Pod koniec października Trybunał Konstytucyjny wydał orzeczenie, w którym zakazuje aborcji ze względu na wady płodu. Orzeczenia jeszcze nie opublikowano, a już wywołało ono burzę. Protest przeciwko decyzji TK stopniowo rozszerzał się na inne dysfunkcje współczesnej Polski i dzisiaj krzyczący tłum nie domaga się już tylko dopuszczenia aborcji w praktyce dla potrzebujących kobiet, ale także wielu innych praw, których dzisiejszy ustrój Polski nie gwarantuje.

PRL, KOMPROMIS I ZAKAZ

Historia prawa aborcyjnego w Polsce ma kilkadziesiąt lat. Na początku nie było ono restrykcyjne. W PRL-u Polki mogły przerwać ciążę w kilku przypadkach, m.in. ze względu na trudną sytuację życiową. Z nastaniem nowego ustroju kobiety utraciły to prawo – najpierw wprowadzono obowiązkowe konsultacje psychologiczne, następnie zapisy w kodeksie etyki lekarskiej, a w końcu wykreślono „ciężką sytuację życiową” jako możliwy powód aborcji.

Aborcja od tego czasu, czyli od 1993 r., była tzw. kompromisem pomiędzy Kościołem i polską władzą. Dopuszczano ją tylko w trzech przypadkach: gdy ciąża była zagrożeniem dla zdrowia lub życia kobiety, gdy była wynikiem gwałtu lub innego czynu zabronionego oraz gdy istniało duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu. Zmiana w prawie aborcyjnym już w latach 90. wywołała dość liczne protesty, których efektem była chwilowa liberalizacja prawa w 1996 r. Szybko jednak powrócono do kompromisu, a nawet wsparto go dodatkowymi obostrzeniami: trudnościami w dostępie do pigułki wczesnoporonnej lub klauzulą sumienia, która pozwalała lekarzom odmówić wykonania zabiegu ze względu na swoje przekonania. Samo znalezienie szpitala, w którym można było dokonać aborcji, okazało się ogromnym problemem.

W październiku br. uniemożliwiono aborcję ze względu na nieodwracalne uszkodzenia lub nieuleczalną chorobę płodu. Jest to ewenement na skalę nie tylko europejską, ale i światową.

ŚWIATOWE I EUROPEJSKIE STANDARDY

Rocznie zachodzi w ciążę około 210 mln kobiet. 40 proc. ciąż jest nie tylko nieplanowanych, ale i niechcianych. Według Światowej Organizacji Zdrowia rocznie wykonuje się ponad 50 mln aborcji (to prawie 25 proc. wszystkich ciąż). Statystyki mogą być zaniżone ze względu na niemożność zbadania wszystkich „podziemnych” czy farmakologicznych przypadków usuwania ciąży.

Salwador, Nikaragua, Gwatemala, Chile, Watykan, Dominikana oraz Malta – oto krótka lista państw, w których aborcja jest całkowicie zakazana. Oznacza to, że w tych krajach nie można absolutnie przerwać ciąży nawet wówczas, gdy śmierć matki jest pewna. Całkowita delegalizacja aborcji przechodzi do historii – większość państw Trzeciego Świata i rozwijających się zaczyna stopniowo korzystać ze środków antykoncepcyjnych, a w ślad za tym wprowadza się powoli legalizację zabiegów aborcyjnych w określonych prawem przypadkach.

Wśród krajów Unii Europejskiej całkowity zakaz aborcji obowiązuje tylko na Malcie. Większość krajów członkowskich dopuszcza aborcję „na życzenie” w pierwszym trymestrze ciąży. Poza Maltą najostrzejsze prawo ma Irlandia i Polska – nie można tam wykonać aborcji „na życzenie”, ale w sąsiednich krajach jest ona legalna. Najmniej restrykcyjne prawo aborcyjne ma Szwecja i Holandia.

