Wakacje w wersji „all inclusive” to dziś opcja dostępna dla wszystkich. W miejscu zakwaterowania czekają na ciebie trzy posiłki dziennie wliczone w koszt pobytu. Na dokładkę masz do dyspozycji bufety serfujące przekąski pomiędzy głównymi posiłkami. Plus open bar z napojami alkoholowymi i bezalkoholowymi oraz dostęp do bezpłatnej animacji czasu wolnego. Jakby tego było mało, do woli możesz korzystać z basenu i aquaparku. Opcja genialna dla tych, którym na wakacjach pieniądze uciekają przez palce. Płacąc z góry za wszystkie usługi, oszczędzasz na nieplanowanych wydatkach na drinki, soki czy lody. Tylko gdzie tu miejsce na wakacyjny dreszczyk emocji, letni ogień i zluzowanie hamulców?

AUTOSTOPEM PRZEZ GALAKTYKĘ

Kto choć raz w życiu wystawił rękę, by złapać „okazję”, przyzna się bez bicia, że nie ma lepszej alternatywy, aby wyłuskać z podróży tak wiele. Jest to nie tyle forma przemieszczania się, ile sposób na poznanie nowych ludzi, zwiedzenie nowych miejsc oraz na rozmowy, podczas których odkrywa się zakamarki duszy nie tylko towarzysza podróży, ale i swojej. Bo podróżowanie autostopem opiera się w głównej mierze na wierze w ludzką życzliwość. Można czekać kilka godzin, w deszczu i w spiekocie, ale zawsze trzeba wierzyć, że nad tym wyciągniętym z nadzieją kciukiem ktoś się ulituje. Możesz z nowo poznanym kierowcą przejechać dwieście kilometrów, ale i pięć. I cała zabawa zaczyna się od nowa. A każdy nowy kierowca to nowa konwersacja, nowa historia, nowa więź. Mówisz, kiedy odczuwasz taką potrzebę, a milczysz, kiedy słowa się kończą. Kto wie, ile z tych wypowiedzianych i niewypowiedzianych na głos słów stanie się dla ciebie życiową inspiracją?

Wybór celu wycieczki nie jest bez znaczenia. O ile śmiganie w tirze po autostradzie A2 może być nużące (zwłaszcza jeśli kierowca erudycją nie zabłyśnie), ale już podróż po gruzińskich drogach z założenia jest przygodą. Mówi się, że jeśli Gruzin zaprosi do domu gościa, to jest to jego gość. Lecz jeśli gość zatrzyma się przed domem Gruzina, to znaczy, że sam Bóg go przysłał, a z Bogiem się nie dyskutuje. Gruzin ugości cię czym chata bogata – podaruje dopiero co wyjęty z pieca chleb, by za chwilę donieść talerz z pomidorem, ogórkiem i serem oraz miseczkę fig. A na koniec podstawi pod nos dzban czaczy i zaprosi do domu na biesiadę, bo co tak samotnie stać przy drodze, kiedy można przy suto zastawionym stole wznosić bezkresne toasty. Podczas takich podróży czerpiesz ze świata pełnymi garściami!

POCHWAŁA WOLNOŚCI

Autostop daje wolność. Jesteś poza czasem. Nie dotyczą cię rozkłady jazdy i opóźnienia w komunikacji. Nie musisz z zegarkiem w ręku stawiać się na odprawach lotniskowych, na peronie tuż przed gwizdkiem kierownika pociągu czy na progu pensjonatu na minutę przed rozpoczęciem doby hotelowej. W ciągu roku wszystko cię ciśnie – rodzina, szef, obowiązki. Wykonując jeden krok, już planujesz następny ruch. Byle rozciągnąć dobę; byle się lepiej zorganizować. Wychowany w przeświadczeniu, że czas to pieniądz, nie dopuszczasz do siebie myśli, że utrata poczucia czasu nie jest niczym złym.

