Każda relacja międzyludzka opiera się początkowo zawsze na tym samym – na pierwszym wrażeniu. Później, kiedy związek rozwija się i wkracza w kolejne fazy, nie ma ono już większego znaczenia. Jednak nawet jeśli partner czy partnerka okazują się zwykłymi śmiertelnikami pełnymi wad, to i tak w pamięci zapada właśnie to pierwsze spotkanie. Ten ideał. Pierwsze spojrzenie, zapach, dotyk czy pocałunek. Czyli pamiętamy, że może być tak pięknie, jak było na początku.

ZANIM ONI

Kiedy zaczyna się nową znajomość, zawsze każdy stara się wypaść jak najlepiej. – Musi być kosmetyczka, zaufana fryzjerka, muszą być zrobione paznokcie. Do tego coś nowego, jakaś nowa sukienka, oczywiście bielizna, no i makijaż. Bez tego nigdzie z domu nie wychodzę – mówi Dagmara. Ale przecież to kłamstwo? Czy to nie zwodzenie, kreowanie sztucznego wizerunku, który z codziennością nie ma wiele wspólnego? – No, nie żartuj. Każdy chce wyglądać dobrze na pierwszej randce. Wyglądać, pachnieć, zachowywać się. Przecież to jest pierwsze wrażenie. Żadne kłamstwo. Tacy możemy być. A że nie jesteśmy potem tacy, to inna bajka – dodaje. Czyli jaka? – Faceci są wzrokowcami, więc każdy z nas musi po prostu polubić to, co widzi. Jeśli tego nie lubi, to nie ma to przyszłości – mówi Adam. – Wiem, że później to się zmienia, ale przecież czy my wszyscy nie lubimy się oszukiwać? – dodaje.

Przywiązanie do pierwszego spotkania, skrzyżowania spojrzeń, pierwszej reakcji, flirtu zdaje się mieć takie samo znaczenie dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Przy czym pewnie dla każdej płci to znaczenie ma nieco inny odcień. – Ona musi wyglądać po prostu ślicznie. Musi być zadbana, ładnie ubrana, jej zapach musi mnie pociągać. Ona musi mieć w sobie trochę tajemnicy, bo nie lubię wykładania kawy na ławę. Lubię odkrywać, rozmawiać, dowiadywać się coraz więcej, ale to pierwsze „wow” musi być – podkreśla Marek. – On musi być zadbany, mieć ładne ręce i paznokcie, być dobrze ubrany, markowo, musi pokazać swój status, i ładnie się uśmiechać. Zęby też się liczą – zaznacza Gosia.

Ale czy to aby nie wygląda na aukcję? – Może i tak, ale przecież nikt nie chce wtopy na pierwszej randce. Poza tym, kto myśli o tym w takich kategoriach? W XXI wieku to przecież normalne – dodaje. A co jeśli facet traktuje kobietę jak potencjalną zdobycz, a nie jak obiekt zauroczenia? – Nie bądź staroświecki. Żyjemy w erze aplikacji i internetu w telefonie. Dzisiaj przecież wszyscy wysyłają sobie wiadomo jakie zdjęcia przed pierwszą randką. Wszyscy chcemy wiedzieć, z kim i czym mamy do czynienia. Pewnie bardziej z czym – kwituje Gosia.

ZANIM ONI – DAWNIEJ

Pan Jan i pani Maria są małżeństwem już prawie 70 lat. Poznali się, kiedy on miał niemal 20 lat, a ona 18. Pobrali się rok po nawiązaniu znajomości. To pierwsze spojrzenie wymienili na jednej z potańcówek we wsi pod rodzinnym Lublinem. Niby nic wielkiego. Ot, wiejska impreza. Nikt wtedy nie miał telefonów komórkowych, nikomu też nawet nie śnił się internet. – Ona była po prostu piękna. Zjawiskowo. Wyróżniała się. Poprosiłem ją do tańca. A potem odprowadziłem ją do domu. Pocałowałem w rękę i rozstaliśmy się. A następnym razem widzieliśmy się pięć dni później, w kościele – mówi pan Jan. – Kiedyś się naprawdę walczyło o względy kobiety. Kwiaty zrywało się na łąkach. I nie jakieś tam chwasty dla świętego spokoju, ani nic z jakiejś tam kwiaciarni, tylko to, co ziemia akurat rodziła. Były maki, chabry i wszystko to, co piękne – dodaje.

