Tegoroczne walentynki czyhają tuż za rogiem, nie mogę się zatem powstrzymać przed wtrąceniem swoich trzech groszy w temacie miłości w sieci. Każdy z nas zna parę albo pary, które skwapliwie dokumentują na Instagramie bądź Facebooku każdy swój wspólny krok. Patrząc na ich „tablicę”, można dostać mdłości od słodyczy, którą jest wysmarowana: kotki, myszki, misie i serduszka przeplatają się w opisach i komentarzach. Wszystko jest tak piękne, milusie, przyjacielskie i idealne, że aż ciężko czasem uwierzyć, że ma się do czynienia z prawdziwymi ludźmi, a nie aktorami z reklamy Apartu.

Zadajecie sobie pewnie pytanie: Co w tym złego, że dwoje ludzi okazuje sobie uczucie? Oczywiście nic, ale warto się zastanowić, dlaczego nagle niemal wszystkie pary przerzucają się w sieci zdjęciami na tle zachodów słońca i jakie to wszystko ma konsekwencje.

PRZYKŁAD IDZIE Z GÓRY

Kiedy nasi rodzice albo dziadkowie się w sobie zakochiwali, strzelali sobie raz na jakiś czas milusie pozowane zdjęcie, które do tej pory spoczywa w rodzinnym albumie niczym najdroższy skarb – albo przepołowione straszy wspomnieniami tej brakującej (oderwanej zapewne w furii) drugiej połówki. Nie było żadnej innej możliwości pochwalenia się przyjaciołom, rodzinie i dalekim znajomym swoimi miłosnymi podbojami, poza oczywiście rodzinnymi okazjami i potańcówką.

Dziś, dzięki technice, jesteśmy w stanie obrzucić wszystkich, którzy chcą i nie chcą, swoimi zdjęciami „z moim <3”. Dlaczego to robimy i po co jest nam to właściwie w miłości potrzebne? Odpowiedzi na to pytanie jest kilka. Po pierwsze, jesteśmy szczęśliwi i chcemy się tym szczęściem podzielić z całym światem. To zupełnie zdrowe zachowanie, kiedy w grę wchodzą silne uczucia, a do tych bez wątpienia należy miłość. Po drugie, kopiujemy to, co widzimy u innych, zwłaszcza jeśli naszymi wzorami są ludzie szeroko pojętego sukcesu. Zasada jest bardzo prosta: jeśli podziwiasz Małgorzatę Rozenek, Ewę Chodakowską, Julię Wieniawę albo Antka Królikowskiego i obserwujesz ich profile w mediach społecznościowych, to oczywiście też będziesz marzyć o pięknych zdjęciach we dwoje w idealnych aranżacjach.

Czy tego chcemy, czy nie, z każdej strony bombardowani jesteśmy zdjęciami pięknych, stylowych, zadbanych i (zwłaszcza w okolicach walentynek) zakochanych ludzi, którzy aspirują do bycia wzorami, ale też niestety… słupami reklamowymi. Kiedy celebryci albo gwiazdy wielkiego formatu (tak, to dwie różne rzeczy) zaczynają wstawiać na swoje platformy słodkie focie w objęciach na plaży, to rzecz jasna wielu z nas będzie chciało przeżyć to samo. Możemy udawać Matkę Teresę i wmawiać sobie i innym, że piękne zdjęcia z romantycznych spacerów, szykownych restauracji i urokliwych plaż czy wodospadów spływają po nas jak po kaczce, ale możemy też „stanąć w prawdzie” i szczerze przyznać, że gdzieś tam głęboko też mamy ochotę się wystroić, zjeść coś pysznego w ładnym otoczeniu i poprzytulać się na białym piasku. Kiedy jedna para lub osoba zacznie na swoich profilach udostępniać ładne, romantyczne wpisy czy zdjęcia, za jej przykładem idą kolejni, i tak tworzy się całą seria słodkich jak ptysie i jednorożce postów.

