Czy potrafisz zdefiniować poczucie humoru? To wbrew pozorom wcale nie takie łatwe zadanie. Bo humor z natury jest trudny do ujęcia w ramy. Zwłaszcza kiedy spotyka się Polak, Rusek i Niemiec. A każdego śmieszy co innego.

WOLNE ŻARTY

Psychologia wyróżnia co najmniej cztery typy humoru, które mogą występować wymiennie lub razem. Humor afiliacyjny tworzy dobrą atmosferę w grupie; humor adaptacyjny (tzw. wzmacniający „ja”) pozwala rozładować napięcie; humor agresywny charakteryzuje się sarkazmem; humor samodeprecjonujący (tzw. poniżający „ja”) cechuje osoby nadmiernie krytyczne wobec samych siebie.

Co to jest humor? „Umiejętność dostrzegania w faktach i zdarzeniach śmieszności”, „kojarzenie ze sobą wątków w celu wywołania śmiechu u innych osób”, „śmieszność jest konwencjonalna, a nie absolutna”, „śmieszne jest to, co w danych okolicznościach społecznych i historycznych za śmieszne uchodzi”, „poczucie humoru to przenikliwość intelektualna pozwalająca dostrzegać paradoksy interpretacyjne i ich konsekwencje” – takie wypowiedzi można znaleźć w sieci. Nawet dla tak zróżnicowanych opinii istnieje wspólny mianownik – śmiech, który jest konsekwencją poczucia humoru.

Co to jest śmiech i dlaczego warto się śmiać? Śmiech dotlenia organizm, redukuje napięcie i uaktywnia mięśnie. Śmiech jest zaraźliwy. Dzięki niemu poprawia się atmosfera i stosunki społeczne. Pogodne usposobienie wpływa na relacje osobiste i zawodowe. Śmiech wzbudza sympatię. Ma to ogromne znaczenie w budowaniu pozytywnych więzi. Nie da się ukryć, że osoba, która potrafi się śmiać, lepiej radzi sobie z krytyką i niepowodzeniami niż ktoś, kto traktuje wszystko na serio.

ŻARTY SOBIE STROIĆ

Znacie to? Idzie sobie drogą Polak, Rusek i Niemiec. Zatrzymuje ich diabeł i mówi: Ten żart już nikogo ***** nie śmieszy! W dowcipach o Polaku, Rusku i Niemcu jest tylko jeden wygrany – najsprytniejszy i najmądrzejszy Polak. Mówi się, że zabory, dwie wojny i czasy PRL nie pozwalają wymazać międzynarodowych animozji. Co jeszcze śmieszy Polaków? Najchętniej nabijamy się z polityków, policjantów, lekarzy i księży. Z tych, co nam zachodzą za skórę. Jako naród nie wzgardzimy również żartem o blondynkach, teściowych i o „moherowych beretach”, czyli starszych paniach zgromadzonych wokół Radia Maryja. Mamy jednak narodowe świętości, których strzeżemy jak Cerber bram Hadesu. Bo o ile dowcipy o ojcu Rydzyku nie robią na nas wrażenia, to już za kawały o Janie Pawle II jesteśmy gotowi przelać krew. A tak przy okazji, ponoć ojciec Rydzyk z dowcipów o blondynkach śmieje się do rozpuku.

Naszą dumą narodową są kabarety, ale te na tle improwizacji sąsiadów zza oceanu wyglądają dość pruderyjnie. Komicy nie sięgają po tematy obrazoburcze, które wprowadzałyby niepotrzebne kontrowersje. Dlaczego? Bo nasza komedia wyrosła na gruncie kabaretu literackiego, a nawet inteligenckiego. Kto jeszcze pamięta sławetny „Kabaret Starszych Panów”, topową rozrywkę telewizyjną w Polsce w latach 50. i 60. XX w.? Typowy stand-up, bliski kreacji aktorskiej, dopiero rozkręca się na rodzimym podwórku. Polska scena przez lata walczyła z cenzurą i do dziś trawią ją wątpliwości, czy aby na pewno nie przeholowała. Inne państwa, o jakże odmiennej historii, nie czają tych rozterek i są bardziej liberalne. Poza tym, wyznajmy ze skruchą, jako naród nie potrafimy śmiać się z siebie. Jeden niewybredny epitet i rzucamy fochem o ścianę.

