Były zupełnie normalnymi kobietami, nie lepszymi ani nie gorszymi niż inne przedstawicielki płci pięknej w ich czasach. Ale to właśnie one zapisały się w powszechnej świadomości w bardzo negatywny sposób. Nie bardzo wiadomo, dlaczego właśnie do nich przylgnęła czarna legenda. Na szczęście dziś można pokazać ich prawdziwe oblicze – jakże różne od tego, jakim je obdarzyli ich współcześni, a za nimi całe zastępy pokoleń.

NIE MAJĄ CHLEBA? NIECH JEDZĄ CIASTKA!

Takie właśnie zdania miały paść z ust Marii Antoniny na przekazaną jej informację, że lud Paryża głoduje, bo nie ma chleba. Ta wypowiedź zaciążyła na wizerunku królowej, czyniąc z niej przez wieki symbol osoby całkowicie oderwanej od rzeczywistości, niewrażliwej na los poddanych oraz dość głupiutkiej i zupełnie aroganckiej. Do dzisiaj wiele ludzi kojarzy ją właśnie z tym stwierdzeniem. Jednak historia wyglądała zgoła inaczej – nie ma żadnych dowodów, że Maria Antonina kiedykolwiek wypowiedziała te słowa. Powyższe zdania, jednak bez wskazania imienia konkretnej osoby, zapisał w swoich „Wyznaniach” Jean Jacques Rousseau. Problem w tym, że powstały one, kiedy Maria Antonina nie była jeszcze nawet żoną przyszłego króla Francji. Co prawda jednak „Wyznania” wydane zostały w czasie, gdy słowa te można było już zapisać na konto młodej królowej. Jako Austriaczka nie była lubiana we Francji, więc przypisanie jej tej wypowiedzi przyszło łatwo. Słowa te są jednak raczej autorstwem Marii Teresy (też Austriaczki), żony króla Ludwika XIV. Czasami przypisuje się je nawet Marii Leszczyńskiej.

Dlaczego więc przylgnęły właśnie do Marii Antoniny? Była powszechnie krytykowana i sama dziwiła się, skąd brała się tak wielka do niej niechęć. Wydana w wieku 15 lat za mąż za przyszłego króla Francji Ludwika XVI, musiała się poddać rygorom francuskiego dworu. Każde jej zachowanie było obserwowane i oceniane, zazwyczaj negatywnie. Gdy ubierała się w drogie suknie i klejnoty oraz wyprawiała wystawne przyjęcia, zarzucano jej próżność, rozrzutność i trwonienie państwowego majątku. Przezywano ją nawet Madame Déficit. Gdy zaś zakładała proste stroje i odpoczywała na łonie natury w stworzonej dla niej specjalnie wiosce lub gdy zabierała głos w sprawach politycznych, wywoływała zgorszenie lub obojętność. Pisano na jej temat pamflety, a nawet tworzono pornograficzne grafiki. Choć to nie ona była winna biedzie społeczeństwa francuskiego wyniszczonego wojnami i rozgrywkami możnowładców o władzę, to właśnie ją – jako cudzoziemkę – można było obarczać winą za wszystko, co złe. Uczyniono z niej kozła ofiarnego i stracono na gilotynie, nie szczędząc jej upokorzeń. Nieczyste sumienia jej przeciwników każą nam nadal wierzyć, że była nieczuła i zła.

ZŁOŚNICA I WYRODNA CÓRKA

Maria Callas była światowej sławy diwą operową. Miała niesamowity głos (trzy oktawy) i talent aktorski, które sprawiały, że widownia, oglądając ją, płakała. Zapisała się jednak w powszechnej świadomości jako kapryśna gwiazda, podstępna kochanka i wyrodna córka. By zrozumieć ją jako człowieka, trzeba poznać szczegóły jej życia. Odrzucona przez matkę zaraz po narodzinach, wzbudziła jej zainteresowanie dopiero, gdy okazało się, że ma talent do śpiewu. Musiała więc katorżniczo ćwiczyć w nieogrzewanym pokoju całe dnie. Apodyktyczna matka, która odeszła od męża, wykorzystywała także starszą córkę, by zapewnić utrzymanie rodzinie – uczyniła z niej kochankę bogatego młodzieńca, nie zwracając uwagi na jej protesty.

