fot. fotoliaKiedyś czytaliśmy o ikonach. Dzisiaj o przypadkowych sławach…

Co łączy gwiazdy i celebrytów? Sława. Co ich różni? Wszystko pozostałe. Dla wielu z nas gwiazdą jest ktoś taki jak Madonna, Barbra Streisand, Robert De Niro, a na lokalnym gruncie Krystyna Janda, Andrzej Seweryn, Zdzisława Sośnicka. Ale czytając codziennie niektóre internetowe media lub prasę kolorową, wpadamy w zastawioną na nas pułapkę. Artykuły dotyczące ludzi kompletnie nam nieznanych generują pożądane wejścia na strony www, by czytać głupoty i podbijać statystyki, z których nie zdajemy sobie sprawy. A poza tym… kreują tak zwane „gwiazdy”.

Kim są?

Jeszcze nie tak dawno nie znaliśmy pojęcia „celebryta”, bo sytuacja geopolityczna nie wpuszczała nad Wisłę wielu zachodnich trendów. Ale za to mieliśmy gwiazdy, które udowadniały przede wszystkim pracą i talentem, że na taki status zasługują. Dwa programy telewizji i trzy programy radiowe plus kilka kolorowych tygodników nie kreowały na siłę gwiazd, ale mówiły o tych, które już doskonale były znane. I też nie o tym, kto przytył, kto ma krzywe nogi, kto kogo zdradził, kto założył za ciasną sukienkę, kto ma więcej zmarszczek itd.

Dzisiaj wystarczy pojawić się gdzieś z byle okazji, żeby plotkarskie media okrzyknęły kogoś gwiazdą. Dodatkowo, tytuły plot wrzeszczą na nas na tyle głośno, że wielu decyduje się kliknąć w linka. A nawet nie wiemy, kto jest kto. Dla przykładu, dzienna porcja z jednego ogólnopolskiego portalu internetowego: „A jednak się rozwodzą. On ósmy raz” – Kto? Dlaczego? Co się stało? „Przecierali oczy! Co ona ma na sobie???” – Kto? Co takiego ona ma na sobie? Dlaczego przecierali oczy? „Na jej widok zamarli. Celebrytka przeraża” – Która? Dlaczego? Co pokazała? Kto zamarł? „Wielka zmiana w jego życiu? Wygadała się!” – Kto się wygadał? Zmiana w czyim życiu?

Ciekawość kieruje nami wszystkimi i każe nam klikać w teksty, o których za chwilę nie będziemy pamiętać. A tym bardziej o ich bohaterach. Spokojnie, jutro o nich znowu nam przypomną z innej okazji. Dzisiaj coraz rzadziej używa się określenia „celebryta”, a coraz częściej prosto z mostu mówi się „gwiazda”. Co chwilę czytamy, że gwiazda telewizji to, gwiazda programu tamto, a gwiazda reklamy owamto. Na szczęście, granice nadal istnieją, ale czy ktoś stara się je zacierać?

