Jest 30 kwietnia. Nie wiadomo, czy wybory prezydenckie odbędą się za dziesięć dni, czy też nie. Niezależnie jednak od decyzji, jaką ostatecznie podejmie Senat RP, burza, która rozpętała się wokół wyborów, wzbudziła w większości Polaków ogromny niesmak. To, czy pójdziemy do urn 10 maja, a może dwa lub trzy tygodnie później, jest dla wielu z nas nieistotne. Na pierwszym miejscu widzimy postawę rządzących, którzy w dobie światowej pandemii dążą do utrzymania władzy za wszelką cenę.

LICZNIK PANDEMICZNY

Pierwszą podstawową wątpliwością jest dla nas wszystkich bezpieczeństwo obywateli podczas wyborów prezydenckich. Nawet przeprowadzenie ich w formie korespondencyjnej nie przekonuje nas, że będą stuprocentowo bezpieczne, nie wspominając już nawet o samych „posłańcach” kopert i gromadzących się w większych grupach komisjach wyborczych.

Kolejna wątpliwość wiąże się z tym, że przecież nie wyszliśmy jeszcze z pandemii. Kraje Europy Zachodniej mają już szczyt zachorowań za sobą, ale w Polsce on jeszcze nie nastąpił, chociaż wzrost jest o wiele wolniejszy i mniej dynamiczny. Jedna chora osoba zakaża statystycznie ponad jedną osobę, a to jednoznacznie oznacza dalszy rozwój epidemii. Dopiero wynik poniżej „1” może wskazywać na przygaśnięcie pandemii, a samo odchodzenie od restrykcji powinno następować stopniowo, po dłuższym okresie utrzymywania się tego wyniku.

Jeszcze inną wątpliwością są same dane podawane do publicznej wiadomości. Zaskakująco niska jest liczba wykonywanych codziennie testów, co nie wskazuje na to, że dane polskiej służby zdrowia nt. zachorowań oraz zgonów z powodu koronawirusa odzwierciedlają rzeczywistość. Jeśli dodamy do tego problemy z uzyskaniem dostępu do testu przez osoby potencjalnie chore, z objawami, ale niepowiązane ze zdiagnozowanymi chorymi – wówczas te dane wzbudzają jeszcze więcej wątpliwości. Nawet jeśli założylibyśmy, że statystyki przekazywane przez Ministerstwo Zdrowia są zgodne z sytuacją chorobową Polaków, to utrzymująca się liczba kilkunastu tysięcy chorych oraz kilkuset ofiar (pomimo usilnych starań) cały czas wskazuje na to, że jesteśmy przed szczytem zachorowań. Katastrofą byłoby, gdyby nastąpił on w niekontrolowanej formie wkrótce po wyborach korespondencyjnych.

STAN CODZIENNOŚCI WYJĄTKOWEJ

Rzeczywistość pandemiczna dla obywateli to jednak nie są codzienne analizy wykresów i prognoz. Na pierwszy plan wychodzą nieco inne problemy i od władzy oczekiwalibyśmy, aby najpierw zajęła się właśnie nimi. Minione kilka tygodni pokazało jednak dobitnie, że rządzący nieustannie wracali do organizowania wyborów prezydenckich. Różne pomysły, opinie i analizy promowane przez zwolenników tego wydarzenia denerwowały wielu Polaków, którzy uważali, że są teraz ważniejsze sprawy niż nierówna walka o władzę.

Wielu Polaków w ostatnich tygodniach traciło pracę. Czasem całe rodziny z dnia na dzień utraciły źródła dochodów. W wielu domach pojawiło się zagrożenie ubóstwem i głodem. Wielu Polaków wysłano na przymusowe „postojowe”, obcięto im pensję, skłoniono do pracy zdalnej (często bez zaplecza wymaganego do takiej pracy). Niektórych pracowników obarczono ponad miarę obowiązkami, nie dbając o ich prawa – choćby osoby w służbie zdrowia, w branży medycznej, a także spożywczej i handlowej. Uczniów z dnia na dzień przestawiono na tryb nauki zdalnej, co przysporzyło wiele problemów i nie do końca przełożyło się na edukację. Wielu przedsiębiorców stanęło na skraju bankructwa. Służbę zdrowia sparaliżowało, odwołano zabiegi, operacje, planowane wizyty.

Czy w tak trudnym czasie, generującym tak wiele rozmaitych problemów, które wymagają natychmiastowego przeciwdziałania, przeprowadzenie wyborów prezydenckich powinno być w parlamencie priorytetem? Większość Polaków chyba jednak nie odpowie twierdząco. Niezależnie od preferencji politycznych.

WYBORCZE WYKLUCZENIE

Jeżeli wybory odbędą się 10 maja, wielu Polaków z przekory do nich nie przystąpi. Ze złości, że obecny rząd w tak trudnym czasie skupia się na sobie, a nie na problemach obywateli. Wielu Polaków nie będzie miało jednak możliwości głosowania we wskazanej, korespondencyjnej formie, nawet jeżeli będą chcieli. Dotyczy to na przykład osób, które nie mieszkają pod swoim adresem zameldowania lub po prostu nie przebywają w tym miejscu konkretnie 10 maja. Również cała europejska Polonia będzie stała przed ogromnym dylematem – gdzie i jak zagłosować, czy naruszyć w imię obywatelskiego obowiązku restrykcje nadal utrzymywane w wielu państwach europejskich. Dotarcie do okręgów wyborczych w konsulatach czy ambasadach będzie pod wieloma aspektami ryzykowne. Do wyborów zostało dziesięć dni. Jeżeli miałyby się odbyć, brak informacji o podstawowych zasadach wyborczych i prawach obywateli jest żenujący.

POZA ETYKĄ I PRAWEM

Zagadnienie wyborcze w aktualnej sytuacji wydaje się wyjątkowo nie na miejscu z wielu powodów. Jest nieetyczne. Stawia interes rządzących ponad interesem obywateli. Przekłamywanie oficjalnych danych nt. pandemii koronawirusa w naszym kraju lub prezentowanie ich w formie wskazującej na sukces nie ma nic wspólnego z przyzwoitością. Prowadzenie kryptokampanii wyborczej w tym czasie jest niemoralne. Kandydaci, którzy znaleźli się na listach wyborczych, w większości są zgodni co do braku zasadności wyborów za wszelką cenę. Większość z nich nie miała nawet okazji zaprezentować się wyborcom, nie mówiąc już o programie wyborczym czy określeniu linii przyszłej prezydentury.

Wielu prawników, specjalistów od polskiej konstytucji, uważa, że planowane wybory będą niekonstytucyjne. Zaproponowana korespondencyjna forma również nie jest jednoznaczna od strony prawnej. Pomijając fakt udostępniania wrażliwych danych Polaków Poczcie Polskiej czy ignorowanie zaleceń wirusologów, taka forma wcale nie leży w literze prawa i mogłaby zostać z łatwością zakwestionowana w ustroju demokratycznym. Planowane wybory, przygotowywane naprędce, z przypadkowymi pomysłami, z rozwiązaniami na pół gwizdka – chyba nie wróżą dobrze polskiej demokracji. Jeżeli odbędą się 10 maja, będzie to raczej parodia wolnych wyborów.

 

Ewelina Wolna-Olczak

 

Gazetka 191 – maj 2020