Coena z Holandii, Mathiasa ze Stanów, Julkę z Warszawy i Antonia z Włoch właściwie nic nie łączy, a jednak dzisiaj jedzą kolację przy wspólnym stole, zaaranżowanym w kawalerce na warszawskim Powiślu. Goszczą ich Magda i Michał, studenci farmakologii, zafascynowani tradycyjną polską kuchnią. Aromat potraw unosi się w powietrzu. Michał, dusza towarzystwa, zagaja rozmowę, by już po kwadransie cała grupa nieznajomych bezpruderyjnie śmiała się na głos, dzieliła anegdotami z życia i rozprawiała o swoich rodzinnych stronach. Jedzenie schodzi na drugi plan, choć każdy z gości już przed kolacją uregulował rachunek. Po trzech godzinach biesiady Coen, Mathias, Julka i Antonio wylewnie dziękują za gościnę i każdy udaje się w swoją stronę. Ale o co w tym wszystkim chodzi?

KLUB KOLACYJNY

Idea jest prosta. Połączyć społeczność gospodarzy gotujących w swoich domach i osób, które chcą zjeść potrawy domowej kuchni, a przy okazji nawiązać nowe znajomości. Propozycje kolacji ogłaszane są drogą internetową (w postaci wpisu na forach kulinarnych, w mediach społecznościowych lub bezpośrednio na portalach temu poświęconych). Najpierw szukasz lokalizacji i rodzaju kuchni, która trafia w twój gust. Obok tych informacji zamieszczona jest data i godzina spotkania, a przede wszystkim widnieje pełne menu oraz kwota, jaką za kolację musisz uiścić. Po wykonaniu przelewu na konto otrzymujesz informację zwrotną o dokładnym terminie i miejscu. Ceny wydają się niekiedy wywindowane, ale za przygotowaniem posiłku z wyszukanych składników kryje się nie lada wysiłek. Nie idziesz w ciemno. Każdy kucharz-amator jest uczciwie oceniany przez poprzednich gości. Jeśli ma dobre recenzje, nieznajomi ustawiają się do niego w kolejce. Jeśli słabe – szybko wypada z interesu. Bo choć portale nie są dla profesjonalistów, to amatorszczyzna nie wchodzi w rachubę.

Na portalach zrzeszających kucharzy jest ogrom ofert. Posiłki z różnych regionów świata najczęściej robią osoby, które stamtąd pochodzą. Każdy znajdzie coś dla siebie.

NA PODLASKIM SZLAKU

Magda i Michał są na trzecim roku studiów. W Warszawie utrzymują się sami, a chcieliby jeszcze dorzucić grosza rodzinom zostawionym w podlaskich wioskach. Żmudna nauka nie zostawia miejsca na pracę etatową, dlatego zaczęli szukać w sieci alternatywy. I tak trafili na portal Eataway, utworzony przez Martę Bradshaw na krakowskim Salwatorze. W założeniu został przeznaczony dla turystów, którzy chcieli nie tylko dobrze zjeść, ale też poznać kulturę w jej naturalnym środowisku – domu. Z czasem studenci trafili na inicjatywy lokalne opierające się na tym samym schemacie działania.

Magda i Michał nie wahali się ani chwili. Oboje uwielbiają gotować, a z Podlasia przywieźli zwitek przepisów, zabezpieczonych gumką recepturką przez babkę Magdy. Michał przegląda niektóre z nich, snując – swoim zwyczajem – barwne opowieści. Na tradycyjną kuchnię podlaską miała wpływ wielowiekowa obecność Żydów, Tatarów oraz współistnienie mniejszości białoruskiej, ukraińskiej i litewskiej. Zachwala zaguby – z fenomenalnym ciastem pierogowym i farszem z ziemniaków. Na deser rekomenduje marcinka, wspominając, że przygotowanie cieniutkich placków wymaga czasu i wprawy. Do picia poleca buzę, napój bezalkoholowy, fermentowany, na bazie kaszy jaglanej, ponoć na Podlasiu szalenie popularny przed II wojną światową. Te recepty do skarb młodych – na nich opierają menu w swojej domowej restauracji.

UCZTA DLA DUCHA

Paradoksalnie w kolacji z nieznajomymi nie chodzi o samą wieczerzę, ale przede wszystkim o życie towarzyskie. Idea food sharing (dzielenie się jedzeniem) jest jedynie pretekstem do nieskrępowanej i niewymuszonej rozmowy, inspirującej wymiany myśli, luźnych plotek…

Coen z Holandii wpadł do Warszawy w celach służbowych. Podczas delegacji obiady sponsoruje mu firma, ale szybko znudził się zarówno hotelową stołówką, jak i samotnymi wypadami na Stare Miasto. Chciał usiąść z kimś przy jednym stole, pogadać, pośmiać się. Kumpel, który był w stolicy Polski rok wcześniej, podrzucił mu pomysł klubu kolacyjnego. W ten sposób Coen stawił się pod przedwojennym blokiem na Powiślu, gdzie na dwudziestu pięciu metrach kwadratowych Magda i Michał suto zastawili stół. Wybrał studentów farmakologii, ponieważ na zdjęciu zamieszczonym na portalu wyglądali uczciwie. W dodatku polecali dania, o których nigdy nie słyszał, a że z natury jest potężnym łasuchem, to bez zastanowienia zrobił przelew na konto zaguby, marcinka i buzy. Coen – jak sam siebie określa – jest towarzyski, ale nie wylewny. Dlatego był pod wrażeniem samego siebie, kiedy już przy przystawce zapraszał nieznajomych do rodzinnego Alkmaaru, 40 kilometrów na północ od Amsterdamu, gdzie odbywa się najbardziej znany targ serów, którego tradycja sięga końca XVI wieku. – My też mamy folklor! – kwituje.