Gdy sławna i bogata Maria Callas miała wystąpić w Metropolitan Opera, matka udzieliła wywiadu, w którym żaliła się na niedobrą córkę, która nie chciała jej wesprzeć sumą 100 dolarów. Wybuchła afera i wszyscy potępili Callas, nie zdając sobie sprawy, że prawda wyglądała zgoła inaczej. Co prawda Maria nie utrzymywała kontaktów z matką, ale od wielu lat zapewniała jej stałą pensję. Owszem, przyjmowała hołdy od najbogatszego Greka, Arystotelesa Onassisa, i stała się jego kochanką. Ale to właśnie przy nim czuła się spełnioną kobietą. Bo ta sławna i podziwiana diwa operowa widziała w sobie nadal grubą i nieatrakcyjną nastolatkę. Za romans zapłaciła ogromną cenę. Oboje rozwiedli się ze swoimi małżonkami, jednak Onassis ożenił się nie z nią, ale z Jackie Kennedy. Callas pozostała wieczną narzeczoną, bez męża i dziecka (które straciła).

Nigdy nie miała szczęścia w miłości – pierwszy mąż traktował ją jak maszynkę do zarabiania pieniędzy. Tylko na scenie była sobą – osobą obdarzoną niesamowitym talentem, która wzruszała widownię tak, że nadano jej przydomek La Divina, czyli Boska. Tu umiała walczyć o role, o kontrakty, o pieniądze. Była perfekcjonistką i wymagała profesjonalizmu od innych. To nie wszystkim się podobało. Zawsze i wszędzie szukała akceptacji i potwierdzenia swej atrakcyjności, ale niestety do końca życia jej nie znalazła. Primadonna mediolańskiej La Scali, ikona mody, niezapomniana Violetta z „Traviaty” straciła wszystko, co kochała, nawet głos. Zmarła na zawał serca, a być może z przedawkowania leków podawanych przez sprytną oszustkę mieniącą się jej opiekunką.

(NIE)ZBRODNICZA LUKRECJA

Lukrecja Borgia przeszła do historii jako rozpustnica i trucicielka. Przypisywano jej utrzymywanie intymnych kontaktów z ojcem i bratem oraz posługiwanie się trucizną w celu pozbywania się mężów i kochanków. Czarną legendę utrwaliły dzieła literackie i muzyczne (Dumas ojciec, Hugo, Donizetti). Jednak taki obraz Lukrecji jest fałszywy, a przypisywane jej trucicielstwo stosowane było w jej rodzinie nie przez nią, ale przez jej ojca i brata. Po prostu urodziła się w takiej rodzinie i w takich czasach, kiedy jako córka i kobieta służyła swemu ojcu i braciom do celów politycznych, a zbrodnie i występki członków jej rodziny odbiły się na jej reputacji.

Była córką kardynała Rodrigo Borgii, który został papieżem Aleksandrem VI. We Włoszech doby odrodzenia posiadanie dzieci przez duchownych, w tym papieży, nie było czymś wyjątkowym. Poza tym była bardzo piękną dziewczyną, złotowłosą i o delikatnej urodzie, więc stanowiła kartę przetargową w celu zawieranych przez rodzinę Borgiów sojuszy. Po raz pierwszy została wydana za mąż w wieku 13 lat – za Giovanniego Sforzę, ale układy polityczne się zmieniły i ojciec Lukrecji doprowadził do anulowania małżeństwa (przyczyną miała być impotencja małżonka). Ten zemścił się na niej okrutnie, rozsiewając plotki o jej rzekomych kontaktach seksualnych z ojcem i braćmi, choć ona ocaliła mu życie, uprzedzając o planach zabicia go. Drugi mąż Lukrecji, Alfons, syn księcia Neapolu, został zabity na rozkaz jej brata Cezarego Borgii. To właśnie on był wielokrotnym mordercą (zabił brata, rozkazał zabić drugiego męża swojej siostry, otruł papieskiego legata).