Marcin Cejrowski, redaktor naczelny portalu Plejada

– Z moich obserwacji wynika, że nadużywamy pewnych określeń, typu właśnie „gwiazda”, „pierwsza dama”, „ikona”, „legenda”. Ale z drugiej strony, u nas słowo „celebryta” funkcjonuje w pejoratywnym kontekście. Niektórzy obrażają się o to. Nie rozumiem tego, bo na świecie nikt się o to nie obraża, choć oczywiście różnice między celebrytami a gwiazdami są znaczące. Na naszym podwórku to wszystko wrzucone jest do jednego worka i nie do końca potrafimy znaczenia tych słów rozróżnić. Kolorowe magazyny plotkarskie czy tabloidy są też pewnie odpowiedzialne za to, że granica między celebrytą a gwiazdą się zaciera, bo to te media właśnie przyprawiły słowu „celebryta” specyficzną gębę. Niektórzy dziennikarze błędnie używają niektórych sformułowań. Czasami ze względów czysto praktycznych, bo szybciej się w dany tekst klika, albo też ze względu na ich bardzo prosty zasób słownictwa. Ale wydaje mi się też, że kultura wysokich lotów i popkultura celebrycka są tak samo potrzebne. Nie zawsze się chodzi do szykownej restauracji. Do fast foodów też się chodzi. Z jednego i z drugiego czerpie się podobne przyjemności. Są tacy, którzy marzą o masowej popularności i byciu rozpoznawalnymi wszędzie i przez wszystkich. Są tacy, którym przestaje się to podobać, i tacy, którzy czują się z tym świetnie. Z kolei gwiazdy generalnie skupiają się na rozwoju artystycznym, na tym, z czego są znane, bez tej całej dodatkowej otoczki. Ale i tu też pojawia się wiele niejasności, bo na przykład czy Kate Middleton jest gwiazdą czy celebrytką?

Krystyna Mazurówna – tancerka baletowa, jurorka

Na początku swojej zawodowej kariery była gwiazdą i mistrzynią swojego fachu, gwiazdą Teatru Wielkiego, a potem Teatru Syrena. W Paryżu – gwiazdą Casino de Paris i gwiazdą spektakli baletowych legendarnej Josephine Baker. Kilka lat temu została zaproszona do polsatowskiej produkcji „Got To Dance. Tylko Taniec” i tu pojawił się mały problem. Gwiazda stała się celebrytką. Czy to nie degradacja?

– Wszystko to kwestia nomenklatury. Kiedyś ktoś nazwał mnie „legendą polskiego tańca”, co mnie śmieszy, bo legendą jest smok wawelski, a ja ze smokiem walczyć o tytuł nie będę. Może i byłam gwiazdą w latach 60., chociaż nigdy się o to nie starałam. Starałam się być dobra w swoim zawodzie, żyć i pracować w zgodzie z samą sobą. Byłam wtedy bardzo znana, a nie było przecież ani telefonów komórkowych, ani internetu. Ale najważniejsze jest to, żeby być kimś i żeby być dobrym w tym, co się robi. Trzeba mieć talent i umieć go przekazać za pomocą różnych środków. Nigdy nie przywiązywałam większej wagi do swojego statusu. Po 50 latach wróciłam na polski rynek, zaproponowano mi udział w kilku audycjach telewizyjnych i przez to zrobiłam się popularna. I stąd bierze się to tak zwane celebryctwo. Ja się obrażam, kiedy ktoś mówi, że jestem celebrytką, bo nią nie jestem. Nie jestem panienką, która zafałszuje kilka piosenek, zostanie pokazana w telewizji i natychmiast staje się celebrytką. Znani z tego, że są znani, nie mają żadnych podstaw do sławy. Nie potrafią niemal niczego, nawet się porządnie wysłowić. Najlepsi artyści, których znałam i z którymi się przyjaźniłam, najlepsi aktorzy, najlepsi muzycy są niezauważani, a są to wielkie gwiazdy. Nie można powiedzieć, że ktoś taki jak Łomnicki, Holoubek, Bardot, Loren to celebryci. Przecież to by im uwłaczało. Najlepiej być po prostu świetnym w swoim zawodzie i przy okazji nie być ani celebrytą, ani gwiazdą.

Jedni i drudzy mają jednak jeszcze coś wspólnego. Na celebrytach i gwiazdach można nieźle zarobić. I nie chodzi o wielkie koncerny, które wykorzystują wizerunek ikon i sław dla własnych korzyści, oczywiście z wzajemnością. To jasne, że firmy wykorzystują wizerunki sławnych ludzi do promocji swoich produktów i że nawet największe gwiazdy muszą czasami z takiej opcji zarabiania skorzystać.

