Ekonomia może wydawać się bardzo nudnym tematem. Ale sprawy poruszane na V Kongresie Kobiet w Brukseli, który był poświęcony ekonomii feministycznej, są tak bliskie każdej z nas, że słuchałyśmy z wypiekami na twarzy. Bo nagle ktoś zaczął ludzkim głosem mówić o tym, co wszystkie czujemy, co gdzieś głęboko w nas siedzi, a o czym nawet nie wiemy, że można rozmawiać. Chodzi mianowicie o nieodpłatną pracę kobiet w domu. Traktowana jest ona jak coś tak oczywistego, że nawet o kobietach zajmujących się jedynie domem mówi się często „nieroby”, jakby faktycznie nic nie robiły. Przez to, że praca w domu jest nieodpłatna, społeczeństwo ignoruje ją, traktuje ją jak „niewidzialną”, tak jakby wykonywały ją jakieś krasnoludki. Nikt jej nie docenia, nie zauważa. Winę za to ponosi sama ekonomia jako nauka, która od początku swojego istnienia, a więc od chwili, kiedy świat wkroczył w epokę kapitalizmu, zajmowała się jedynie sferą publiczną, pomijając kompletnie sferę prywatną. Tymczasem jeśliby policzyć wkład nieodpłatnej pracy domowej i opiekuńczej kobiet w gospodarkę narodową, to wyniósłby on ok. 1/3 całego PKB (Produkt Narodowy Brutto). Prof. Rumińska-Zimny nazywa więc PKB Patriarchalną Kalkulacją Budżetu, a nie prawdziwym obrazem gospodarki. I to trzeba zmienić.

Drugi panel był poświęcony polityce socjalnej wobec kobiet. Państwo serwuje nam wydłużone urlopy macierzyńskie i dodatki na dzieci typu sławne 500+. Oczywiście cieszymy się z tego bardzo. Ale czy to naprawdę działa na korzyść kobiet? Rodzimy dzieci, idziemy na macierzyński, wypadamy z rynku pracy, a na starość klepiemy biedę, bo nasza emerytura jest nawet o 60 proc. niższa niż w przypadku mężczyzn. System kapitalistyczny, zamiast nas wynagradzać za trud rodzenia i wychowania nowych obywateli, każe nas. Szczerze – z punktu widzenia ekonomii w ogóle nie opłaca się rodzić dzieci. Kiedy kobieta jest na urlopie macierzyńskim, często jej mąż czy partner czuje się zwolniony z opieki i oczekuje, że to tylko ona, matka, będzie się zajmować dziećmi, bo przecież dlatego jest na urlopie. Dalsza rodzina też tak ją postrzega. W ten sposób ugruntowuje się stereotyp, że kobieta do garów i dzieci, a ojciec od przynoszenia pieniędzy. On się życiowo realizuje i ma satysfakcję, że zarabia, a dzieci i obowiązki domowe widzi jako wyłącznie „naszą” sprawę. Zarobione pieniądze traktuje jako swoje, którymi ewentualnie może się z nami podzielić. A gdy chcemy więcej, to słyszymy: „To sobie idź i zarób. Przecież sama chciałaś tego równouprawnienia”. Jaka na to recepta? Spowodować, żeby mężczyźni dostrzegli naszą pracę. Trzeba więc dzielić się obowiązkami domowymi (czasami najlepiej je porzucić, żeby zmusić innych domowników do ich wykonania) i wprowadzić obowiązkowe urlopy tacierzyńskie. Nie bójmy się, że nasze dzieci umrą z tatą, jak to pewnie szepczą nam do ucha nasze przerażone matki i babki. Jest za to szansa, że nasze dzieci nawiążą z ojcami bliższą relację, która zaprocentuje w ich przyszłym życiu. Nie bójmy się również żłobków jako czegoś najgorszego i „wylęgarni samych chorób”. Badania pokazują, że dzieci, które chodzą do żłobków, mają lepsze zdolności poznawcze i lepiej rozwija się u nich mowa.

No już widzę te wasze skwaszone miny. Bo część z nas chce zajmować się dziećmi i po prostu siedzieć w domu. Ale to właśnie też jest o was! Może pora, żeby zamiast wprowadzać trzynastą emeryturę, przyjrzeć się projektom emerytur obywatelskich dla każdego, bez względu na staż pracy? Tak aby kobiety zajmujące się domem miały również na starość jakieś zabezpieczenie? Obowiązkowe urlopy tacierzyńskie też chyba szybko u nas nie przejdą. Tak bardzo mamy w głowie zaszczepione stereotypy, że dla wielu z nas wydają się totalną abstrakcją, o czym wiedzą rządzący, dlatego tematu unikają. No cóż, jeszcze sto lat temu kobieta prawniczka też wydawała się czymś nieprawdopodobnym. Trzeba zmieniać świat, łamać stereotypy, wyzwalać się z oków zatęchłej tradycji. I to musimy robić przede wszystkim my, kobiety! Bo najważniejsza dla nas, jak i dla każdego człowieka, jest wolność. Prawdziwą wolność zaś można mieć – o czym pisała już Virginia Woolf – jeśli ma się własny pokój, czyli, przekładając na „nasze” – niezależność finansową. I myślę, że młode polskie kobiety to rozumieją. Program 500+, który miał wpłynąć na wzrost dzietności, nie odniósł w tym aspekcie specjalnych sukcesów. Owszem, w 2016 i 2017 r. nastąpił wzrost urodzeń, ale już w 2018 r. urodziło się mniej dzieci. Najwięcej dzieci natomiast rodzi się tam, gdzie państwa oferują najlepszą opiekę instytucjonalną – żłobki, przedszkola, świetlice, dobrą opiekę medyczną, jednym słowem – pomagają kobietom stanąć na nogi po urodzeniu dziecka. I to rządzący powinni wziąć pod uwagę przy opracowywaniu polityki socjalnej. A my powinnyśmy się tego od nich domagać.

O tym i o wielu innych ciekawych sprawach dotyczących kobiet było na Kongresie. Naprawdę warto było przyjść.

 

Anna Siwek

 

Gazetka 187 – grudzień 2019