wzrok, a w tym momencie Józef Franciszek sprawnym ruchem odgryza kawałek ciernia. Nikt nic nie zauważył, a zdobycz bezpiecznie wylądowała w miejscowości Boćki. Tak to – dzięki zimnej krwi i mocnej szczęce – Polska zyskała kolejną (po zamojskiej) relikwię korony.

CZEGO OKO NIE WIDZIAŁO, CZEGO UCHO NIE SŁYSZAŁO

Relikwią może stać się wszystko – oliwa lub szata, która miała kontakt ze świętym miejscem, woda, którą kiedyś jakiś święty pobłogosławił. Nie muszą to być koniecznie części ciała męczenników ani przedmioty związane z historią Jezusa. Jednak na przestrzeni wieków w kościołach na całym świecie pojawiły się najróżniejsze relikwie, które czasem mogą wydawać się dość… niezwykłe. W Akwizgranie można zobaczyć tzw. Wielkie Relikwie, które do miasta sprowadził patriarcha Jerozolimy jako dar dla Karola Wielkiego. Są wśród nich: szata, którą miała na sobie Maryja podczas porodu, pieluszki Jezusa, perizonium (przepaska), którym owinięto biodra Ukrzyżowanego, oraz chusta, w którą zawinięto odciętą głowę Jana Chrzciciela. O ile ostatnie relikwie nie wzbudzają w większości osób zdziwienia czy nieśmiałego uśmieszku (mamy przecież chustę św. Weroniki i całun z Turynu), o tyle dwie pierwsze wzbudzają pewną „nerwowość”. Owszem, są one wystawiane i czczone, ale wciąż dla wielu księży i wiernych nie jest jasne, czy nie są to przypadkiem jakieś falsyfikaty.

Kolejną wyjątkową relikwią związaną z Jezusem jest jego kołyska, którą wierni mogą oglądać w Rzymie. Innym dość szczególnym świętym „znaleziskiem” jest tzw. „boży skrawek”, czyli napletek Jezusa, który zachować się miał po jego obrzezaniu. Pierwszy raz relikwia pojawiła się ok. roku 800 i wpadła w ręce papieża Innocentego III, ale z biegiem lat aż 18 parafii uzurpowało sobie prawo do posiadania „jedynej prawdziwej” relikwii. Po wielu latach walki o napletek miarka się przebrała – w 1900 r. Kościół orzekł, że relikwie są fałszywe, i zakazał ich czczenia. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na ten temat, warto przyjrzeć się postaci św. Katarzyny ze Sieny, która „boży skrawek” miała otrzymać w prezencie od samego Jezusa.

Nadal jako relikwię czci się np. pas Maryi z wielbłądziego włosia, który tuż przed Wniebowzięciem miała podarować Tomaszowi. A jeśli już o nim mowa, to warto powiedzieć, że w Bazylice Krzyża Świętego w Jerozolimie można podziwiać jego palec, który włożył w rany Chrystusa. W monastyrze na górze Athos mnisi przechowują zaś „ciepłą rękę Marii Magdaleny”, która nie uległa rozkładowi, pięknie pachnie i wydziela ciepło. O przepięknej woni mówi się przy okazji wielu cielesnych relikwii – ma to być dowód na świętość zmarłego. I tak np. ciało „siedzącej zakonnicy”, św. Katarzyny z Bolonii, pachnie jak kwiaty, podobnie jak ojciec Pio.

Samo istnienie relikwii jest dla wielu ludzi niezrozumiałe, a czasem dziwaczne, bo jak można wytłumaczyć kult pieluszek Jezusa? Jak przetrwały do naszych czasów, jak to możliwe, że uznał je Kościół, i jak to się dzieje, że ludzie w dzisiejszych czasach wciąż pielgrzymują do miejsc, gdzie można je zobaczyć? Wszystko da się wytłumaczyć przede wszystkim wiarą. Nawet jeśli wydaje nam się, że te „najdziwniejsze relikwie” mogą być mistyfikacją, czynimy przy nich znak krzyża i ufamy, że zbliżają nas do czegoś większego. Często zdarza się, że wątpiący, zaciekawieni opowieściami o całunie, chuście z Oviedo czy krwi Jezusa z Brugii (procesja odbywa się w święto Wniebowstąpienia), odzyskują wiarę, widząc zaangażowanie i ufność innych. Relikwie są istotnym elementem religii także dziś, nie jest zatem ważne, w jakich czasach żyjemy – wiara wciąż idzie w parze z doświadczeniem.

 

Anna Albingier

 

 

Gazetka 182 – czerwiec 2019