Odkurzyłam ostatnio swoją listę z muzyką z czasów liceum i z wielką radością odkryłam, że jest na niej sporo starego dobrego polskiego rocka. Szczerze ucieszyłam się zwłaszcza, kiedy w moich słuchawkach rozległy się pierwsze dźwięki utworu Kazika Staszewskiego „Mars napada”. Zawsze dobrze słucha mi się Kultu i Kazika, ale na punkcie „Marsa” mam totalnego fioła. Nucąc pod nosem dobrze mi znane fragmenty, uświadomiłam sobie, jak bardzo historia najazdu Marsjan na Polskę odpowiada temu, co obecnie dzieje się na naszym podwórku i ma związek z wieszczonym przez partie polityczne zmasowanym atakiem LGBT, Sorosa, wegetarian i ekologów z jednej strony, a „katotalibanu” z drugiej.
BÓJ SIĘ!
Tworzenie wroga – mniej lub bardziej realnego – stało się nieodłącznym elementem polskiej kultury (to słowo zdecydowanie na wyrost) politycznej. Wcześniej byli kułacy i czarna wołga, teraz – moherowe babcie i weganie pijący latte. Marsjanie Kazika są w równym stopniu niebezpieczni, co nierealni; tak samo jest z tymi wszystkimi wrogimi siłami czyhającymi na obywateli z każdej strony. Słuchając mediów w kraju, można odnieść wrażenie, że wychodząc na ulicę, ryzykujemy niemal życiem. Za jednym winklem czeka na nas czarna wołga dzisiejszych czasów – George Soros – żeby przeprać nam mózgi i odebrać ostatnie 12 groszy z kieszeni, a za drugim już czai się Anja Rubik, żeby uświadomić seksualnie i namówić na weganizm. O zgrozo! Wystarczy iść dalej, żeby wpaść w ręce katolików zmawiających różaniec, a jeśli jakimś cudem uda nam się z nich wyrwać, to już czekają na nas homoseksualiści gotowi podmienić nam na siłę partnerów. Za granicą też nie jest lepiej! W Belgii łapie się ludzi na ulicy i zamyka w klinikach eutanazji, w Holandii kobiety w ciąży zmusza się do aborcji, porywa z ulicy i wywozi w dal (pewnie czarną wołgą), w Niemczech… to aż strach mówić!
Kiedy słucham wypowiedzi niektórych polityków powtarzających te bzdury, w głowie słyszę Kazika śpiewającego: „atakować w taki sposób to jest jedna wielka farsa!”. Każdy, kto myśli, czuje i zachowuje się inaczej niż my sami, staje się z automatu kosmitą, którego trzeba zwalczać. W całym tym „robieniu potworów” zapędziliśmy się tak bardzo, że przestajemy dostrzegać w sobie i innych po prostu ludzi, sąsiadów, znajomych, rodzinę i przyjaciół. Każdy z nas musi mieć naszywkę: lewak, pisowiec, ekoterrorysta, gorszy sort, postępowiec. Budujemy sobie forty i armie; wszystko po to, żeby walczyć z naszymi własnymi Marsjanami. Dla polityków liczy się wygrana i nieważne, że dochodzi się do niej po trupach i buduje się ją na nienawiści. Podzieleni i skonfliktowani wyborcy są słabi, naród nastawiony przeciw sobie i będący w ciągłym stanie wojny domowej jest idealnym materiałem do manipulowania.
Najgorsze jest to, że sami siebie wpychamy w jakieś klateczki, ponieważ musimy mieć wrażenie, że jesteśmy „my, dobrzy” przeciw „tym innym, złym”. Każda strona – i prawa, i lewa – ma swoich Marsjan, z którymi walczy i których obraża. Posiadanie wroga stało się dla dzisiejszego społeczeństwa, nie tylko polskiego, swego rodzaju sportem, bo jeśli nie masz przeciwników i oponentów, to znaczy, że pewnie nie masz też swojego zdania, odwagi, poglądów, że jesteś słaby, niewidoczny, nie jesteś kontrowersyjny i inny… i tak dalej, i tak dalej. Zdradzę wam sekret: nie potrzeba nam wrogów i tak naprawdę nie musimy sobie ciągle skakać do gardeł.
TĘCZOWA ZARAZA?!
