Przestań narzekać, na co nie masz rady,
Lecz szukaj rady w tym, na co narzekasz.
William Shakespeare

Rodzice mieli dwóch synów – pesymistę i optymistę. Poszli z nimi do lekarza, a ten poprosił ich o przeprowadzenie testu. Przekazali chłopcom prezenty: pesymiście najnowszy model kolejki do składania, a optymiście końskie łajno. Pesymista odpakował cudowny prezent i z miejsca zaczął się martwić, jak go złożyć i czy znajdzie wszystkie elementy do tego potrzebne. Zapytał więc brata-optymistę, co on dostał. Optymista odparł: – Konika, ale mi uciekł.

SCHEDA PO DZIADKACH

Mówią, że narzekanie to przywara Polaków. Biadolić, jęczeć, jojczyć, marudzić, lamentować, mruczeć, kwękać, psioczyć, rozpaczać, użalać się, zrzędzić, miauczeć, gderać, truć, rozdzierać szaty, pomstować – słownik synonimów języka polskiego pęka w szwach od bliskoznacznych określeń, więc coś jest na rzeczy.

Narzekanie nie jest bezpodstawne. W życiu człowieka pełni wiele funkcji, choćby komunikacyjną. Wyrażanie niezadowolenia ze świata społecznego i własnej w nim sytuacji jest stałym elementem interakcji, zwłaszcza Polaków. Paradoksalnie łatwiej znaleźć temat z rozmówcą, gdy oboje odczuwamy brak satysfakcji. Jakże swojsko psioczyć na podwyżki cen, pracodawcę tyrana, skandaliczne praktyki służby zdrowia czy nieuczciwych polityków, którzy za każdej kadencji kradną nam pieniądze. Wspólne dźwiganie podobnej wagi ciężarów jednoczy, a zbliżone emocje przyczyniają się do budowania przyjacielskiej relacji. Dostajemy komunikat, że nie jesteśmy sami z problemami i możemy z podniesioną głową, kolektywnie, brnąć przez meandry smutnej rzeczywistości.

Wyliczanie poniesionych porażek (zamiast przytaczanie sukcesów) może być jednocześnie wołaniem o pomoc, o chwilę uwagi, o dostrzeżenie. Okazuje się, że według Polaków wręcz wypada źle o świecie myśleć, mówić i czuć, choć gdyby przeprowadzić ankietę uliczną, okazałoby się, że większość rodaków jest raczej szczęśliwa. Nasuwa się więc konkluzja, że narzekanie mamy w genach i działamy według utartych schematów.

AUTOPREZENTACJA

Świadome budowanie wizerunku to ostatnio hit. Wokół pełno doradców mówiących, jak celowo kształtować sposób, w jaki postrzega nas audytorium. Narzekając, ujawniamy swoje przekonania, a tym samym upubliczniamy swój punkt widzenia, swoje wartości i główne cechy. Gderając, zdradzamy swój gust – co nas degustuje i wywołuje awersję, a co wprawia nas w setny nastrój i rodzi satysfakcję. I tak możemy kreować się na konesera sztuki (psiocząc na niski poziom wystaw muzealnych), pracownika roku (jojcząc na niekompetentną kadrę zarządzającą w firmie) czy niepoprawnego społecznika (rozpaczając nad brakiem dotacji dla schronisk dla bezdomnych zwierząt). To sposób, który – świadomie bądź nie – wykorzystujemy do rozpowszechniania informacji na swój temat. Od tego, na co pomstujemy, zależy, czy rozkręcimy o sobie pozytywny przekaz, czy też stworzymy antyreklamę.

Polacy mają tendencję do martyrologii, wychodząc z założenia, że cierpienie uszlachetnia. Lubujemy się w eksponowaniu poświęcenia walczących w imię wyznawanych idei i wartości: wiary, ojczyzny, dobra, sprawiedliwości, prawdy. Podkreślamy męczeństwo, dodając sobie charakteru. Z namiętnością obchodzimy rocznice wszystkich historycznych porażek i wznosimy pomniki upamiętniające bohaterów narodowych. Gloryfikujemy klęski, ustanawiamy święta państwowe. I tak tubalnie grzmimy 1 września, wspominając atak na Polskę w 1939 roku, ale nieporównywalnie u nas cicho 9 maja, choć przecież w 1945 roku to właśnie tego dnia skończyły się walki zbrojne w Europie. Stawiamy siebie w roli ofiary, Mesjasza narodów, by zyskać poparcie opinii publicznej i ukształtować pochlebny wizerunek. Trochę tak, jakbyśmy chcieli być najbardziej prześladowanym narodem na świecie.

Warto mieć na uwadze, że fetowanie zwycięstw to nic zdrożnego, choć jest tak niepopularne w naszej kulturze. Wolimy umniejszać swoje osiągnięcia w obawie, żeby nie zapeszyć. Nie lubimy chwalić dnia przed zachodem słońca. Wolimy nie drażnić środowiska, żeby nie wyjść na zarozumialca, narcyza, prostaczka lub naiwniaka, który patrzy na świat przez różowe okulary, kiedy za każdym rogiem czai się zło. Preferujemy niewyróżnianie się, żeby nie podpaść. Sprawiamy wrażenie, że nie chcemy być najlepsi, a jedynie pielęgnujemy średniactwo. Jako naród wydajemy się być przekonani, że publiczne mówienie o własnym szczęściu prowadzi wprost do społecznego odrzucenia.

