Minimalizm przenika przez różne płaszczyzny codziennego życia i aktywności. Ludzie pozbywają się zbędnych rzeczy, by oczyścić przestrzeń wokół siebie z niepotrzebnych elementów, jednocześnie wzbogacając swoją duchowość i uszczęśliwiając się. Jedną z dość kontrowersyjnych form minimalizmu jest rewolucja w szafie.

W ubiegłym roku często wśród celebrytów lub blogerów pojawiały się deklaracje wstrzemięźliwości w zakupach odzieżowych. Powodowane one były względami ekologicznymi, wyzyskiem w pracy, nieposzanowaniem posiadanej własności, a czasem wyrażały po prostu zwykły sprzeciw dla wmawianej nam konieczności ciągłej konsumpcji.

Coraz częściej spotykamy się też z pochwałą metody szafy kapsułowej, która umożliwia taką redukcję ubrań, aby z kilku niezbędnych elementów móc stwarzać stroje na każdą okazję. Sama idea wydaje się kusząca, ale – jak wiele gorących tematów – może nie przetrwać naszych skłonności konsumpcyjnych.

Z BUTIKU NA BLOGI

Szafa kapsułowa (capsule wordrobe) nie jest wcale wymysłem jakiegoś współczesnego blogera. Idea ma już ponad 50 lat, a jej autorką jest Susie Faux, właścicielka pewnego londyńskiego butiku o wiele mówiącej nazwie „Szafa”. Propagowała ona kompletowanie garderoby na łatwych zasadach, z kilku prostych, klasycznych, ale gatunkowo najlepszych elementów. Pomysł ten w latach 80. spopularyzowała projektantka mody Donna Karan, przedstawiając kolekcję kapsuł odzieżowych „7 łatwych kawałków” – składających się z kilku wymiennych elementów.

Dzięki dzisiejszym możliwościom globalnej komunikacji zamysł ten stał się popularny na całym świecie, przybierając dość niecodzienne formy. Wcześniej był spotykany w amerykańskich mediach modowych, a nawet serialach, ale największą siłę przebicia dały mu internetowe gatunki społecznościowe. Niektórzy prekursorzy współczesnego trendu na swoich blogach czy kanałach ściśle określają liczbę elementów w szafie kapsułowej, dopuszczając np. 33 lub 40 elementów, z których można komponować stroje na jeden sezon dla jednej osoby.

Ciuchomaniakom ogarniętym manią kupowania, których szafy pękają w szwach, taka rewolucja może wydawać się straszną katorgą odbierającą całą radość życia. Miłośnicy szaf kapsułowych zgodnie twierdzą jednak, że wprowadzenie w codzienne użytkowanie takiej praktycznej szafy przyniosło im wiele korzyści, o których początkowo w ogóle nie myśleli. Co więcej, pojawiają się eksperci (zazwyczaj youtuberzy lub blogerzy), którzy z chęcią zaglądają do cudzych szaf, przystosowując je do indywidualnych potrzeb danej osoby. Powstają poradniki pomagające ograniczyć liczbę ubrań w szafie, a nawet gotowe listy odzieży.

SEZON, KOLOR, KRÓJ...

To, co może się znaleźć w szafie kapsułowej, powinno zostać poprzedzone dość wnikliwą analizą własnych upodobań. Pierwszym wyznacznikiem jest sezon – w naszej strefie klimatycznej mamy trzy: letni, zimowy i wiosenno-jesienny. Nie znaczy to, że na każdy sezon muszą przypadać osobne zestawy – raczej powinny być wymienne, np. płaszcz zimowy i kozaki na letnią sukienkę i sandały. Podstawą doboru ubrań powinny być kolory bazowe – czerń, biel, szarość, ewentualnie granat i brąz. Z innych kolorów możemy wybrać dwa-trzy, które przeznaczymy na dopełnienie strojów dodatkami.

Gdy już sezon i kolorystyka są określone, warto zastanowić się chwilkę nad sobą. Szczerym okiem spojrzeć na swój styl i upodobania odzieżowe, zastanowić się, w jakich strojach czujemy się swobodnie, jak najczęściej spędzamy czas. Jeśli do pracy potrzebny jest elegancki strój, a na co dzień swobodny – warto rozważyć stworzenie dwóch szaf kapsułowych, w których może być mniej elementów.

Po etapie określania gustów można przystąpić do dzieła: redukcji. Z całego ogromu swojej szafy należy zostawić około 30 elementów. Ale ich wybór nie jest prosty – muszą być uniwersalne, lubiane przez właściciela, często używane i, co najważniejsze, najlepsze gatunkowo. Jeśli mają stanowić podstawę sezonowego stroju, to nie mogą po trzech praniach stracić swoich właściwości. Wybór jest niezwykle trudny i dlatego powstają e-publikacje, które pomagają przebrnąć przez ten etap. Po odpowiedziach na kluczowe pytania większość rzeczy z szafy zostanie wyrzucona z następujących powodów: za małe, za duże, od dwóch lat leży na półce, zmechacone, za szybko się mnie, nie podoba się, dziwny krój, pogrubia, postarza, odcień nie ten... I tak do uzyskania idealnego efektu kilkudziesięciu sztuk. Co ważne, w redukcji nie biorą udziału ubrania „po domu”, piżamy, szlafroki, bielizna, ubrania do uprawiania sportów itp.