TYMCZASEM POD OTOCZKĄ…

Najczęściej pozostajemy pod wrażeniem tej estetyki i nie zadajemy sobie kilku bardzo ważnych pytań, które całą tę romantyczną otoczkę zdrapują. Po pierwsze, skoro to „wolny wieczór”, to dlaczego 99 proc. opisu pod zdjęciem dotyczy jakiejś marki albo miejsca, które za tę oczywistą reklamę płaci? Kto by nie chciał dostawać pieniędzy za publikowanie zdjęć w domu znad miski ogórkowej? Ja bym chciała, większość osób by chciała! Jeśli ktoś płaci za to zdjęcie, to pracujesz, a więc: nie jest to żaden wolny wieczór.

Po drugie, wieczór we dwoje udokumentowany serią wspaniale obrobionych, oświetlonych i wykadrowanych zdjęć każe podejrzewać obecność osób trzecich. Nie oszukujmy się – jeśli nie jesteś profesjonalnym fotografem z odpowiednim sprzętem i programami do obróbki zdjęć, to najprawdopodobniej nie będziesz w stanie we własnych czterech ścianach skopiować tych sesji. W znacznej większości Instagram bogatych i sławnych jest właśnie jedną wielką profesjonalną sesją zdjęciową. Sama wielokrotnie próbowałam swoich sił w aranżowaniu moich foteczek na modłę gwiazdorską – i oczywiście poległam.

Z badań nad wpływem portali społecznościowych na nasze życie wynika jasno, że lwia większość użytkowników ocenia siebie i swoje osiągnięcia w życiu przez pryzmat tego, co widzą w sieci. Największy wpływ media takie jak Facebook czy Instagram mają oczywiście na młodzież oraz (niestety) na kobiety. Obie wspomniane grupy mniej lub bardziej świadomie dążą do upodobnienia się do tego, co widzą w swoich telefonach i laptopach, zapominając, że nie zawsze to, co znani i wpływowi udostępniają, jest prawdziwym obrazem ich życia i odzwierciedleniem rzeczywistości. Badający media społecznościowe specjaliści biją na alarm nie tylko w sprawie obniżania samoakceptacji wśród użytkowników internetu, ale też z powodu wypaczania obrazów relacji i stosunków międzyludzkich, do których zalicza się miłość i zakochanie.

WSZYSCY MÓWIMY: SEEEEEER!

Zacznijmy typowo: dana para chce wstawić jakieś wspólne zdjęcie do sieci. Jedna próba, druga, trzecia, dziesiąta, a to ciągle nie jest to. Dziewczyna ma w głowie wzór fotki, którą widziała na profilu podziwianej przez siebie influencerki, i za cholerę nie może nawet zbliżyć się do swojego upatrzonego wzoru. Po pół godzinie, kiedy już romantyczna kolacja zaczyna stygnąć, chłopak postanawia jednak zacząć przeżuwać zamówione danie, a dziewczyna siedzi nad telefonem sfrustrowana, że z tysiąca zdjęć nie może wybrać jednego, na którym wyglądają na PRAWDZIWIE zakochanych i szczęśliwych.

Kolejna sytuacja, jaką rozpozna większość: idziecie na spacer, a twoja druga połówka przez cały czas robi zdjęcia waszych splecionych dłoni, twoich pleców, waszych cieni maszerujących obok siebie itp. Po narzuceniu trzech filtrów i zmianie wszystkich detali zdjęcia – od oświetlenia do kolorów – fotka w końcu trafia do internetu ze stosownym opisem: „Nasz wspólny spacer”. Tyle że to ty spacerowałeś, a twoja partnerka lub partner zajęci byli dokumentowaniem tego w sieci z odpowiednimi poprawkami, żeby było lepiej i bardziej romantycznie.

Nie zrozumcie mnie źle: nie mam nic przeciwko ładnym zdjęciom i uśmiechniętym zakochanym! Sama też nie będę umieszczała fotografii, na której z mężem właśnie kłócimy się o brudne skarpety przy łóżku. Chodzi mi o to, że w pewnym momencie jedno z partnerów (a w najsmutniejszych przypadkach oboje) zajęte jest kreowaniem uczucia i romantyzmu na potrzeby mediów społecznościowych, a nie budowaniem relacji.

