Pamiętam jak dziś. Dwadzieścia lat temu. Słoneczne letnie popołudnie. Stała nad brzegiem Pilicy. Nieprzyzwoicie krótkie szorty odsłaniały niebosiężne, smukłe nogi. Cienkie ramiączka pastelowego topu obnażały wątłe ramiona, na które nonszalancko opadały złote pukle. „To ona!” – krzyknął mój mąż.

BOŻENA

Bożena była ukochaną ciotką mojego męża. Z wykształcenia i z zamiłowania polonistka. Jej salon był typową graciarnią bibliofila – stosy książek piętrzyły się od podłogi po sufit. Prenumerowane od dekad dzienniki, pożółkłe czasopisma i kolorowe magazyny zajmowały wszystkie powierzchnie płaskie – biurko, stół, stołki i parapety. Brak dostępu do świeżego powietrze przyprawiał mnie zawsze o mdłości. Klaustrofobia co rusz wywoływała zawroty głowy. Do tego psia i kocia sierść zbita w kołtuny okalała każdy puf, każde krzesło i każdy fotel. Gehenna dla alergika. Jednak co tydzień zaglądałam do tej stajni Augiasza. A za mną korowód uczniów, studentów i przyjaciół Bożeny. Bo Bożena kochała ludzi, a oni łasili się do niej nachalnie.

HUMBUG

Gdy pamiętnego letniego popołudnia nad Pilicą właścicielka oszałamiającej figury odwróciła się w moją stronę, wpadłam w konsternację. Promienna, roztargniona, frywolna dziewczynka w ciele… siedemdziesięciolatki. Mąż miał rację – to była Bożena. Na mur beton uniosłam brwi do góry. Zażenowanie, speszenie, zawstydzenie – miałam w głowie kocioł. Bo czy Bożence wypada?

Konwenanse są jak gorset – eleganckie, ale zbyt ciasno noszone, potrafią odciąć dopływ powietrza. Mówi się, że w pewnym wieku „już nie wypada”. Nie wypada mieć końskiego ogona, nie wypada upychać biodra w spódniczki mini, nie wypada wymagać wiele od życia, nie wypada okazywać impulsywnie emocji, nie wypada tańczyć w deszczu, śpiewać na głos i zuchwale marzyć. Tymczasem obowiązujące w środowiskach normy zachowania (poza tymi, które podpadają pod paragraf) to blef. Interpretacja konwenansów jest subiektywna. Jesteśmy przyspawani do całego katalogu konwencji obyczajowych, od najogólniejszych, przyjętych w naszej cywilizacji, aż po zachowania zrytualizowane w obrębie małej grupy.

Sztucznie stworzone normy wynikają z powszechnego przekonania o istnieniu „zegara społecznego” określającego aprobowany przedział wieku, w którym powinny występować najważniejsze w życiu wybieralne zdarzenia. Potoczne myślenie o potrzebach i oczekiwaniach seniorów jest dyskryminujące i patogeniczne. Wynika z negatywnego stereotypu starości, jaki osiadł w mentalności naszego społeczeństwa. Taka postawa prowadzi do odebrania osobom starszym ich godności i prawa do codziennego szczęścia. Dajmy im szansę na realizację potrzeby przezwyciężania trudności, wyrażania siebie czy współdziałania. Człowiek, którego zaczynamy postrzegać wyłącznie przez pryzmat wieku lub choroby, zostaje okradziony z tożsamości. Niejednokrotnie infantylizujemy go, odbierając prawo decydowania o sobie i swoich upodobaniach.

WIEKIZM

Wolno oswajałam się ze sztubackim stylem Bożeny – jej groteskowymi szortami, filuternymi topami i zawadiackim spojrzeniem spod przyciemnionych okularów na modłę lat sześćdziesiątych. Bożena była autentyczna, niedookreślona wiekiem kalendarzowym.

Utarło się porzekadło, że mężczyzna dojrzewa, a kobieta się starzeje. Sondaże wykazują, że to kobiety są swoimi największymi cenzorami. Przewrażliwione na punkcie metryki i stosowności zachowań, zdmuchując co roku o świeczkę więcej, usuwamy z szaf wszystko, co krótkie i przezroczyste. Profilaktycznie. By uniknąć ośmieszenia. Zdrowej, szczupłej, atrakcyjnej ponoć można więcej. Ta z fałdkami i cellulitem to już inna para kaloszy. Nadwaga z miejsca dyskredytuje. Kobiety lubią myśleć o sobie, że są ultranowoczesne i niepomne na krytykę, jednak ich fizis i punkt widzenia zdradzają głęboko zakorzeniony konserwatyzm. Z wiekiem mamy więcej cech pani Dulskiej z dramatu Gabrieli Zapolskiej – kierujemy się instynktem stadnym.

Wiek, obok płci, stał się cechą, która determinuje pozycję społeczną. Mówi się, że swoistym signum temporis naszych czasów jest ageizm (czytaj „ejdżyzm”; polski odpowiednik – wiekizm). Dyskryminacja ze względu na wiek czasami jest wynikiem świadomych i zamierzonych działań, a czasami wynika z niezrozumienia potrzeb ludzi starych. Przyjmuje się stereotypowe założenia na temat fizycznych lub umysłowych cech ludzi z określonej grupy wiekowej i zwykle wyraża się je w sposób poniżający. Są oni postrzegani jako schorowani, niedołężni, potrzebujący ciągłej opieki oraz wsparcia finansowego ze strony rodziny. Niechybnie cofamy się do czasów starożytnej Grecji, w której młodych postrzegano jako pięknych, silnych, odważnych. Słowem – nadludzi. Starszyzna budziła odrazę. Była synonimem słabości, ułomności i ograniczeń. Degradacja ciała nadal budzi wstręt. Ludzie uciekają od starców tak, jakby chcieli zejść z oczu śmierci. Tymczasem starość to nie choroba, ale naturalny etap życia.

Już Perykles uznał, że tolerancja jest jedną z podstaw stabilności demokratycznego państwa. W swej słynnej mowie stwierdził, że Ateńczycy stworzyli demokrację, „kierując się wyrozumiałością w życiu prywatnym i szanując prawa w życiu publicznym”. Jeśli ktoś nie nastaje na twoje bezpieczeństwo, wrzuć na luz. Bądź tolerancyjny – wyrozumiały dla odmienności uczuć, światopoglądu, upodobań, wierzeń, obyczajów i stylu bycia, choćby były całkowicie odmienne od twoich albo zupełnie z nimi sprzeczne.

O poecie Janie Sztaudyngerze krążą plotki, że jego wieczna młodość nic a nic nie raziła. Bożena była jak ta fraszka, którą niegdyś jej, jeszcze jako studentce łódzkiej polonistyki, zadedykował poeta – filuterna, libertyńska, jakby utkana z ducha oświeceniowego. Ale nigdy nieprzekraczająca granicy wulgarności. Wspominam ciotkę za każdym razem, kiedy gani mnie wewnętrzny cenzor. A może by to wszystko rzucić i pojechać nad Pilicę?

 

Sylwia Znyk

 

Gazetka 200 – kwiecień 2021