Pandemia zdominowała naszą codzienność. Od kilku tygodni żyjemy w cieniu zagrożenia, na które w naszym dość stabilnym świecie nie zwracaliśmy uwagi. Dzisiaj jesteśmy w punkcie, kiedy rozmiary choroby przekroczyły racjonalne liczby i tylko drastyczne środki mogą pomóc ją pokonać.

Boimy się. Początkowo słyszeliśmy o egzotycznym wirusie z Chin i był on dla nas abstrakcją. Potem przyszedł do Włoch i wielu z nas zaczęło mieć z tematem zakażeń bliższy kontakt, ale nadal mieliśmy nadzieję, że przez nasze granice wirus nie przejdzie. Tymczasem rozpanoszył się w całej Europie, a aby mu przeciwdziałać, władze większości krajów musiały podjąć restrykcyjne decyzje polityczne, które miały na celu ograniczenie liczby osób zakażonych oraz ofiar śmiertelnych.

Boimy się. Nigdy nie byliśmy świadkami epidemii na taką skalę, pandemii, jak oficjalnie ogłosiła 11 marca Światowa Organizacja Zdrowia. Nie funkcjonowaliśmy w państwie, w którym zamyka się szkoły, przedszkola, żłobki, wszelkie inne placówki edukacyjne, a także teatry, kina, muzea, biblioteki. W państwie, w którym odwołuje się wszelkie wydarzenia masowe, jednocześnie apelując, by te kameralne również nie doszły do skutku. Nigdy oficjalnie nie zalecano nam zostawania w domu przez kilka tygodni, by ustrzec siebie, swoich bliskich i wszystkich innych przed zakażeniem. Nie funkcjonowaliśmy w państwie z zamkniętymi granicami. Nie ograniczano nam dostępu do tak wielu usług. Nie paraliżowano transportu lotniczego. Nie odradzano nam chodzenia na nabożeństwa, nie zamykano kościołów, nie zalecano mszy online i komunii duchowej. Nigdy infrastruktura zdrowotna, administracyjna, finansowa i handlowa nie była aż tak niestabilna.

Boimy się. Powodów do obaw jest wiele, nic dziwnego, że w społeczeństwach europejskich wybucha panika. Pierwszą reakcją jest strach, że za chwilę wszyscy umrzemy. Kolejną – że zabraknie nam jedzenia, gdy zamkną sklepy, gdy nałożą na nas kwarantannę. Jeszcze inną – że system zdrowotny będzie zbyt obciążony, a lekarzy zbyt mało, że szpitale będą przepełnione i zostaniemy bez jakiejkolwiek specjalistycznej opieki nie tylko w przypadku zakażenia wirusem, ale i podczas każdej innej choroby. Pojawia się lęk, że wszystkie oszczędności przepadną. Że wskutek przestoju gospodarczego stracimy środki do życia. Boimy się o naszych rodziców, o dzieci, o dziadków, o sąsiadów. Nic dziwnego. Boimy się, bo powodów jest wiele.

Ten lęk jednak, zmieniając się w panikę, nie robi nic dobrego. Zdroworozsądkowe podejście, czyli stosowanie się przez kilka tygodni do oficjalnych zaleceń władz, do wytycznych sanitarnych, do wszelkich obostrzeń nie ma na celu dezorganizacji wszystkich dziedzin życia. Ma przywrócić równowagę, choć wielu z nas te środki wydają się zbyt drastyczne. Na przykładzie Włoch widać było, jak zbyt późne decyzje i zbyt opieszałe realizowanie przez społeczeństwo zaleceń doprowadziło w bardzo krótkim czasie do tragicznych liczby zakażeń i zgonów. Lekcja, której udzieliły Europie Włochy, zmotywowała większość państw europejskich do wprowadzania coraz to nowych regulacji mających zahamować koronawirusa. Te decyzje to nie powód do paniki. To powód do dostosowania się do nich po to, by uchronić całe społeczeństwo przed zakażeniami. Jeśli się do tego dostosujemy, może unikniemy niekontrolowanej epidemii. Czas pokaże.

 

Ewelina Wolna-Olczak