Jeszcze niecałe sto lat temu polska wieś miała swoje wyobrażenia o podziale czasu i swoje sposoby jego mierzenia, a życie toczyło się bez presji zegara. Śledzono drogę ciał niebieskich na nieboskłonie, rejestrowano zmiany zachodzące w najbliższym otoczeniu. Obserwowano cykl wegetacji roślin i zachowania zwierząt. Południe wyznaczano, posługując się zegarem słonecznym wykonanym z patyka wbitego w ziemię. Dzwony kościelne, których dźwięczenie wskazywało pory dnia, przyzywały wiernych do modlitwy. Na początku dwudziestego wieku zegar w chłopskiej chacie był przedmiotem podnoszącym prestiż właściciela, a dopiero w drugiej kolejności widziano jego funkcjonalność.

Steve Jobs powiedział, że im bardziej dojrzewamy, tym bardziej mądrzejemy i stopniowo zaczynamy rozumieć, że zegarek, który kosztuje trzydzieści dolarów, i zegarek, który kosztuje trzysta dolarów, pokazują ten sam czas. Do podobnych wniosków doszli mieszkańcy Wyspy Sommarøy, leżącej niedaleko koła podbiegunowego. Rozpoczęli kampanię, aby znieść zegarki i odmierzanie czasu. Dzięki wyjątkowej lokalizacji słońce na wyspie nie zachodzi tu od 18 maja do 26 lipca. Jest to tzw. dzień polarny, kiedy słońce jest widoczne cały czas na linii widnokręgu. Z kolei od listopada do stycznia słońce w ogóle nie wschodzi i panuje tu mrok (tzw. noc polarna). Mieszkańcy nie chcą mierzyć czasu w konwencjonalny sposób, ponieważ nikt nie wie tak naprawdę, kiedy zaczyna się dzień, a kiedy należałoby udać się na spoczynek. Od zawsze funkcjonują poza czasem, a wyeliminowanie z wyspy zegarków to czysta formalność. Ty też masz prawo zwyczajnie zapomnieć o obezwładniającej rachubie godzin. Swobodnie płyniesz. Dajesz się ponieść.

LOT TRZMIELA

Zbigniew Herbert, poeta i eseista, autor utworów dramatycznych i słuchowisk, pisarz o wielkim dorobku, wyjątkowym autorytecie artystycznym i moralnym, popełnił kiedyś wiersz pt. „O tłumaczeniu wierszy”. W postaci niezgrabnego trzmiela, który siadł na kwiecie i przez rzędy płatków stara się dostać do korzeni, ukazał czytelnika, recenzenta i krytyka, którzy nadaremnie wykonują swą mozolną pracę, interpretując, „co autor miał na myśli”. Trzmiel dumnie wychyla głowę z kielicha i świeci żółtym od pyłu nosem, jakoby dotarł do setna. Choć tak naprawdę zaledwie musnął słupek. Myślę, że śmiało można wysnuć tezę, że w podróży większość z nas jest trzmielami. Przeglądając stosy przewodników turystycznych, broszur informacyjnych i blogów podróżniczych, nie dotrzesz do serca kraju. Esencji na próżno szukać także w resortach z opcją „all inclusive”. Dopiero rozmowa z lokalsami poznanymi w trasie ujawni przed tobą autentyczne sensacje czy miejscowe legendy, dotąd strzeżone przed natrętnymi pisarczykami, którzy na podróżach chcą zarobić hajs.

Swoją drogą, Herbert, będąc sędzią kultury, wskrzesza w swoich esejach jej nieprzedawnione marzenie. To obraz domostwa, w którym nie ma telewizora, gospodarze i przyjaciele rodziny mają dla siebie czas oraz ochotę do rozmowy, a język, którym mówią, łączy ich – nie dzieli. Przyjmując zaproszenie od obcych ludzi, na bank znajdziesz taki kawałek podłogi.