Tymczasem angielski humor opiera się w głównej mierze na absurdzie połączonym z ośmieszaniem. Pokręcona autoironia, niemal niewyczuwalny sarkazm i przyjmowanie żartów w śmiertelnie poważny sposób – ten rodzaj humoru trzeba wyssać z mlekiem matki. Brytyjczycy mają do siebie dystans. A przynajmniej żartują, jakby mieli. Podkreślanie własnych wad i porażek, punktowanie niezręczności czy uwypuklanie niezgrabności to punkt wyjścia dla każdego dowcipu. A to wszystko podane z kamienną twarzą. Tak, że nie do końca wiadomo, czy śmiać się, czy współczuć. Ponadto Brytyjczycy uwielbiają drobne złośliwości i uszczypliwości, co doprowadza do konsternacji każdego, kto nie zna się na ich figlach. Śmieją się z niedomówień i nonsensów; lubują się w zabawach językowych. Dowcip jest wpisany w ich DNA. Nie szydzą, by oczerniać. Szydzą, by oswoić każdą, zwłaszcza tę najeżoną przeszkodami, sytuację. Obracając wszystko w żart, traktują humor jak lekarstwo.

Na drugim biegunie stoją Amerykanie. Ci, w przeciwieństwie do Polaków i Anglików, lubią humor prosty, bezpośredni i oczywisty. Niektórzy zarzucają, że niskich lotów. Amerykanie uwielbiają żarty sytuacyjne i lubią śmiać się zarówno z rzeczy banalnych, jak i poważniejszych. Amerykanin nie ma problemu z obśmianiem swojej choroby czy z atakiem na urzędującego polityka. Nawijkę ma we krwi. Gdy tylko w klubie stoi wolny mikrofon, natychmiast przepada, galopując w monologu. Po drodze rzuci żartem o owulującej partnerce, kolorze stolca najmłodszego członka rodziny i rozterkach na temat czarnych sąsiadów. Mówi się, że dobry amerykański satyryk stara się skłonić najpierw słuchaczy do śmiechu, a następnie do myślenia i refleksji. Stąd w Stanach Zjednoczonych zwyczajowo każde przemówienie polityka zaczyna się od anegdoty lub żartobliwej uwagi. Wyborca w USA uważa, że mądrość i humor zawsze idą w parze.

Poczucie humoru mamy różne, zależne również od narodowości. Każdą kulturę cechuje inny temperament i inna temperatura emocji. Niektóre kultury wolą żarty sytuacyjne, inne – językowe. Jedne są bezkompromisowe, otwarte; inne – skryte i bojaźliwe.

ŻARTY SIĘ SKOŃCZYŁY

Uwaga, teraz będzie śmiertelnie poważnie. Dowcip pozwala często powiedzieć́ to, co niedozwolone. Jest narzędziem krytyki świata i ludzkich ułomności. Jednak nie każdy dowcip jest zabawny. Choćbyś w domowym zaciszu zrywał boki i tarzał się po podłodze, na zewnątrz zachowaj granicę zdrowego rozsądku. Cały dowcip polega na tym, żeby rozróżnić żarty w przestrzeni publicznej i prywatnej.

Żarty nie są synonimem szyderstwa. Lepiej zamilcz, niż upubliczniaj drwiący stosunek do kogoś lub czegoś, nacechowany dodatkowo lekceważeniem lub pogardą. Ta pogarda bywa wynikiem braku przebaczenia, zgorszenia, poczucia krzywdy, odrzucenia. Jest też w niej pierwiastek pychy. Szyderstwo staje się wówczas bronią ofiary. Jasne, obśmianie to najłatwiejszy sposób rozprawienia się z przeciwnikiem. Kimkolwiek lub czymkolwiek by był – człowiekiem, słowem, czynem czy ideą. Jeśli jednak ktoś nadepnie ci na odcisk, trzymaj język za zębami – szydercy bliżej do głupca i prostaka niż do dobrego kabareciarza.

Między żartem a obrażaniem istnieje cienka linia. Profesor Szewach Weiss, były ambasador Izraela w Polsce, podczas wykładów ze studentami i w trakcie rozmów z dziennikarzami lubi wtrącać dość charakterne żarty o Żydach. W jego wykonaniu wypadają całkiem nieźle, dodatkowo podkreślając godny pozazdroszczenia dystans do swoich korzeni. Jednak co wolno wojewodzie, to nie… Szymonowi Majewskiemu. Kilka lat temu w jednym z flagowych programów satyrycznych aktor parodiujący Weissa mówił: „My wyślemy do was zdrowe, soczyste, pyszne pomarańcze z Hajfy. A wy nam dacie stare zrujnowane kamienice”. Ten sposób parodii oburzył nie tylko środowiska żydowskie, ale i samego profesora. Straszenie Żydami chcącymi odebrać Polakom kamienice to wielki zgrzyt. Zwłaszcza że życiową misją Weissa jest polsko-żydowskie pojednanie. Telewizja, chcąc podnieść swoją oglądalność, sięgnęła po nader ciężką amunicję – antysemickie stereotypy.