W przyrodzie musi jednak istnieć równowaga. Zdrowy egoizm nie jest powodem do wstydu. Trzeba rozwijać w sobie mentalność zwycięzcy, by myśleć pozytywnie. Umacniać to, co korzystne. Nie dajmy przyzwolenia na fatum. Zamiast zwyczajowego punktowania trudności, które pokonywaliśmy w drodze na szczyt, lepiej jest skupić się na niebywałych cechach, którymi musieliśmy się wykazać, by tam dotrzeć. Życie to przecież nie tylko pasmo krachów, ale i triumfów.

Choć poszczególne kraje znacznie różnią się normami kulturowymi, to warto uszczknąć nieco z amerykańskiego wzorca i bez wyrzutów sumienia krzyknąć do lustra: „Jest OK, świetnie, wspaniale!”. Bo, przyznajmy uczciwie, polskie „nie mogę narzekać” ma lekko pejoratywne zabarwienie.

ULGA

Wyrzucenie z siebie wszystkich bolączek świata ma niewątpliwie ważne zadanie – katharsis, z gr. ‘oczyszczenie’. Stan ten tłumaczy się jako uwolnienie od cierpienia, ujawnianie dotychczas wypieranych przeżyć i usuwanie towarzyszącego im napięcia emocjonalnego, odreagowanie stłumionych emocji czy skrępowanych myśli. To wyzwolenie od strachu. Według współczesnych interpretacji istota oczyszczenia polega na tym, że odbiorca, odczuwając litość i trwogę, bunt i cierpienie, dochodzi do zrozumienia tajemnicy losu, a w efekcie do pogodzenia się z nim. Tym sposobem porządkujemy swoje życie wewnętrzne.

Jeśli zapytasz malkontenta, jaki jest cel jego zrzędzeń, z dużym prawdopodobieństwem odpowie – ulga. Okazuje się, że ekspresje negatywnych stanów emocjonalnych zmniejszają uczucie cierpienia i stresu, obniżają pobudzenie autonomicznego układu nerwowego i polepszają funkcjonowanie układu immunologicznego.

Każdy kij ma dwa końce – owszem, narzekanie może polepszyć samopoczucie, ale może je także pogorszyć. Kluczowe jest tu odnalezienie granicy, która oddziela to, na co mamy społeczne przyzwolenie, od tego, co stanowi grube przegięcie. Gdy czara goryczy przeleje się, maruda zamiast katharsis funduje sobie intoksykację. Zatruty organizm, zamiast redukować stres, produkuje go ze zdwojoną siłą. Męczydusza staje się oprawcą – wampirem energetycznym, który również w ofierze wywołuje zmartwienia, lęki, przygnębienie, frustracje. Naukowcy z Uniwersytetu Stanforda dowiedli, że samo słuchanie narzekania jest szkodliwe dla mózgu i bezpowrotnie niszczy neurony. Dodatkowo, działa jak wirus – im więcej w rozmówcy empatii, tym łatwiej może go dopaść mizerny nastrój pesymisty. To trochę tak jak z biernym paleniem.

Aby wynieść z narzekania korzyści, należy odróżnić to, co nam służy, od tego, co powoduje psychiczne i fizyczne zgorzknienie.

FENIKS Z POPIOŁÓW

Okazuje się, że nie jesteśmy na pozycji straconej. Psychologowie upominają, że swojskie narzekanie można przekuć w sukces. Wystarczy wsłuchać się w komunikaty, jakie wysyłamy, i dostrzec drugie dno w ich treści. Kiedy dajemy upust nawarstwionym emocjom, jednocześnie uwalniamy swoje potrzeby, pragnienia, marzenia. Warto zastanowić się nad realną możliwością wprowadzenia zmian zamiast zostać na poziomie pasywnego biadolenia. Na publiczne narodowe jątrzenie problemów nie ma co patrzeć z przymrużeniem oka. Niech narzekanie zagrzewa do walki, niech zmobilizuje do działania. Niech da poczucie brania odpowiedzialności we własne ręce. Za siebie i za własne życie. Dostrzeżmy światełko w tunelu i trzymajmy się tej iskry. Rozmowa o problemach powinna prowadzić do ich rozwiązania.

TRUDNA SZTUKA WDZIĘCZNOŚCI

Aby wyplewić ze swoich genów nawyk utyskiwania, najlepiej zastąpić go innym – nawykiem wdzięczności. To dopiero klucz do szczęścia – znaleźć temat do modlitwy dziękczynnej, w miejsce „litanii w intencji…”. Znacznie łatwiej nam dostrzec brak i pustkę, a zdecydowanie trudniej wysupłać z szarej codzienności powody do satysfakcji. Rzucamy się na głęboką wodę, chwytając tematy wielkiego kalibru. W międzyczasie drobne przyjemności umykają naszej uwadze.

Wdzięczność daje nam poczucie komfortu i stabilizację – udowadnia, że jesteśmy bogaci, choć wydaje się nam, że nie mamy ani grosza. Bądźmy świadomi tego, co mamy i co osiągnęliśmy. Kultywujmy umiejętność doceniania. Szukajmy „ma” zamiast „nie ma”. Praktykujmy wdzięczność. Praktyka czyni mistrza. To samonakręcająca się spirala emocji.

Życie to zlepek małych i dużych cudów. Każdego dnia znajdź osobę, przedmiot, wydarzenie, emocję – i skomplementuj je. Bez szukania dziury w całym. Bo zdecydowanie lepiej żyje się optymistom z końskim łajnem niż pesymistom, choćby z najbardziej wypasioną kolejką do składania.

 

Sylwia Znyk

 

 

Gazetka 188 – luty 2020