Pandemia nadal trwa, ale z ocenami działań władz, ekonomistów i nas samych nie należy czekać na jej zakończenie. Po pierwsze, jeszcze daleko do ogłoszenia victorii, a po drugie, warto pomyśleć o tym, co zrobiono źle, żeby błędy w odpowiednim momencie naprawić, tak aby nie trzeba było płakać przy okazji innego światowego kryzysu.

PLANOWANIE, GŁUPCZE!

Pozwoliłam sobie nieco zmodyfikować słynne słowa Billa Clintona, żeby podkreślić, jak bardzo wielu błędów i tragedii można było przez ten rok uniknąć, gdyby ktoś kiedyś pomyślał o jakimkolwiek planie w razie wybuchu jakiejkolwiek epidemii. Kiedy Chiny w końcu zdecydowały się ujawnić, z czym tak naprawdę w ciszy usiłowały walczyć, bardzo szybko okazało się, że żaden rząd nie miał pojęcia nie tylko o niebezpieczeństwie, ale też o tym, jak należy na nie w praktyce zareagować. Gdybyśmy jeszcze nigdy z wirusami, epidemiami i katastrofami humanitarnymi nie mieli do czynienia, nie byłoby w tym nic dziwnego, ale po dżumie, hiszpance, ptasiej i świńskiej grypie, eboli i malarii (by wymienić tylko niektóre) to raczej naturalne, że rząd ma plan działania. Otóż nie. Wielu polityków z nonszalancją wypowiadało się o Covidzie jako o „grypie, która jest całkiem przyjemna”, i „przeziębieniu, którego absolutnie nie należy się obawiać”. Bardzo szybko okazało się, że takie gadanie nie prowadzi do niczego dobrego, i można przypuszczać, że pojawia się, kiedy mówiący nie ma pojęcia, co powinien robić.

Przyznam szczerze, iż byłam w szoku, słysząc, że wiele krajów albo nie ma rezerw sprzętu ochronnego, takich jak maseczki czy rękawiczki, albo ze względu na brak miejsca je zutylizowało. Po pierwsze, można te rzeczy przekazać szpitalom, domom pomocy czy hospicjom, a po drugie, dlaczego, jeśli już zapas został zniszczony, nikt nie pomyślał o jego odnowieniu? Szpitale i inne instytucje niosące pomoc w chwili szczytu zachorowań były bezradne, ponieważ wszędzie skończyły się maski, kombinezony i respiratory. Na szybko organizowano dostawy, często przejmowano rezerwy masek z zakładów produkcyjnych i wstrzymywano eksport sprzętu medycznego. Wszystko to na chybcika, a przecież jeśli można stworzyć ustawę o obowiązku mobilizacji np. ciągników i motocykli w razie wybuchu wojny, to chyba można też stworzyć prawo do zastosowania w razie epidemii.

Wielu przedsiębiorców bez żadnego sprzeciwu ruszyło na pomoc, ale byli i tacy, którzy w działaniach polityków widzieli bezprawie. Gdyby od początku istniały podstawy prawne do przejęć zapasów środków ochrony indywidualnej, żadnych dyskusji by nie było. Oczywiście można stwierdzić, że nikt takiego przerażającego scenariusza jak z Covidem nie przewidział, ale z drugiej strony: czy to właśnie nie jest zadanie rządów, by przewidywać takie sytuacje i planować ich opanowanie? Zwłaszcza że po pierwszych sygnałach z Chin wiadomo było, że to powtórka z innych epidemii SARS, jakie właśnie z tamtego regionu rozłażą się po świecie. Na szczęście większość szpitali była w stanie przystosować się do nieustannie zamieniającej się sytuacji, dzięki czemu lekarze nadal mogli nieść pomoc, ale nie oznacza to, że państwa zdały egzamin celująco.

