– Poszłam do pracy z siniakami, połamanymi żebrami, obojczykiem… Ból fizyczny był jeszcze do zniesienia, ale poczucie nieszczęścia coraz bardziej mnie przygnębiało, a mimo to nie potrafiłam od niego odejść.

Dlaczego w obliczu takiej przemocy Julia pozostała przez cztery lata z mężem, który ją bił? Dlaczego kobiety, które są maltretowane przez swoich mężów, nie odchodzą natychmiast po otrzymaniu pierwszego policzka? Poza przyczynami społecznymi i ekonomicznymi ofiary agresywnych i manipulujących mężczyzn często znajdują się w sytuacji kontroli związanej z użyciem technik psychologicznych, które bardzo utrudniają odejście.

SZUKANIE POMOCY

Julia miała 19 lat, kiedy poznała swojego męża. Na początku wszystko było cudownie – wycieczki, romantyczne spotkania. Sławek był bardzo delikatny, czuły, opiekuńczy… „Książę z bajki” – mówi młoda kobieta. Bardzo szybko zakochani zamieszkali razem, a po dwóch latach urodził się im pierwszy synek. Od tego momentu partner Julii całkowicie się zmienił. – Nie był już tą samą osobą, pokazał swoje prawdziwe oblicze. Zaczęły się obelgi. Gdybym zapomniała kupić wody, powiedziałby mi: „Jesteś k…ą!”. Po wyzwiskach następowało coraz brutalniejsze szarpanie: – Miałam siniaki, złamanie nosa, połamane żebra, obojczyk. Przez cztery lata Julia znosiła tego towarzysza, który ją bił, aż do wyjątkowo brutalnego ataku: – Pewnego dnia prawie umarłam. Uderzył moją głową o podłogę. Powiedziałem sobie, że to zaszło za daleko, zwłaszcza że zrobił to na oczach dzieci. Wtedy odnalazłam karteczkę z numerem Niebieskiej Linii, którą dała mi koleżanka, która też przez to przechodziła.

Dlaczego Julia, jak wiele innych ofiar, tak długo zwlekała z odejściem od tego niebezpiecznego człowieka? – Znajdowałam dla niego wymówki – mówi. – Wmawiałam sobie, że miał trudną przeszłość, że był źle traktowany przez ojca. Nie mogłam go porzucić, był ojcem moich dzieci. To straszne, bo to ja cierpiałam, ale myślałam bardziej o jego dobru niż o sobie. Jej historia ukazuje mechanizm rodzącej się relacji kontroli. Pierwszy akt przemocy nigdy nie jest fizyczny. Agresor zaczyna od ataków słownych i poniżania, które podważają wiarę ofiary w siebie. Powtarza jej, że jest bezwartościowa, dyskredytując ją, aż w końcu ona mu wierzy. Mechanizmy kontroli w małżeństwie są porównywalne z tymi, które działają w sekcie. Przemocowiec szykuje sobie grunt pod atak fizyczny. Kiedy nadchodzą ciosy, ofiara uważa je niemal za „normalne”.

Przytoczę tutaj eksperyment (dość okrutny swoją drogą, ale pokazujący dobrze ten mechanizm) – żaba wrzucona do garnka z wrzątkiem próbuje od razu z niego wyskoczyć, ponieważ czuje, że jest to dla niej niebezpieczne; za wszelką cenę chce się więc uratować. Natomiast żaba umieszczona w chłodnej wodzie, następnie podgrzewanej, przyzwyczaja się do rosnącej temperatury, na co traci dużo siły, a kiedy zorientuje się, że powinna się ratować, niestety nie starcza jej już sił, ponieważ zużyła je na adaptację. Z przemocą jest dokładnie tak samo. Agresor powolutku przyzwyczaja kobietę do zachowań przemocowych.

Bardzo szybko przemoc się nasila i staje częścią codziennej rutyny. Napięcie staje się wtedy trwałe. – Wiedziałam, co mam robić, a czego nie robić. Jak tresowana małpka. Musiałam postawić rano na stole jego ulubioną kawę z jego ulubionym cukrem trzcinowym, zanim wyszedł spod prysznica. Byłam bardzo ostrożna, żeby spełniać jego wszystkie oczekiwania, ale zawsze było coś, co sprawiało, że wybuchał. Sytuacja, w której niezależnie od tego, co się dzieje, współmałżonek znajduje powód do złości i gwałtownych wybuchów, jest typowa dla przemocy psychicznej. Ofiary, którym trudno jest sobie poradzić, w końcu się poddają.