Starał się jak nikt. – mówi z uśmiechem pani Maria. – Pewnie, że miałam adoratorów. Wieś może i mała, ale chłopców nie brakowało. – To niby kto się o ciebie starał? – wtrąca się pan Jan. – A Wiktor! Znałeś Wiktora... Już nie żyje dawno, ale też mi maki przynosił. I zostawiał na progu – odpowiada pani Maria.

Myśmy żyli zupełnie inaczej. Kiedyś pory roku rządziły życiem człowieka. Jak natura wzywa, to się idzie w pole, sadzi się, kosi, plewi, kultywuje się tradycje i zwyczaje, chleb z czegoś musi być. Wszyscy byli bardzo pracowici. Dzień po dniu w polu, w ogrodzie, w sadzie. A i na łące też, bo trzeba wykarmić króliki i krowy. A i krowy trzeba wydoić, mleka nabrać, sera narobić. Co ja tu będę wam opowiadać? Nikt nie miał czasu na codzienne bzdury, i tak się dobierało chłopa (śmiech). Jak pracowity, to materiał na męża. Ale i kobiety też musiały pokazać, że potrafią prowadzić gospodarstwo i dom. A dzisiaj? Jakieś komórki, jakieś komputery. Dzisiaj młodzi ludzie łapią się wszystkiego, żeby przeżyć. Ale nie, żeby żyć. Kredyty w bankach, siwieją szybciej niż my, stres, a i w pary się łączą tylko po to, żeby przede wszystkim zabezpieczyć sobie przyszłość i nie być całkiem samotnymi w tych swoich problemach – podsumowuje.

W KOŃCU ONI

Natalia i Jacek postawili wszystko na jedną kartę. I to po dwóch latach znajomości. Zamieszkali razem, bo w wielkim mieście razem łatwiej. Dzielą się kosztami życia, oboje pracują po osiem albo dziewięć godzin dziennie, nie mają czasu na nic oprócz pracy i odpoczynku po niej. Ale zaufali sobie. – Pęd jest tak wielki, że właściwie nie ma czasu zastanowić się, czy ludzie pasują do siebie na sto procent. Zmęczenie jest też tak wielkie, że człowiek po pracy chce zaszyć się w spokoju, choć w myślach ciągle rachunki, zobowiązania, długi. Trzeba sobie zaufać. Wynajęliśmy kawalerkę w Warszawie razem. A to znaczy, że oboje mamy klucze do tego samego mieszkanka. Czy ja mu ufam? Oczywiście. Nie mam wyjścia – mówi Natalia. – Przecież w każdej chwili mogę wrócić po pracy do pustego mieszkania. Jacek może się wyprowadzić, zabrać, co tylko chce, a mimo to muszę mu ufać. Konto w banku też mamy wspólne, choć kredyty osobne, jeszcze sprzed znajomości. Czyli jeśli coś pójdzie nie tak, to nasze wspólne konto też może być zajęte. To martwi, ale też gwarantuje pewną wspólną odpowiedzialność – dodaje.

To nie była łatwa decyzja. Moja była dziewczyna właśnie tak się zachowała. Zabrała ze wspólnego mieszkania wszystko i niemalże wyczyściła wspólne konto. Bałem się zrobić to samo – mówi Jacek. – Ale nie mogę nie ufać w nieskończoność. Dogadujemy się z Natalią idealnie od samego początku. Wiem, że nie wsadzi mnie na minę. Nie ma mowy o ślubie, przynajmniej w najbliższym czasie. My sami tego nie udźwigniemy, a nasi rodzice nie są w stanie nam pomóc finansowo – dodaje.

