Ostatnio w pracy zostałam poproszona o zdobienie zdjęć wszystkim zatrudnionym tam kobietom (ot, taka praca, że mężczyzn ani widu, ani słychu). Super! – pomyślałam. Cyk, cyk i zrobione! Cieszyłam się, że szybko pójdzie i że wyjdą wspaniałe fotki. Niestety szybko przekonałam się, że moja radość była przedwczesna. Już po dwu zdjęciach okazało się, że moje koleżanki są zawiedzione ich jakością, a dalej było tylko gorzej. Niemal wszystkie dziewczyny po zobaczeniu swojego zdjęcia zrobionego zwykłym aparatem poprosiły mnie o zrobienie fotografii telefonem i nałożenie „jakiegoś filtra”. W czasie, kiedy większość osób ma komórki, a w nich wszelkiej maści programy do upiększania i „ulepszania” zdjęć, prośby takie nie powinny dziwić, mnie jednak wprawiły w prawdziwe osłupienie. Dwudziestoparoletnie dziewczyny i panie w kwiecie wieku jak mantrę powtarzały mi do ucha: beauty shoot, filtr, Snapchat i Instagram.

Co nam się stało i dlaczego, że patrząc na siebie w lustrze albo na zdjęciu zaczynamy czuć niedosyt i pragniemy oszlifować się programem do obróbki zdjęć?

GŁADKO, RÓŻOWO I Z UŚMIECHEM

Znaczna część moich koleżanek z pracy jeszcze tego samego dnia posłała mi własnoręcznie zrobione zdjęcia, które wybrały jako te „piękne”. Muszę powiedzieć, że wpadłam w autentyczne osłupienie, kiedy je obejrzałam. Większość dziewczyn była do siebie zupełnie niepodobna, a te, które można było rozpoznać, wyglądały jak wielkie porcelanowe lalki. Wszystkie twarze idealnie gładkie, rozświetlone i lekko oprószone różem. Błyszczące niebieskie oczęta małej wystraszonej sarny patrzyły na mnie z dosłownie każdej fotografii. Panie w średnim wieku, które w rzeczywistości mają wokół oczu urocze i piękne zmarszczki, były gładkie jak niemowlęta. Czułam się nieswojo, patrząc na te obce twarze o dziwnie białych zębach i skórze o nienaturalnym odcieniu. Panie pięknie się uśmiechały, ale wyglądały jakoś przerażająco – jak lalki z gabinetu osobliwości, woskowe manekiny, których boją się dzieci. Na pytanie, dlaczego uważają, że te przerobione zdjęcia są lepsze, usłyszałam, że są dużo ładniejsze i (uwaga!!) pokazują, jakie dziewczyny są w rzeczywistości. Szczękę zbierałam z podłogi.

Nie oszukujmy się – każdy chce na zdjęciu wyglądać ładnie, mieć powłóczyste spojrzenie filmowych heroin i piękny uśmiech, ale nie oznacza to, że trzeba z siebie robić nieudany filtr ze Snapchata. Filtry, które automatycznie dodane są do opcji wyboru w większości aparatów, naginają rzeczywistość tak, że niemal bez wysiłku zmieniamy się w modelki i herosów. Wiele osób używających specjalnych filtrów i programów retuszujących robi to z umiarem i traktuje je jak miły dodatek do zdjęcia, np. podkreślający światło, kolor lub jakiś konkretny detal. Nie każdy ma dostęp do najlepszych aparatów i komórek, które wyostrzają, zasłaniają i polepszają same z siebie. Problem zaczyna się jednak, kiedy ulepszenie jest tak mocne, że pozbawia modela nosa. Sama posiadam w odmętach szuflady zamkniętej na klucz pewne zdjęcie do dyplomu… Robiący je pan fotograf uznał, że moja zmarszczka na czole (taka od unoszenia brwi), pieprzyk na szyi i nos potrzebują korekty. Po wszystkim skończyłam z płaskim, kwadratowym czołem i niemal bez nosa, który w dziwny sposób zlał się w jedno z policzkami.

Przez wszechobecny „fotoszop” i przeróżne filtry straciliśmy w pewnym sensie kontakt z rzeczywistością. Wierzymy, że wszyscy musimy wyglądać jak celebryci z gazet, że każde zdjęcie musi być gładkie, bo inaczej ktoś pomyśli, że jesteśmy nieatrakcyjni. Piękno polega na prawdziwości, na zmarszczkach, które pokazują, jak żyliśmy i przez co przeszliśmy. Manekiny i kukły nie mają historii odbitej na skórze. Nie wszystko musi być różowe i gładkie jak pupa niemowlaka. Wymazywanie i rozmazywanie sobie twarzy nie sprawi, że w rzeczywistości będziemy wyglądać inaczej. To nie czary i magia – ci, którzy nas znają, będą widzieć, że coś nie gra i że w rzeczywistości mamy zwykły nos, a nie tylko dwie dziury nad wargą. Umiar we wszystkim jest wskazany, także w retuszowaniu zdjęć.