SYSTEMIE, ULECZ SIĘ SAM

Lekarze, pielęgniarki, asystenci medyczni i opiekunowie zasługują na nasz podziw i ogromne wsparcie, ponieważ przez cały czas nieśli pomoc i nawet w najczarniejszej godzinie robili, co w ich mocy, by ratować życie pacjentów – co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Trzeba jednak przyznać, że przy okazji epidemii wyszło na jaw, z jak wieloma problemami boryka się służba zdrowia na całym świecie. Brak respiratorów, specjalistycznych łóżek, sprzętu do intubacji, maseczek, fartuchów i miejsca – to wszystko bardzo często stawało na drodze do odpowiedniej opieki. Jeszcze większym problemem okazał się niedobór pracowników – nie tylko lekarzy i pielęgniarek, ale także opiekunów w domach pomocy, hospicjach i domach starców. Zakażenia i zmęczenie (jak również strach) pozostawiły wiele szpitali bez wystarczającej liczby rąk do pracy. Nagle okazało się, że lata braku inwestycji w służbę zdrowia, nieudane reformy, podcinanie skrzydeł młodym specjalistom i deprecjonowanie ich roli w społeczeństwie zbierają swoje śmiertelne żniwo.

Domy opieki i placówki specjalistyczne również na własnej skórze przekonały się o bezradności systemu w chwili kryzysu. Kiedy wszyscy rzucili się na pomoc szpitalom, zupełnie zapomniano o tych, którzy przebywają w placówkach innych niż lecznice. Wirus rozszalał się w domach starców i z niszczycielską siłą zdziesiątkował ich mieszkańców. Na palcach dwu rąk można pewnie policzyć tych, którzy zdołali pożegnać się ze swoimi bliskimi. Oddziały psychiatryczne, domy dziecka, instytucje dla osób z niepełnosprawnością, już i tak często spychane na margines dofinansowań, jeszcze raz musiały radzić sobie niemal same. Politycy, który wcześniej po chamsku radzili pielęgniarkom emigrację, „jeśli się im coś nie podoba”, nagle stawali w pierwszej linii bijących brawo i piejących z zachwytu. Na szczęście dyrektorom placówek i mediom nie tak łatwo zamydlić oczy: na całym świecie przypomniano rządzącym ich błędy i domagano się ich naprawy w przyszłości, już po kryzysie. Wirus pokazał, że król jest nagi. Szpitale może mają okazałe budynki, ale większość z nich zupełnie nie jest przygotowana na pracę pod presją i nagły wzrost pacjentów. I tu znowu wychodzi na jaw, jak wielu błędów i nieprzyjemnych sytuacji można by uniknąć, gdyby opracowywano plany w razie podobnych zdarzeń.

Sytuacja w większości krajów staje się coraz lepsza, jeśli chodzi o szpitale: wznowiono planowane zabiegi i wdrożono odpowiednie procedury, które ułatwiają personelowi pracę. Na nowo zauważono też inne instytucje niosące pomoc – wiele mówi się o przyszłej dla nich pomocy, miejmy zatem nadzieję, że kiedy opadnie kurz i trzeba będzie podjąć decyzje, politycy nie stchórzą i wypełnią swoje obietnice. Warto także wspomnieć, że dzięki globalnemu zapotrzebowaniu i presji koncerny medyczne były w stanie w rekordowym tempie stworzyć szczepionki, które są naszą najbardziej wartościową bronią przeciwko wirusowi. Okazuje się więc, że jeśli sprawom nada się odpowiedni bieg, tworzenie i certyfikacja nowych leków wcale nie muszą ciągnąć się latami, jak to się ma w przypadku AIDS czy raka. Już niedługo może się okazać, że jesteśmy w stanie wygrać walkę z tymi i innymi chorobami, jeśli tylko koncerny medyczne będą mogły, tak jak w sytuacji z Covidem, skupić się na badaniach, a nie na interesach udziałowców.