Tęcza, parady i konieczność uregulowania spraw dotyczących związków partnerskich to ostatnio jeden z wdzięczniejszych tematów, żeby dąć w rogi i jednoczyć siły. „U wrót stoi wróg!” i dzierży w dłoni tęczową flagę – tak widzą to przeciwnicy osób homoseksualnych. Prawda jest jednak taka, że środowiska LGBT nie są zainteresowane ani twoją sypialnią, ani przekonywaniem nikogo do przejścia na „różową stronę barykady”. Jedyne, o co im chodzi, to szacunek i prawa, które przysługują im jako obywatelom państwa polskiego. W ogóle to trzeba wyraźnie powiedzieć, że postulaty o dziedziczeniu i związkach partnerskich, które tak łatwo przypisuje się tylko ruchowi LGBT, dotyczą też związków heteroseksualnych – nie wszystkie pary chcą i mogą wziąć ślub, ale bez ślubu mają ograniczone prawo jako rodzina.
Nie wiadomo za bardzo, dlaczego tak wielu osobom przeszkadzają śluby jednopłciowe – przecież to zmiana w życiu dwójki dorosłych ludzi, świadomych i zakochanych; nie ma ona żadnego wpływu na życie ich sąsiadów, znajomych i współobywateli. Zmiana prawa i zrównanie związków partnerskich oraz dopuszczenie małżeństw jednopłciowych nie spowoduje, że nagle zatwardziali wojujący „hetero” w sportowym odzieniu będą musieli z urzędu wiązać się ze swoimi kolegami spod bloku. Zmiana prawa wprowadzi porządek w papierach i usystematyzuje ważne dla wszystkich kwestie, a nie, jak wieszczą niektórzy kaznodzieje, doprowadzi do upadku cywilizacji. Księża, którzy tak swobodnie straszą piekłem, zapominają, że nie oni są od rzucania kamieniami i ferowania wyroków. „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni” mówi Mądra Księga.
ZA KOTLET NASZ POWSZEDNI IDZIEMY W BÓJ!
Wrogami porządku i ojczyzny stają się też ekolodzy wraz z weganami. Każdy, kto sprzeciwia się wybijaniu dzikich zwierząt i ogranicza mięso w diecie, jest obecnie na celowniku „polskiej wysportowanej młodzieży”. Paranoja sięga głęboko – jedzenie mięsa stało się wyznacznikiem patriotyzmu; ten, kto pochłania schaboszczaka, jest z nami, ten, kto woli ryż, jest wrogiem. Falafel jest be, ale kebab cacy, i nieważne, że oba przygotowuje ogolonym na łyso młodzieńcom urodzony w Polsce muzułmanin – jeśli podaje mięcho, jest dobry, jeśli nie – można mu naubliżać.
Dbanie o środowisko, ograniczanie plastiku i emisji spalin tak bardzo boli „prawdziwych Polaków”, że doszukują się w ekologii spisku i skoku na dobra narodowe. Warto pamiętać, że bocian nie zechce wrócić na nadwiślański piach, jeśli wszystkie żaby padną od zatrutej wody. Karp na święta pewnie też już taki zdrowy nie jest, bo można w jego żołądku znaleźć sporo mikroplastiku. Myślenie, że węglem Polska stoi i stać będzie, nijak się ma do rzeczywistości – węgiel i miał sprowadza się pociągami z Syberii (wiem „z dobrego źródła”), polskie górnictwo stoi na skraju przepaści i od upadku powstrzymują je jedynie coraz bardziej desperackie decyzje rządu. Ekologia to przyszłość, w którą trzeba nam inwestować; odnawialne źródła energii i innowacyjne rozwiązania problemu śmieci (inne niż palenie nimi w piecu zimą) są warte miliony euro. Nasi inżynierowie i naukowcy działają z sukcesami na arenie międzynarodowej, ale w kraju są wyśmiewani i odcinani od dotacji, bo komuś ubzdurało się, że od ekologii i wegetarianizmu już tylko krok do upadku narodu.
Wybory za nami, jest jak jest, nie pozwólmy jednak, żeby politycy nas dzielili, zbijali w bojówki i nastawiali przeciwko sobie. Nie pozwólmy, żeby Mars zwyciężył, bądźmy razem i pokażmy, że nasz głos się liczy, zwłaszcza jeśli różni się od głosu zatwardziałego w nienawiści smutnego człowieka w garniturze.
Anna Albingier
Gazetka 186 – listopad 2019