TYSIĄC LEGALNIE, 200 TYS. W PODZIEMIU

Różnica między liczbą aborcji w Europie Wschodniej (43 zabiegi na 1000 kobiet w wieku reprodukcyjnym) i Zachodniej (zaledwie 12 zabiegów) jest ewidentna. Dowodzi to, że niechcianych ciąż w krajach wysoko rozwiniętych jest znacznie mniej i rzadziej kończą się one przerwaniem. Istnieje tam edukacja seksualna, a kobiety mają dostęp do środków antykoncepcyjnych i tabletek „dzień po”. Jeśli zaś zdecydują się na urodzenie niepełnosprawnego dziecka, oferowane są im różne formy pomocy – np. w Holandii dzięki dużej i realnej pomocy ze strony państwa od kilku lat rodzi się więcej dzieci niepełnosprawnych.

Oficjalne polskie statystyki od kilku lat utrzymują się prawie na tym samym poziomie. Według nich w 2019 r. przeprowadzono w Polsce około 1110 aborcji, z czego około 1070 z powodu ciężkich lub nieodwracalnych wad płodu. Z pozostałych 40 przyczyną większości było zagrożenie życia kobiety. Zaledwie kilka dotyczyło czynu zabronionego – co wynika z pokracznego prawa i opieszałości prokuratury, ponieważ do wykonania zabiegu niezbędne jest oświadczenie, że ciąża była wynikiem gwałtu.

Po wprowadzeniu zakazu aborcji ze względu na wady lub uszkodzenia płodu legalnych aborcji będzie w Polsce kilkadziesiąt rocznie. Jednocześnie nastąpi rozkwit podziemia aborcyjnego oraz zagranicznych klinik aborcyjnych świadczących usługi dla Polek.

Okazuje się bowiem, że w Polsce tak naprawdę usuwanych jest około 150 tys. ciąż (czasem mowa nawet o 200 tys.). Dzieje się to nielegalnie, niekiedy przy użyciu ryzykownych domowych sposobów, czasem tylko w nielicznych miejscach wspierających zrozpaczone kobiety pomimo odgórnego zakazu. Większość jednak wykonywana jest w profesjonalnych warunkach, w krajach sąsiedzkich, w których aborcja na życzenie jest legalna, przeprowadzana przez fachowy personel. Pacjentki mają możliwość otrzymania wsparcia psychologicznego, a do kliniki często mogą przyjechać z osobą towarzyszącą. W dodatku taki zabieg jest w zasięgu finansowym klasy średniej, nawet jeśli doliczymy wyjazd za granicę. Dlatego nadzieje władz, że poprzez wprowadzanie zakazu zmuszą Polki do rodzenia dzieci, nie mają szans na ziszczenie – wzmogą tylko zjawisko nielegalnej, ryzykownej aborcji lub wyjazdów za granicę w celach „medycznych”.

WYBÓR, NIE ZAKAZ

Polki, Polacy, ale także obywatele z całego świata z przerażeniem spoglądają na ograniczanie praw człowieka, które urzeczywistnia orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Z impetem wybuchł głos pełen emocji, prostych środków wyrazu, złości i... strachu. Sprzeciw zabrzmiał w obronie kobiet, które zostaną zmuszone do rodzenia śmiertelnie chorych dzieci. Kobiet, które będą musiały donosić skazaną na porażkę ciążę i patrzeć na umierające w męczarniach dziecko. Kobiet, których zdrowie psychiczne może zostać zniszczone na długie lata, bo nie poradzą sobie z traumą, na którą zostały skazane. To oburzenie wyraża jednak przede wszystkim złość, że kobiety nie mają prawa głosu, nie mogą decydować same za siebie, nie mogą wybrać najlepszej drogi dla siebie i swoich najbliższych. Nie każda protestująca kobieta wybrałaby aborcję, co więcej, większość z nich pewnie by się na to nie zdecydowała – każda jednak chciałaby mieć wybór. I ten krzyk o wybór, o prawo głosu, o prawa kobiet jest najistotniejszy w całej fali niezadowolenia.