Wiele lat temu na cenzurowanym znalazł się duet radiowców: Michał Figurski i Kuba Wojewódzki. Po jednej z porannych audycji, w której dziennikarze obrazili Ukrainki, posypały się skargi, a sprawa trafiła na wokandę. Nikogo nie przekonały tłumaczenia, że audycja, o której mowa, jest przykładem na satyryczną, kabaretową konwencję programu. Ponoć rozmowa prowadzących nie miała na celu obrażania i poniżania kobiet pochodzących z Ukrainy, a przeciwnie – miała obnażyć i poddać krytyce funkcjonujące w polskim społeczeństwie niesprawiedliwe stereotypy na ich temat. Niby audycję można odbierać dwojako: albo wprost, albo z poczuciem humoru. Uznano jednak, że jej satyryczny charakter nie usprawiedliwiał naruszania godności Ukrainek pracujących w Polsce jako pomoce domowe.

Nie można śmiać się z ułomności. I to nieważne, czy bohaterem jest osoba publiczna, czy anonimowy człowiek. Na zdjęciu w niemieckim „Die Welt” z 2007 r. widzimy papieża Jana Pawła II jadącego papamobile po bieżni stadionu sportowego. Podpis mówi, że to moment zdobycia złotego medalu w igrzyskach paraolimpijskich w Port Parkinson. Nie tylko Ambasada Polski w Berlinie zaprotestowała przeciw naśmiewaniu się z choroby papieża-Polaka, ale także rzesze czytelników, których również oburzyła ta ordynarna kpina. Owszem, media mają prawo komentować i krytykować rzeczywistość. To przywilej demokracji i braku cenzury. Jednak używając wolności krytyki, nie wolno nikogo obrażać. Tak przy okazji, czy „Die Welt” z równą beztroską zamieściłby podobne dowcipy na temat Benedykta XVI, który jest Niemcem?

Przez ostatnie dekady nauczyliśmy się, że dosadny język to nie tylko język ulicy. Nasza tolerancja na wulgaryzmy rośnie, zwłaszcza że swoją obecnością naznaczają każdą dziedzinę życia. Na mocnym języku buduje się także markę w rozrywce. Dlaczego? Bo wulgaryzmy zwracają uwagę i wprowadzają swobodę. „Z dupy”, „Abstrachuje”, „Chujowa pani domu” – to tylko kilka przykładów z profilów internetowych. Wulgaryzmy wzmacniają poczucie przynależności do grupy. Jednak ich odbiór jest różny w różnych sytuacjach społecznych. Choćby dlatego, że równolegle z nimi funkcjonują ich zamienniki – słowa uznawane za neutralne i wyważone, pełniące w danej wypowiedzi podobną funkcję. Sami językoznawcy zachodzą w głowę – czy wulgaryzmy to chwasty w ogródku zwanym językiem polskim, czy może kropka nad „i” w ekspresywnych wypowiedziach? „Dupa”, „cholera”, „zajebiście” i „fuck” nie robią już na nas wrażenia. Rzucanie bluzgów ma wywrzeć wrażenie na słuchaczu. Aby nim wstrząsnąć, sięgamy po słowa obraźliwe lub obrzydliwe. To one wyrażają lub podkreślają emocje; ubarwiają wypowiedzi. Tymczasem nadprodukcja i popularność wulgaryzmów powodują przesyt. Jasne, Polacy klną na potęgę, ale niekoniecznie lubią, gdy inni rzucają wiązankami. Jak nie zepsuć dowcipu? Język żartu trzeba dostroić do okoliczności i odbiorcy.

Wszystko zależy od sytuacji: kontekstu żartu, tego, kto go opowiada i w jakich okolicznościach. O granicy dowcipu decyduje także jego typ – dowcipy o gejach a dowcipy homofobiczne to nie to samo. Bo żart jest śmieszny wtedy, gdy bawi opowiadającego i wszystkich słuchaczy. Zjadliwa satyra bywa niestrawna.

Pewien niemiecki socjolog zbadał poczucie humoru Europejczyków. Okazało się, że najzabawniejszy europejski kraj to Włochy. Polska, obok Grecji i Szwecji, znalazła się w rankingu na szarym końcu. Nie chodzi właściwie o to, jaki mamy typ poczucia humoru, lecz w jaki sposób humoru używamy.

 

Sylwia Znyk

 

Gazetka 196 – listopad 2020