Mathias z Karoliny Północnej właśnie zdecydował, że następnym celem jego wyprawy będzie owa holenderska mieścina, w której krążki sera ważą nawet 120 kg. Przyjechał do Polski z Austrii. A wcześniej był m.in. we Włoszech, Francji, Grecji, Norwegii. Odkąd wyleciał ze Stanów, minęło już kilka miesięcy, a on nadal w podróży po Europie. Młody, krzepki, zadziorny. Jak na Amerykanina przystało – bez kompleksów. Całkiem nieźle zarabia na korepetycjach, bo rozmowa z tak kontaktowym native speakerem to dla wielu gratka. Prosto z mostu pyta Magdę i Michała, czy po biesiadzie pozwolą mu zostać na noc. Gospodarz uprzejmie odmawia, ponieważ jego gościna nie przewiduje usług dodatkowych. Mathias nie zraża się, przeciwnie – z lubością pałaszuje podlaskie cymesy. Kluby kolacyjne to dla niego forma uczty dla żołądka i dla duszy. Uwielbia poznawać nowe kultury poprzez przebywanie wśród tubylców. Obserwuje ich zwyczaje przy stole, formę prowadzenia konwersacji, wypytuje o tradycje. Choć tak naprawdę buzia mu się nie zamyka, to łapczywie wychwytuje zmysłami zarówno każdy szczegół rozmowy, jak i zapach kuchni, faktury ciasnej kawalerki i uśmiech Magdy, której dyskretna obecność szczególnie przypadła mu do gustu.

A Julka z Warszawy chce wyjść poza własną strefę komfortu. Jako szeregowy pracownik w korporacji nie ma czasu na nawiązywanie nowych znajomości i aranżowanie spotkań z przyjaciółmi. Ze współpracownikami rozprawia jedynie na temat raportów, analiz i zwykle wpada w sieć biurowych plotek z młodziutką recepcjonistką na kontrakcie tymczasowym. A podczas kolacji z nieznajomymi może wrzucić na luz. Rozpiąć guzik w korporacyjnym mundurku, podwinąć mankiety. – Chill out – podsumowuje. Dlaczego kuchnia podlaska? Bo to jej rodzinne strony. Jest w Warszawie tzw. „słoikiem”, a nie ma kiedy zawitać do mamy, żeby przywieźć małe conieco.

Historia Antonia jest zgoła inna. Przyjechał do Warszawy z Neapolu. Ale to już było dawno, pięć lat temu. Nie da się ukryć – za pizzę i gnocchi dałby się pokroić, ale chce podpatrzyć konkurencyjną kuchnię. Sam pracuje jako pomoc we włoskiej restauracji na Gocławie, ale marzy o swoim biznesie. W przeciwieństwie do rodaków rzadko pozwala sobie na dolce far niente, bo ciuła grosz do grosza. Kiedy usłyszał o kolacjach dla nieznajomych, aż podskoczył z zachwytu. Przyszedł do Magdy i Michała, żeby zobaczyć pomysł „od kuchni”, dosłownie i w przenośni. Już widzi, że samodzielne przygotowywanie kolacji w domu to taka zabawa w niby-restaurację, ale na innych warunkach. Z pewnością mniej kosztowna i uciążliwa, ale jednocześnie mniej dochodowa, choć równie absorbująca. Już widzi, że to rodzaj imprezy składkowej, za którą gospodarz może liczyć na nieduży napiwek, bo nie ma pewności, czy wyjdzie na swoje. Już widzi, ile wysiłku wymaga dogodzenie gościom. Nie tylko trzeba zadbać o ich podniebienia, ale i o atmosferę, klimat rozmów, tematy…. Jak pogodzić skrajne temperamenty przy stole? Jak wpłynąć na milczka, by zaczął mówić, a jak na pleciugę, który nie daje dojść do słowa współbiesiadnikom? I jak mieć pewność, że po opuszczeniu kawalerki nieznajomi napiszą na forum pozytywne komentarze, by interes się kręcił?

W TRENDZIE

Zbliża się północ. Magda krząta się po przyciasnawej kuchni, zręcznie zmywając z naczyń ślady kolacji. Talerze puste – to dobry omen. Michał składa cepeliowski, ręcznie haftowany obrus (prezent od mamy – stwarzał swojski klimacik) i wyciera blat stołu wilgotną szmatką. Jutro na tym blacie spoczną skrypty z farmakologii. Do następnego piątku, kiedy na nowo Michał przygotuje swe dania popisowe, a Magda omami nowych nieznajomych swoim nienachalnym ciepłem i subtelnym urokiem.

Moda na kluby kolacyjne, zwane też jednodniowymi lub partyzanckimi, ma swoje korzenie w metropoliach świata – Nowym Jorku i Londynie, ale w szybkim tempie zdobywa sympatyków na całym świecie. Fast food to intratny biznes, podczas gdy w slow food wkłada się całe serce. Bo to nie tyle biznes, co styl życia.

 

Sylwia Znyk

 

 

Gazetka 185 – październik 2019