Znam dziewczynę, która regularnie wstawia na swój Instagram zdjęcia z mężem. Zawsze ładne tło, piękne dodatki, ona uśmiechnięta albo z dziubkiem wysuniętym ku niemu. On na większości wygląda, jakby chciał zniknąć. Kiedyś oglądałam jej zdjęcia i mój partner, patrząc mi przez ramię, stwierdził: „błagam, nigdy nie zmuszaj mnie do tego samego, zobacz, jaki on jest zestresowany”. Nie wiem, czy to stres, wiem jednak, że nie wygląda na tych zdjęciach jakby rzeczywiście chciał tam być. Znając tę parę i wiedząc, z jakimi problemami się mierzy, wiem, że te posty na Instagramie to trochę ściema, a trochę zaklinanie rzeczywistości.

Pewnie znacie pary, które w „realu” borykają się z uzależnieniami, przemocą, problemami finansowymi lub zwyczajnie nieustannie na siebie warczą, a na Facebooku i Instagramie spijają sobie z dziubków, tworząc zupełnie inny obraz siebie i swojej relacji. Media społecznościowe kreują obraz zawsze szczęśliwych zakochanych, obdarowujących się nieustannie (najlepiej markowymi) prezentami i prześcigających się w pomysłach na zaskoczenie swojej drugiej połówki. Wszystko wygląda pięknie i przyjemnie się na to patrzy, ale kiedy twój pierwszy ukochany nie jest w stanie kupić w walentynki 1000 róż i zabrać cię na kolację-niespodziankę do Fukiera, a ty masz w głowie właśnie taki obraz miłości, to zaczynasz wątpić w wasze uczucie i intencje partnera. Co oczywiście jest idiotyczne, bo większości osób nie stać nawet na mały bukiet, nie każdy czuje się komfortowo w drogiej restauracji i nie każdy sypie pomysłami na romantyczne wieczory jak z rękawa. Jeśli po kilku próbach nadal nie wszystko jest jak na Instagramie, jedno z zainteresowanych kończy związek i często oboje mają po tym niesmak.

Gwiazdy posuwają się do udawania związków, żeby tylko zdobyć lub utrzymać kontrakty reklamowe – doskonałym przykładem są tu oczywiście youtuber Czarek i blogerka Maffashion, którzy rozstali się, ale przez związanie kontraktami reklamowymi musieli udawać, że wszystko gra.

Zdarza się, że ludzie szukają sobie partnerów na podstawie profili internetowych i pod określone trendy w mediach społecznościowych – wszystko po to, żeby razem na nich błyszczeć. Jeśli za tym wszystkim stoi uczucie – brawo, jeśli nie – jesteście smutni. Pozowanie na parę doskonałą jest wśród gwiazd na porządku dziennym. Po miesiącu czy pół roku z portali znikają wspólne zdjęcia i pojawia się nowa „miłość na zawsze”.

Śledzący gwiazdy w internecie coraz częściej kopiują ich zachowania i styl życia, nie dziwi zatem, że i miłość w XXI wieku MUSI być medialna i idealna! A jeśli nie jest – wszystko da się naprawić Photoshopem na zdjęciu. Tylko że żaden program do obróbki nie jest w stanie naprawić w związku chorych relacji (Nigella Lawson), przemocy (Rihanna) i uzależnień (Cory Monteith). W przypadku każdej z wymienionych gwiazd na zdjęciach z ukochanymi wszystko było cacy, jednak szybko okazało się, że to pic na wodę.

Zespół Happysad ma rację: „miłość to nie pluszowy miś”. Często nie jest też tym, co pokazują nam gwiazdy na swoich profilach. Miłość nie zawsze pięknie wychodzi na zdjęciach, nie zawsze się uśmiecha i nie potrzebuje drogich prezentów. Zwykły przytulaniec, całus w policzek i wspólnie spędzony wieczór powinny znaczyć więcej niż najpiękniejsze zdjęcie na Instagramie.

 

Anna Albingier

 

 

Gazetka 198 – luty 2021