Kochać osobę niedostępną emocjonalnie to nie lada wyzwanie. To trochę tak, jakby kochać bez wzajemności lub balansować na linie – dzień zaczyna się od wielkiej namiętności, a wieczorem spada na nas lawina krytyki i złośliwości. I to od tej samej osoby, często z błahych powodów. Albo i bez powodu. Czy taka miłość się zdarza? Niestety bardzo często. Czy jest bezpieczna, stabilna i szczęśliwa? Nie. Bo jeśli tkwimy w takim związku, to z dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że pozostajemy w relacji z partnerem cierpiącym na lęk przed bliskością. A skoro cierpi on, to cierpimy także i my. I tu nasuwają się pytania: Czy można takiego partnera nauczyć miłości? Czy możemy liczyć na to, że się zmieni? Czy może powinniśmy zacząć od siebie? I co takiego w nas jest, że godzimy się na tak zubożałą miłość, która przynosi więcej łez niż radości?

Coraz częściej do mojego gabinetu trafiają osoby, które nie potrafią zbudować trwałej relacji. Przez większość swojego życia (jeśli nie przez całe) otrzymywały informacje, że nie mogą czuć i że powinny ukrywać to, jakie są. Nie mają wglądu w siebie, w swoje uczucia, potrzeby i pragnienia. Trzymają dystans z sobą samym i z innymi, najbliższymi. I jest ta druga strona, która płacze, martwi się i rozpacza, zadając sobie pytanie, jak do niej czy do niego dotrzeć, jak sprawić, aby przejrzał na oczy. Tłumaczę wtedy często wytrwale: możesz krzyczeć, możesz walić głową w mur, możesz odejść, jeśli jednak liczysz na to, że on czy ona się zmieni, to… możesz się przeliczyć. Bo partner, który cierpi z powodu lęku przed bliskością, jest przyzwyczajony do tego, że inni go zostawiają. Czasem wręcz prowokuje sytuacje, aby od niego odejść. Siedzą w nim głęboko strach i niewiara w to, że może być kochany i akceptowany takim, jakim jest. Kończąc relację, utwierdzisz go tylko w wyniesionym z dzieciństwa przekonaniu, że nie zasługuje na miłość. Wtedy nie będzie musiał konfrontować się z tym, co w jego przeszłości pozostawiło bolesną rysę. A jest wysoce prawdopodobne, że jako dziecko został fizycznie lub emocjonalnie porzucony przez jedno lub oboje rodziców; być może miał w dzieciństwie zbyt ciężkie obowiązki (np. opieka nad chorym lub uzależnionym rodzicem), którym nie umiał podołać.

Lęk przed bliskością wynika z głęboko ukrytego przekonania, że nie jest się wartym miłości. Taki partner w chwilach bliskości zachowuje się więc tak, że w drugiej osobie pojawia się napięcie i zwątpienie, przez co czuje się ona odepchnięta jego zachowaniem albo sama się odsuwa, urażona tym, co powiedział lub zrobił. Taka osoba obojętnie reaguje na okazywane jej dowody miłości. Niechętnie też mówi i słucha o uczuciach – albo je deprecjonując (czyli uznając za kompletnie nieistotne), albo doszukując się w takich rozmowach czegoś negatywnego i szybko je kończąc. Na hasła takie jak „miłość”, „uczucia” czy „emocje” reaguje nerwowo, a czasem wrogo. To nieznany dla niej obszar, więc unika go jak ognia. Taki partner jest zwykle non stop zajęty i zrobi wszystko, aby nie wysłuchać ze zrozumieniem wyznania, że jest kochany, i by nie musieć na nie odpowiadać.

Gdzie leży źródło lęku przed bliskością? W dzieciństwie, w braku miłości, troski i zaangażowania ze strony opiekunów. Lęk przed bliskością może się też zrodzić z powodu nadopiekuńczej matki, której zaborcza miłość jest równie destrukcyjna jak brak opieki. Osoba wychowana przez nadopiekuńczą matkę w dorosłym życiu kojarzy bliskie relacje z utratą siebie, własnego życia, tożsamości. I czy to z powodu braku miłości, czy też jej toksycznego nadmiaru, dorosły cierpiący na lęk przed bliskością nie zaryzykuje otworzeniem się na uczucia i emocje. Zaangażowanie psychiczne kojarzy mu się z uczuciem niepokoju i nerwowości. Prędzej się zabarykaduje i osłoni kłującą zbroją, co dla partnera będzie niezrozumiałe i raniące. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ mimo tego, że jest już dorosłym człowiekiem, to jego wewnętrzne dziecko boi się tak samo, jak kiedyś, gdy był osamotnionym w świecie dorosłych, zagubionym, niezaopiekowanym dzieckiem.

Partnerowi emocjonalnie zdrowemu niezwykle trudno jest zrozumieć, co dzieje się w umyśle i sercu kogoś borykającego się z lękiem przed bliskością. Najczęściej po wielu bataliach poczuje zmęczenie relacją i w końcu odejdzie. Tu warto omówić pojawiający się niejednokrotnie inny problem: dość często tą drugą stroną w relacji z osobą cierpiącą na lęk przed bliskością są osoby, które w pewien sposób kochają za bardzo i mylą bycie potrzebnym z byciem kochanym; które są w stanie wiele znieść, by „zasłużyć” na miłość, odtwarzając smutny i ubogi klimat uczuciowy własnego dorastania. Osoby te są również porzuconymi dziećmi czekającymi na miłość mamy, taty albo po prostu kogokolwiek. Dorosłymi dziećmi, które swoją tęsknotę za miłością umieściły w zdystansowanym, chłodnym emocjonalnie partnerze. Bo tylko ktoś, kto ma podobny problem, buduje przyszłość z partnerem uczuciowo niedostępnym. Zdarzają się związki, w których kobiety kopiują relacje z niedostępnym w dzieciństwie ojcem, próbując „wyszarpać” miłość od osoby, która z powodu własnych problemów emocjonalnych nie może nią nikogo obdarzyć. I tak wybrany mężczyzna pod wieloma względami przypomina im właśnie tych, którzy w dzieciństwie zostawili je bez opieki i wsparcia. To niestety dość częsta obserwacja, wymagająca po pierwsze mądrej i przemyślanej pomocy psychologicznej, a po drugie także pracy własnej obydwu osób pozostających w związku. Jeśli zatem jesteś partnerką mężczyzny bojącego się bliskości, to w pierwszej kolejności zajmij się sobą oraz podreperowaniem swojego zaniżonego poczucia własnej wartości, tak abyś miała adekwatny, trwały i w miarę możliwości stabilny obraz siebie.

Na całym świecie istnieje niezliczenie wiele odmian relacji i domów dysfunkcyjnych. Wszystkie jednak dają bardzo przykry, dość podobny efekt, a mianowicie, że dzieci w nich wychowane w mniejszym lub większym stopniu okazują się mocno okaleczone emocjonalnie. Najpierw w relacji z samymi sobą, a zaraz potem z drugim człowiekiem.

 

Aleksandra Szewczyk

Psycholog

 

Gazetka 201 – maj 2021