PELERYNA-NIEWIDKA I STAŻ WAKACYJNY

Całkiem niedawno japońscy naukowcy ogłosili, że udało im się stworzyć metodę produkcji płaszcza, który sprawiłby, że zakładając go na siebie, stalibyśmy się całkowicie niewidzialni. Jedna z firm pokazała nawet działający prototyp nowego materiału produkowanego dla amerykańskiej i kanadyjskiej armii. Produkt potrafi załamywać falę światła w taki sposób, że ukryte pod materiałem przedmioty i ludzie stają się niewidzialni. Nowa technologia nie potrzebuje do działania żadnych baterii. Ponoć nie wykorzystuje luster ani kamer, a do tego ukrywa nie tylko przed wzrokiem, ale również przed obserwacją w podczerwieni. Mało tego, kamufluje nawet nasz ślad termiczny! W ten sposób można przepaść jak kamfora. I choć peleryna-niewidka nie jest produkowana na skalę masową, to istnieje duża szansa, że podczas łapania stopa, kiedy sto szósty kierowca zrobi ci afront, będziesz mieć nieodparte wrażenie, że ktoś zafundował ci wspomniany prototyp.

No dobra, lekcje w wakacje to lipa, ale życia uczymy się ustawicznie. Podróżowanie uczy nas zaradności. Wyciągasz rękę po pomoc, targujesz się, odmawiasz, argumentujesz, zaklinasz. Zdajesz się na swoje umiejętności i na łaskę innych. Nie masz szansy ukradkiem zerknąć na ściągę – takiej nie ma. W ten sposób wdrażasz samodyscyplinę i hartujesz ducha. Nie rozłożysz się na środku drogi krajowej, bo rozjadą cię jak walec i wylądujesz w zapyziałym lazarecie. Jeśli myślisz, że tylko w robocie liczy się decyzyjność, grubo się mylisz. Podejmowanie decyzji w warunkach niepewności oznacza, że prawdopodobieństwo zaistnienia wyników różnych opcji nie jest znane. Na trasie zdobywasz nową umiejętność – umiejętność podróży. To jak planowanie sporego eventu. Jesteś sam sobie menedżerem i sam sobie stwarzasz najlepszą okazję do edukacji. Zarządzanie ryzykiem w podróży to kapitalny staż wakacyjny.

JEGOMOŚĆ Z DOLINY MUMINKÓW

Być może kojarzysz Włóczykija, jedną z najbardziej tajemniczych postaci serii opowiadań o małych istotach nieco podobnych do hipopotamów, którą stworzyła Tove Jansson. Włóczykij woli spędzać noce przy ognisku lub pod namiotem zamiast w przytulnym łóżku. Wyrusza w świat zawsze samotnie, bez celu. Z nieodłączną harmonijką i zielonym, przetartym kapeluszem. Z myślą o tym, by kiedyś powrócić. A kiedy wraca, dzieli się z przyjaciółmi zdobytymi w drodze mądrościami. To nie turysta. To wędrowiec-mędrzec. Jego postawa i sposób na życie inspirują, aby w każdej podróży doświadczać. A nie jedynie kolekcjonować doświadczenia.

W średniowieczu włóczykijami nazywano studentów-żaków, którzy wędrowali od miasteczka do miasteczka, zajmując się przedstawianiem scenek czy poezji śpiewanej za pieniądze. 23 lipca obchodzimy Dzień Włóczykija. To święto wszystkich, którzy nie lubią zbyt długo przebywać w jednym miejscu, ale kochają włóczyć się w poszukiwaniu przygód. Nie musisz od razu wystawać przy drodze, dumnie prężąc kciuk, ale wskocz na rower czy hulajnogę lub ruszaj z plecakiem na pieszą wędrówkę. Udowodnij, na przekór Herbertowi, że dostaniesz się do środka kielicha, a nie tylko usmolisz nos w pyle.

 

Sylwia Znyk

 

Gazetka 203 – lipiec/sierpień 2021