Daniel Jacob Dali – projektant mody

– Często zdarza mi się, że projektuję dla kogoś. Często zdarza się, że przychodzą zamówienia prywatne, a i ja sam bardziej skupiam się na tym niż na butikach. Zasadniczo jest tak, że gwiazda chce zapłacić, a celebryta chce za darmo. Tak to wygląda. Nigdy nie spotkałem się z czymś takim, żeby duża gwiazda chciała coś za free. A od celebrytów non stop dostaję prośby o jakiś darmowy projekt. Nie ma tygodnia, żebym nie dostał tego typu wiadomości. Tylko że jeśli ktoś chce coś ode mnie tylko po to, żeby sobie zrobić zdjęcie i wrzucić na Instagram, to w ogóle mnie to nie interesuje. Oczywiście, ma dla mnie różnicę to, czy projektuję dla gwiazdy czy dla celebrytki. Tu chodzi o prestiż. To nie to samo projektować dla Britney Spears co dla kogoś z Big Brothera. Zaprojektowanie czegoś dla kogoś, kto pojawi się na kilku portalach albo w tabloidach, nie wiąże się z niczym dla mnie samego, bo nikt nie wspomni o mnie, o moim projekcie. Mnie nikt nie otaguje, ja z tego nie mam nic. Wydaje mi się, że ta cała popkultura celebrycka jest jak bańka. To rośnie, ale i pęknie. Gwiazda zawsze będzie gwiazdą. Celebryta czy celebrytka będą mieli jakieś dwa miesiące sławy i koniec. Ważniejsze są dla mnie gwiazdy, ich prestiż, status, poważanie. Celebryta będzie reklamować wszystko. Jogurt, papier toaletowy, gumę do żucia, prezerwatywy, wybielanie odbytu… Byle im zapłacili za to. Mnie interesują gwiazdy.

Ale przecież nie tylko my żyjemy cudzym życiem. Zachodnie stacje telewizyjne pełne są programów, w których pokazują czyjeś życie i natychmiast zamieniają zwykłych śmiertelników w gwiazdy. Weźmy na przykład oglądany przez miliony na całym świcie program „Keeping Up With The Kardashians”. Tytuł programu już z góry narzuca pewne ramy, bo w dosłownym tłumaczeniu oznacza „Nadążanie za Kardashianami”, czyli nie ma wyjścia – trzeba rzucać wszystko i żyć tak jak oni. Program pojawił się na antenie kanału E! w roku 2007. W tym roku rozpocznie się jego 17. sezon. Za kolei w 1981 r. telewizja ABC rozpoczęła nadawanie serialu „Dynastia”. Przez osiem kolejnych lat widzowie na całym świecie śledzili perypetie najbogatszej rodziny w USA, jej problemy, wzloty, upadki. Taka była idea. To, że ludzie piekielnie bogaci też mają proste problemy. Czy śledzenie losów rodziny Kardashian to nowa wersja „Dynastii”?

Irytujący, kompletnie nieznani, jednorazowi – tak najczęściej odbierani są celebryci, nie tylko nad Wisłą. Niektórzy funkcjonują w naszej celebrokulturze od lat, inni chcą ich dogonić. Kolorowe periodyki, tabloidy, portale internetowe prześcigają się w publikacjach na temat kogoś, kogo wcale nie znamy i kto nas w ogóle nie interesuje. Tak właśnie stwarza się sławy, żeby nie powiedzieć „gwiazdy”. Choć bardzo często takie właśnie określenia pojawiają się przy ich nazwiskach. Tylko czy można dziwić się komuś, że znalazł sobie swój własny sposób na… bycie? Nawet chwilowe, sezonowe, ale zawsze. Przecież to tylko od nas zależy, czy sięgniemy po kolorowy magazyn, czy klikniemy w jakiś link w internecie. Skoro to nas tylko irytuje, a nie boli i nie ma wpływu na nasze życie, to może lepiej się po prostu pobłażliwie uśmiechnąć?

 

 

Filip Cuprych

 

 

Gazetka 185 – październik 2019