Następnie, gdy komplet kapsułkowy pięknie już wisi w swojej przestrzeni, mamy z górki – cały sezon trzeba nosić wybrane ubrania, nic nie dokupując. Jeśli przy zmianie sezonu wystąpią braki w garderobie – uzupełnia się je wymianami 1:1. Elementy z poprzedniego sezonu nie trafiają do kosza, tylko na półkę na przeczekanie, jeśli spełniają nadal jakościowe i gustowe wymagania.

CZAS, PIENIĄDZE I EKOLOGIA

Gdy szafa jest gotowa, można korzystać z niej szybko i wygodnie. Dlaczego? Powodów jest kilka, a najlepszy to oszczędność porannego czasu przeznaczonego na ubranie się. Inną zaletę odczuje nasz portfel – mimo że trzeba kupować droższe ubrania, to dzięki ich jakości i uniwersalnemu krojowi można w nich chodzić latami. Oszczędność czasu pojawi się również podczas wizyt w galeriach – sklepy odzieżowe zazwyczaj będą omijane przez posiadaczy szaf kapsułowych. Odpadną czasochłonne porządki w szafie, bo nie będzie denerwującego bałaganu, który „sam” się robi.

Pozytywnym skutkiem jest też ochrona środowiska – im bardziej dbamy o swoje rzeczy, im lepsze jakościowo posiadamy, tym mniej przyczyniamy się do produkcji nowych, czyli – do degradacji środowiska. Jak wiadomo, przemysł odzieżowy jest jednym z największych zagrożeń dla przyrody, a nagminne wyrzucanie ubrań dobrej jakości (często w ogóle niewykorzystanych) jest strasznym marnotrawstwem w dobie ubożenia zasobów naturalnych planety oraz niepotrzebnej emisji dwutlenku węgla z zakładów produkcyjnych.

Nie tylko jednak o oszczędzanie i wymierne korzyści w tu chodzi. Najważniejsze to... dobrze wyglądać i dobrze się czuć. Paradoksalnie mała liczba ubrań pozwala osiągnąć taki stan, w którym jesteśmy bardziej zadowoleni ze swojego wyglądu, bardziej akceptujemy siebie, czujemy się pewniej i atrakcyjniej. Dodatkowo osoby, które mają mniej rzeczy, czują się szczęśliwsze, co jest naukowo udowodnione. Wydawałoby się, że taka szafa kapsułowa wiąże się więc tylko z korzyściami.

WRÓG RÓŻNORODNOŚCI

Niestety, są też zagrożenia. Taki eksperyment, jeśli jest potrzebą serca, może przynieść minimalistom wiele ciekawych efektów. Jeśli jednak miałby być tylko podążaniem za modą, na pewno spowodować więcej złego niż dobrego. Ktoś, kto pozbędzie się prawie całej swojej szafy pochopnie, wkrótce może poczuć dyskomfort oraz potrzebę ponownego uzupełniania garderoby. Dlatego podążanie za trendem 30, 40 czy 50 sztuk nie zawsze będzie trafną drogą dla każdego.

Dla tych napalonych, ale nie do końca przekonanych ideologicznie do metody szafy kapsułowej, lepszy byłby inny sposób – stopniowa eliminacja nieużywanych ubrań (najlepiej przez oddanie ich w drugi obieg), ograniczenie zakupów odzieżowych do minimum i zastanowienie się nad własnym stylem i preferencjami. Bo jeśli ktoś lubi różnorodność, różne kolory, nietypowe wzory, niesymetryczne kroje, ma nietypową sylwetkę, do tego lubi spędzać czas przed lustrem i przymierzać, wybierać, komponować... pojawia się pytanie: dlaczego miałby z tego rezygnować w imię jakiejś abstrakcyjnej idei, która w założeniach może jest pociągająca, praktyczna i uniwersalna, ale grozi pozbawieniem własnego stylu i przyjemności?

Mając już jakiś kompletny zestaw ubrań, wcale nie trzeba go drastycznie minimalizować, by osiągnąć szczęście – wystarczy lepiej go przemyśleć i rzadziej wybierać się na zakupy, a rzeczy, które się znudziły, przekazać w dalsze użytkowanie. Posiadanie szafy kapsułowej jest fajne, ale wymaga dokładnej analizy własnych ubrań i preferencji. Bez tego ten projekt nie ma szansy się udać.

 

Ewelina Wolna-Olczak

 

Gazetka 198 – luty 2021