Jak się okazuje, ewentualny ślub miałby być w wytwornej restauracji, z wielką oprawą, z egzotycznym menu, niemal na zasadzie „zastaw się, a postaw się”. Dlaczego? – Dlatego że to Warszawa. Mamy nowych znajomych. Oni mają swój status, osiągnięcia. Przecież nie możemy być gorsi. Myśleliśmy o ślubie albo w moim miasteczku, albo Jacka. Ale my bardzo chcemy, żeby ci nasi znajomi byli z nami tego dnia – mówi Natalia.

Jacek jest nieco innego zdania. – Ona chce zaszpanować. Jej koleżanki z pracy mają chyba wszystko i ona nie chce być gorsza. Trochę mnie to przeraża. Nie mamy na to pieniędzy. A kolejnego kredytu nie udźwignę i czuję, że zapewnienie pieniędzy na ślub i wesele będzie leżeć po mojej stronie. Ja bym wolał coś skromnego w moim albo jej mieście. Nawet za część warszawskiej ceny. No, nie udźwignę tego finansowo. A wydawało mi się, że chodzi o nas, a nie o pokazanie się – dodaje.

Czyli tak, jak w przypadku pani Marii i pana Jana. – Nasz ślub był bardzo skromny. Maleńki kościółek, rodzina, znajomi, potem skromny poczęstunek z tego, co było w domu, i potańcówka w przystrojonej stodole. Nikt niczego więcej nie oczekiwał, bo nikt niczego więcej nie miał. Ten ubił świniaka, tamta napiekła ciast, tamten bimbru nawet narobił (śmiech). Ale było przytulnie, ciepło, wszyscy byli rodziną, która sobie tego dnia pomagała. Dzisiaj żal mi młodych – mówi pani Maria. – Z jakiegoś dziwnego powodu stawiają pokazówkę nad miłość. Muszą mieć Diory, limuzyny, panienki chcą wyglądać jak księżniczki, panowie jak książęta. Do tego jakieś wyszukane dania, a wszystko to przecież kosztuje. I po co? Żeby nikt nie obgadywał? Pieniądz ważniejszy od uczucia? Po co wydawać krocie na coś, co i tak w żołądku wyląduje. Coś, co zwiędnie za chwilę. Coś, co nie ma żadnego znaczenia i nie zapadnie w pamięć. Może za stara jestem, bo nie rozumiem tego – mówi pani Maria. – Jakoś młodzi się zatracili w pieniądzu – dodaje ze smutkiem pan Jan.

SZACUNEK, ŻYCZLIWOŚĆ, TOLERANCJA... ZESPÓŁ

Nie da się budować żadnego związku i relacji międzyludzkiej, jeśli nie ma w niej ani wzajemnego szacunku, ani życzliwości, ani tolerancji, współpracy i współodpowiedzialności. Za wszystko. – Po to się człowiek z człowiekiem wiąże, żeby razem się ze wszystkim zmagać – podkreśla pan Jan. – Jeśli się nie chce tego robić, to po co się wiązać, po co brać ślub? Mówi się, że w niektórych kulturach małżeństwa są organizowane. A u nas niby jak było? Rody się dogadywały, statusy społeczne musiały się zgadzać. Nic nowego. Dzisiaj to ma nową formę. Te statusy społeczne się dogadują i robią coś, co nie ma sensu – dodaje.

Owszem, szanujemy się, jesteśmy dla siebie dobrzy, mili, akceptujemy swoje wady i kochamy swoje zalety, ale czy do końca jesteśmy zespołem? Nie oszukujmy się. Dzisiaj każde z nas ma swoje cele i priorytety. Jesteśmy razem, ale działamy i chyba żyjemy osobno – zastanawia się Jacek. – Chciałbym żyć w epoce moich dziadków, żyć prostszym życiem. Gubię się dzisiaj. Zmieniają się czasy, zmieniają się ich wymagania. Ale kręgosłup wzajemnych relacji powinien być zawsze ten sam. Najwyraźniej nie jest – dodaje.

 

Filip Cuprych

 

 

 

Gazetka 187 – grudzień 2019