Mam wrażenie, że kiedy napady są nieprzewidywalne i niekontrolowane oraz nie ma możliwości uniknięcia ciosów, po pewnym czasie człowiek się poddaje. To wyjaśnia, dlaczego kobiety czasami odrzucają „gotowe” rozwiązania, które mają im pomóc. To zasada „wyuczonej bezradności”.

„NIE MAM JESZCZE ODWAGI SIĘ ZA TO WZIĄĆ”

Aneta, 45 lat, wypala jednego papierosa za drugim. Jej zdania są krótkie, często przerywa, nerwowo gestykuluje. Minimalizuje swoją historię. Opowiedzenie swoich doświadczeń kosztuje ją znacznie więcej, niż się spodziewała, a łzy w końcu psują jej nienaganny makijaż. Jej partner, z którym miała dwie córki w wieku 11 i 8 lat, mówił jej: „Nic nie rozumiesz, jesteś bezużyteczna, rozrzutna”. Nie chce rozmawiać o „przemocy domowej” mimo codziennego umniejszania jej osoby. Ona woli określenie „kontrola”. – Nigdy mnie nie uderzył, ale przez piętnaście lat zmuszał mnie do seksu. Nie postrzegałam tego jako gwałtu. Kiedy byłam młodsza, zostałam zgwałcona podczas powrotu do domu przez gościa z mojego miasteczka. Za każdym razem, gdy go potem gdzieś spotykałam, śmiał mi się w twarz. Nikomu wcześniej o tym nie mówiłam – kontynuuje Aneta. – Byłam mu „winna” seks, dopóki nie przeczytałam pewnego artykułu w gazecie. Wtedy zrozumiałam, czym jest gwałt małżeński.

Aneta nie jest jeszcze gotowa na podjęcie kroków prawnych. Przyszła tylko porozmawiać, dowiedzieć się, jakie są możliwości. To też jest OK. Każdy ma swoje tempo dochodzenia do podjęcia decyzji o odejściu. Trzeba to uszanować, nawet jeśli nasze zdanie jako profesjonalistów jest inne.

ZNIECZULIĆ SIĘ, ABY PRZEŻYĆ

Zgodnie z wynikami badań przeprowadzonych dla prestiżowego brytyjskiego czasopisma naukowego „The Lancet”, fakt, że w dzieciństwie doznawało się przemocy, zwiększa ryzyko jej doznania w życiu dorosłym 16-krotnie.

Sylwia od dzieciństwa była traktowana jak przedmiot, a nie jak aktywny podmiot życia w rodzinie. Doznawała przemocy psychicznej, fizycznej oraz seksualnej ze strony ojca i jego kolegi. Stała się więc idealną ofiarą dla kogoś, kto chciał ją wykorzystać dla własnych korzyści w jej dorosłym życiu. Osoby takie jak Sylwia łatwiej ulegają manipulacji i poddają się kontroli, ponieważ jest to jedyna forma relacji, jaką znają. Ale jak wytłumaczyć to, że Sylwia nic nie zrobiła w obliczu skali przemocy? Dlaczego nie zgłosiła tego psychologowi szkolnemu, koleżance, innemu członkowi rodziny? W obliczu zbyt dużego zagrożenia niektóre ofiary wchodzą w stan dysocjacji traumatycznej. Jest to forma paraliżu. Mózg, aby się chronić, wyłączy reakcję emocjonalną. Efektem jest pewna forma znieczulenia. Ofiary mają poczucie obcości, wrażenie oddalenia się od zdarzenia. Dysfunkcja ta modyfikuje również pamięć o zdarzeniu. Osoba zdysocjowana może wtedy myśleć o tym wydarzeniu bez emocjonalnego reagowania. Im dłużej jest skonfrontowana z agresorem, tym bardziej pogłębia się ta dysocjacja.

Julia także to potwierdza i opowiada: – Byłam jak znieczulona, nic już nie czułam. Czułam uderzenia, ale miałam wrażenie, że nie żyję, że jestem w bańce. Przed rozpoczęciem terapii, nawet kiedy o tym mówiłam, to nie umiałam płakać. Nic nie czułam. Dopiero po kilku spotkaniach z życzliwą panią psycholog zaczęłam się łączyć ze swoimi emocjami. Choć było to trudne, poczułam, że znów żyję. Życie to nie tylko łatwe emocje, i trzeba to zaakceptować.

Imiona bohaterów zostały zmienione na potrzeby niniejszej publikacji.

Agnieszka Sità

prawnik w Trampolina ASBL

we współpracy z „Elles pour Elles” / Przełam ciszę

 

 

 

Gazetka 201 – maj 2021