Oburzenie, które zagrzmiało w całej Polsce, nie wynika jednak tylko z niezgody na ograniczanie praw kobiet. Wzmaga je beznadziejna sytuacja rodzin, które borykają się z posiadaniem, wychowaniem i utrzymaniem osoby niepełnosprawnej. Realia są przerażające – bo tak naprawdę rodzinom z niepełnosprawnymi dziećmi nie pomaga się prawie w ogóle. Prawo chce nakazać kobietom rodzić takie dzieci, ale potem zostawia je samym sobie. W niektórych krajach Europy Zachodniej osoby sprawujące opiekę nad niepełnosprawnymi członkami rodziny otrzymują ogromne wsparcie – nie tylko pieniężne, ale i w formie świadczeń zdrowotnych, w tym rehabilitacji, dodatkowej codziennej opieki, dostępu do integracyjnych placówek edukacyjnych, sportowych, kulturalnych i innych. Dzięki temu kobiety decydujące się na urodzenie niepełnosprawnego dziecka nie zostają same – otrzymują realną pomoc. Co więcej, częściej się na to decydują, mimo że nie zmusza ich do tego prawo.

CIOS PONIŻEJ PASA

Ogólnospołeczne oburzenie ma jeszcze kolejną przyczynę, która wręcz rozwścieczyła Polaków. Orzeczenie TK pojawiło się w czasie gwałtownie rozwijającej się pandemii, kiedy wprowadzane były coraz to poważniejsze restrykcje, takie jak np. zakaz zgromadzeń, zamknięcie wielu instytucji i przedsiębiorstw czy wprowadzenie nauki zdalnej. Już w 2016 r. rząd próbował uprawomocnić dokładnie takie same zapisy w konstytucji, ale tłum licznie i długo protestujących zatrzymał zapędy władzy. Teraz po raz kolejny rząd wyciągnął z szafy uwłaczający kobietom projekt – i to w czasach, gdy boimy się kulminacji epidemii, bo grozi ona zapaścią służby zdrowia. To był cios poniżej pasa. Polacy powiedzieli wielomilionowym głosem: dość. Wyszli na ulice miast całej Polski, przeklinali ze złości, wyrażali swój sprzeciw wobec nieludzkiej polityki władzy, wobec podupadających struktur wolnego państwa, wobec aktualnej katastrofy służby zdrowia.

Protest przeciwko wprowadzeniu ograniczeń w prawie aborcyjnym przełożył się na protest przeciwko arogancji władzy. Postulaty, które od obywateli zebrał Strajk Kobiet (oficjalny organizator protestów), dotyczą rozmaitych dziedzin życia społecznego i gospodarczego, które władza ignoruje lub celowo przekształca pod swoje partyjne i ideologiczne cele. Wśród postulatów znajdziemy trzynaście zakresów tematycznych: o LGBT (i ich prawach w polskiej rzeczywistości), o świeckim (a nie kościelnym) państwie, o służbie publicznej (nie partyjnej), o wskrzeszeniu instytucji rzecznika praw obywatelskich i praw dzieci, o poprawie kondycji NFZ (działającego i dostępnego dla każdego), o edukacji na miarę współczesności (w tym seksualnej i bez źle pojętej martyrologii), o przeciwstawianiu się ruchom faszystowskim, o prawach pracowników (pozbycie się umów śmieciowych), o walce o czystą Polskę (dziś i jutro), o przywrócenie sprawnie działających oddziałów psychiatrycznych (w tym dziecięcych!), o prawdziwe wsparcie osób z niepełnosprawnościami i o wolne, niezależne media.

Pandemiczne strajki stały się ruchem obywateli, którzy dosadnie wyrazili swoje niezadowolenie z dzisiejszej Polski i kierunku jej rozwoju. Pretekstem tego wybuchu gniewu było naruszenie kompromisu aborcyjnego i chociaż jest to sprawa najwyższej wagi, to w całej walce chodzi o coś więcej. Nie wiemy jeszcze, dokąd nas to zaprowadzi jako naród. Czy na powrót w objęcia demokracji i poszanowania praw człowieka, czy do prawicowego totalitaryzmu…

 

Ewelina Wolna-Olczak

 

 

 

Gazetka 197 – grudzień 2020