FILTR POPROSZĘ, CZYLI: CZY JEST NA SALI LEKARZ?

Psychologowie biją na alarm, ponieważ u coraz większej liczby osób rozpoznaje się zaburzenie określane jako Snapchat dysmorphia, które polega na obsesyjnym dążeniu do osiągnięcia wyglądu jak po nałożeniu filtra ze zdjęcia. Dzięki temu, że aplikacje (nie tylko Snapchat) oferują „operacje plastyczne bez skalpela”, każdy może zobaczyć idealnie prosty nos, wielkie oczy czy nienaturalnie wyszczuploną twarz. Młodzi ludzie, pochłonięci internetem i chcący zrobić sławę na Instagramie, biegną zatem do chirurgów plastycznych i proszą o operacje, które zagwarantują filtr i „fotoszop” na stałe. Coś, co zaczęło się jako niewinna zabawa, powoli wymyka się spod kontroli – w założeniu nie chodziło przecież o niszczenie czyjejś samooceny, ale o przyjemność. A tu nagle okazuje się, że są ludzie niepewni, z problemami w akceptacji siebie, którzy filtry traktują jak rzeczywistość.

Wielu może takie zachowanie bawić i dziwić, ale jeśli bardziej się nad tym wszystkim pochylić, nie ma się tak naprawdę z czego śmiać. Sprzedawane nam przez internet i media obrazy są najczęściej oderwane od rzeczywistości i niemożliwe do osiągnięcia – bo komputerowo się je szlifuje i obrabia. Nie wszyscy są jednak w stanie tę sztuczność dostrzec. Zwłaszcza jeśli się ma piętnaście lat i trądzik, a marzy o cerze jak jedwab i zainteresowaniu płci przeciwnej. Dziewczyny nakładają na siebie tony podkładów, wierząc, że dzięki temu będzie im bliżej do internetowych ideałów. Głodzą się i robią mniej lub bardziej rozbierane sesje na Instagramie, bo myślą, że tak trzeba, że tego się od nich oczekuje. Marzą, że kiedy już osiągną pełnoletność, w końcu będą mogły zrobić silikon, usta i nos. Młodzi chłopcy sięgają po używki dużo za wcześnie, napastują koleżanki, zaczynają sięgać po sterydy i dopalacze, a wszystko po to, żeby wpasować się w piękny „filtr”, który ktoś obecnie promuje w sieci.

Przykro jest patrzeć na te piękne, wciąż jeszcze dziecięce twarze pokryte mazidłem jak passat sąsiada szpachlą po wyjeździe z warsztatu w stodole wujka Zdziśka. Coraz więcej osób wpada w depresję i manie, bo nie są w stanie osiągnąć celu, jaki sobie obrali – operacje plastyczne przeważnie kończą się niepowodzeniem, co tylko pogarsza sprawę. Życie okazuje się dużo trudniejsze niż na Snapchacie i Instagramie. Nie wszyscy są w stanie to znieść.

BYĆ SOBĄ

Naturalność jest piękna i jest w cenie – jesteś wyjątkowy i wyjątkowa, nie potrzebujesz „lajków”, „snapów” i „falołersów”, żeby być szczęśliwym. Masz piegi? Świetnie – pokaż je światu, zrób zwykłe zdjęcie i wstaw je na profesjonalną stronę, a zobaczysz, jak wielu osobom znającym się na rzeczy się spodobasz. Masz zmarszczki – świetnie, to znaczy, że śmiałeś się wystarczająco dużo i że płakałeś, kiedy było ciężko. Nie zamieniłabym mojej zmarszczki na czole na nic na świecie – ona mówi ludziom, że się zastanawiam, że myślę, że oceniam to, co widzę, że się dziwię i często unoszę brwi. Czy to źle? Nie! To bardzo dobrze! Masz małe piersi – i dobrze nie musisz dźwigać nadbagażu, masz duże – też dobrze, nie musisz patrzeć na nudny chodnik. Każdy z nas jest piękny, każdy jest wyjątkowy i wszyscy mamy prawo do tego, żeby być sobą bez filtrów!

 

Anna Albingier

 

 

Gazetka 183 – lipiec/sierień 2019