Lukrecja Borgia tak naprawdę była dobrą matką, opiekuńczą i hojną gospodynią, opiekunką artystów oraz bardzo pobożna osobą. Zachowało się kilkaset listów pisanych jej ręką – w nich zawarty jest obraz kobiety wrażliwej i skromnej. Trzecie małżeństwo, z księciem Ferrary Alfonsem d’Este, było bardziej udane. Lukrecja władała księstwem pod nieobecność swojego męża, doceniano jej mądrość i oddanie. Wychowana w luksusie, lubiła otaczać się drogimi przedmiotami, lecz potrafiła także sprzedać swoje klejnoty, by nakarmić biednych. By uchronić zubożałe w trakcie wojny rodziny, zainspirowana listami świętych Katarzyny i Bernardyna ze Sieny, powołała banki pobożne, udzielające nieoprocentowanych pożyczek. W 1518 r. wstąpiła do trzeciego zakonu franciszkańskiego (tercjarzy). Umierała jako pobożna osoba; po jej śmierci okazało się, że nosiła włosienicę. Nie była święta – wiadomo o jej pozamałżeńskich romansach, ale na pewno nie można o niej powiedzieć, że była rozpustną trucicielką, a właśnie taka czarna legenda przetrwała do naszych czasów. Warto więc spojrzeć na jej prawdziwy portret.

KRÓLOWA BONA SFORZA

Młoda żona Zygmunta I Starego w polskiej historii zapisała się jako despotyczna Włoszka wprowadzająca cudzoziemskie obyczaje, a do tego trucicielka. Oskarżano ją o usuwanie z tego świata osób, których nie lubiła – miała otruć obie żony swego syna Zygmunta Augusta: Barbarę Radziwiłłównę i Elżbietę Habsburżankę. Obok przywiezionej przez siebie włoszczyzny (to też zresztą nieprawda) miała sadzić w wawelskich ogrodach trujący tojad. Czarny PR był zasługą osób związanych z habsburskim dworem. Potem zaś został utrwalony w powieściach J.I. Kraszewskiego, który odmalowuje bardzo niekorzystny obraz królowej jako osoby bezwzględnej i przewrotnej, niecofającej się przed niczym, by osiągnąć swoje cele. Na dodatek zachowane obrazy przedstawiają Bonę jako starą, otyłą i brzydką.

Tak naprawdę historycy uważają Bonę za jedną z najwybitniejszych polskich królowych. Przybyła do Polski jako młoda kobieta o olśniewającej urodzie, którą zachowała aż do śmierci. Była też niezwykle bystra oraz gruntownie wykształcona – znała na pamięć utwory Horacego i Cycerona, grała na kilku instrumentach. Posiadała również zmysł praktyczny. Chciała i umiała rządzić. A robiła to dla większej chwały polskiego królestwa i dynastii Jagiellonów. Drugie dziesięciolecie jej pobytu w Polsce określa się nawet mianem współrządów Zygmunta I Starego i Bony. Niezwykle ambitna – doprowadziła do wybrania na króla swego syna jeszcze za życia jego ojca.

Królewskie dobra były niebywale dobrze zarządzane i przynosiły olbrzymi dochód. Za pomocą tych pieniędzy mogła zdobywać przychylność szlachty i obcych dworów. Oczywiście nie wszystkim było to w smak. Zdecydowanie i siła nie dodają kobietom nawet dziś przychylności otoczenia, cóż więc mówić o XVI wieku. Dlatego starano się nie widzieć wielu dobrych rzeczy, które stworzyła. Dała impuls do rozbudowy miast i twierdz, dzięki niej powstawały mosty, młyny, tartaki, a pustkowia zaczęły się zaludniać. Oskarżano ją o podawanie trucizny, ale to ona sama stała się ofiarą truciciela. Był nim jej własny dworzanin (z jej rodzinnego Bari, dokąd wróciła na starość), a właściwie agent Habsburgów. Rok przed śmiercią pożyczyła wicekrólowi Neapolu 430 tys. złotych dukatów i to mogło wiązać się z jej śmiercią. Jej majątek zawsze budził zawiść. Zabrała go, wyjeżdżając z Polski, czego nie mógł jej wybaczyć nawet własny syn. Jedna z najbogatszych i najpotężniejszych kobiet swojego czasu pod koniec życia darzona była powszechną nienawiścią. Na pewno nie była dobrą teściową ani osobą łatwą w pożyciu. Nie zasłużyła sobie jednak na taką śmierć i kłamliwe przeinaczenia.

 

Sylwia Maj

 

 

Gazetka 189 marzec 2020