WITAMY W SIECI

Czego jeszcze nauczył nas wirus? Ano tego, że nagle w urzędach, szkołach, sklepach, w pracy i na uniwersytetach wiele spraw można załatwić przez internet albo telefon. Pracodawcy zmuszeni byli do przestawienia się na pracę zdalną w sektorach, w których jest to możliwe, co oczywiście początkowo spotkało się z niemałym sprzeciwem. Dyrektorzy obawiali się spadku produktywności, bardzo szybko okazało się jednak, że często firmy zanotowały wzrosty. ING na przykład przyznało ostatnio, że taka forma pracy okazała się na tyle dobra i intratna, że po zakończeniu epidemii pracownicy będą mogli nadal pracować z domu – gdziekolwiek on będzie. Oznacza to w praktyce, że osoba zatrudniona przykładowo w Belgii będzie mogła przeprowadzić się na jakiś czas do Polski i stamtąd wykonywać swoje obowiązki online. Taka propozycja spotkała się rzecz jasna z bardzo pozytywnym odbiorem wśród pracowników banku.

Urzędy po latach walki z cyfryzacją również przyznały, że czas w niektórych sprawach przestawić się z papieru na komputer. Takie zmiany od wszystkich wymagały nie lada elastyczności, ale w ogólnym rozrachunku wydaje się, że wiele z wprowadzonych w czasie panowania wirusa zmian może pozostać z nami na dłużej. Ten mijający rok bez dwóch zdań stoi pod znakiem internetu – praca zdalna, szkoła online, e-festiwale, zakupy i godziny gier w sieci czasem powodowały jednak problemy na linii. Portale komunikacyjne takie jak Zoom w godzinach szczytu często się zawieszały, a Netflix musiał nawet w pewnym momencie obniżyć nieco jakość dostępnych programów, żeby uniknąć przeładowania serwerów. Dzięki Covidowi wiemy zatem, że ani 4G, ani 5G nie uchronią nas przed powolnym internetem, jeśli wszyscy równocześnie będziemy od niego zależni. Firmy telekomunikacyjne i dostawcy będą musieli inwestować w przekaźniki znacznie więcej niż obecnie. W chwili, kiedy praca milionów osób zależy od światłowodu, nie można polegać na technologii z epoki kamienia łupanego.

To samo tyczy się urzędów, szkół i innych instytucji użytku publicznego. Przestarzałe sale komputerowe, brak laptopów, szkoleń dla pracowników i stare oprogramowania już nam nie wystarczą. To właśnie epidemia dała nam do zrozumienia, że podążanie z duchem czasu jest niezwykle ważne – nie tylko dla młodszych obywateli, ale także dla seniorów. Oczywiście w ich przypadku nikt nie mówi o całkowitym przejściu na usługi online, chodzi raczej o dostępność podstawowej wiedzy o komputerach i internecie. Właśnie dzięki internetowi wielu naszych dziadków i rodziców pozostało w kontakcie z rodzinami i przyjaciółmi, warto zastanowić się zatem nad inwestowaniem w szkolenia komputerowe dla dorosłych po to, by w razie potrzeby nie musieli się oni zmagać z wykluczeniem, samotnością i niemocą załatwienia podstawowych spraw.

Dla wszystkich ten mijający rok pandemii był ciężki, każdy z nas zmagał się z większymi lub mniejszymi problemami. Dezinformacja, kłamstwa, teorie spiskowe i czasem też pasywność rządów nie ułatwiały nam życia, ale nawet z najbardziej bolesnej porażki można wyciągnąć wnioski, które będą skutkowały pozytywnie w przyszłości. Wszyscy nauczyliśmy się, że życie ludzkie jest kruche, że nawet w XXI wieku nie możemy arogancko myśleć, że wiemy wszystko i nad wszystkim panujemy. Wirus pokazał nam też, że możemy działać wspólnie, że nadal jesteśmy pełni pasji i współczucia, że jeśli tylko się postaramy, możemy przezwyciężyć nawet największe przeciwności. Nasza walka nadal trwa, ale już widać światełko w tunelu! Wytrzymajmy jeszcze trochę – wszystkim nam życzę po roku walki jeszcze odrobiny cierpliwości i siły, a Covidowi oczywiście szybkiego powrotu do niebytu!

 

Anna Albingier

 

Gazetka 201 – maj 2021