Wraz z początkiem listopada nachodzi nas co roku zaduma nad sensem życia i nieuchronnością śmierci. Spotykając się na cmentarzach, wspominamy naszych najbliższych, mówimy o tęsknocie i pustce powstałej po stracie ukochanej osoby. Polska tradycja regionalna zna niezliczone rytuały pogrzebowe, które nie tylko mają pomóc przejść spokojnie duszy zmarłego do wieczności, ale też ukoić smutek i niepewność tych, którzy pozostali w żałobie. Wiele z dawnych obrzędów niestety odchodzi w niepamięć, bo obowiązek przygotowania zmarłego do ostatniej drogi powoli przejmują firmy pogrzebowe. Dlatego też warto o nich nieco opowiedzieć, ponieważ są piękne i często unikatowe w skali światowej.

DUSZA Z CIAŁA WYLECIAŁA

Czuwanie przy zmarłym samo w sobie jest już bardzo ważnym obrzędem, który ma pewne określone elementy, jak spowiedź, ostatnie namaszczenie i pożegnanie z bliskimi, o ile to możliwe. Ale niewielu z nas może pamięta o tym, że w odchodzeniu absolutnie nie można człowiekowi przeszkadzać. Płacze, zawodzenia i prośby o pozostanie przy życiu mogą sprawić, że przejście do lepszego świata będzie bolesne i długie, a zasmucona dusza zmarłego nie od razu zechce opuścić swoje dobra doczesne. Jednym z najbardziej zakorzenionych w przekonaniach wielu kultur przesądów związanych ze śmiercią jest właśnie ten o konieczności zapewnienia bezpiecznego i szybkiego przejścia duszy do lepszego świata. Przekonanie o tym, że dusza zmarłego może pozostać uwięziona lub zagubiona w świecie żywych, towarzyszy ludzkości od zarania dziejów i jest zdecydowanie jednym z mitów istniejących w każdej kulturze. Jego odbicie znajdziemy w opowieściach o wampirach (staropolskich wąpierzach), złych duchach, strzygach i południcach.

Aby zapobiec nieszczęściu, natychmiast po zgonie domownika (a w niektórych regionach nawet tuż przed) należało pootwierać w domu żałoby wszystkie okna, pozasłaniać lustra i święte obrazy, a wszystko po to, by dusza mogła swobodnie umknąć z ciała i skierować się ku niebu. Na Lubelszczyźnie bardzo długo panował nawet zwyczaj otwierania drzwi i okien w oborach, stodołach, komorze czy lochu – wiadomo przecież, że gospodarz albo gospodyni będą chcieli po raz ostatni obejść „podwórek i żywinkę”, żeby się z nimi pożegnać i im pobłogosławić. Przepiękną tradycją naszego kraju jest powiadamianie zwierząt o śmierci i pożegnaniu zmarłego. Na Lubelszczyźnie i Podlasiu, kiedy odejdzie pszczelarz, należy obejść pasiekę i zapukać w każdy ul, aby obwieścić pszczelemu ludkowi odejście ich opiekuna. Czasem mówi się, że dusza z ciała wylatuje kominem, czasem oknem albo drzwiami. Tak czy owak ważne jest, żeby nie pozostawała zamknięta i miała wolną drogę ucieczki.

Lustra osłaniało się przede wszystkim dlatego, że nieostrożna i może nieco zagubiona na początku dusza może nieopatrznie spojrzeć w nie i pozostać w nim zamknięta na zawsze, bez możliwości osiągnięcia zbawienia. Zła, zniewolona i szukająca wyjścia, może, chcąc nie chcąc, bardzo uprzykrzyć życie swoim bliskim. Powszechnie uważano, że dusza zmarłego przychodzi do domu żałoby do momentu pogrzebu, a w niektórych regionach naszego kraju uważa się, że można ją spotkać nawet do 40 dni od śmierci. Dlatego też niekiedy obrazy i lustra odsłaniało się dopiero po upływie tego czasu. Często zatrzymywano także zegar dokładnie w godzinie śmierci domownika. Ważne było przede wszystkim to, by jego tykanie i kukanie kukułki nie niepokoiły wędrującej duszy.

KRZYŻYK NA DROGĘ

Dziś do trumny zmarłemu wkłada się krzyżyk, różaniec, święty obrazek, książeczkę z komunii, czasem wianuszki święcone na dzień Matki Boskiej Zielnej. Dawniej ludzie przygotowujący ciało dbali, żeby zmarły miał też przy sobie to, co było dla niego ważne i z czym się nie rozstawał. Jeśli utykał, musiał mieć ze sobą swoją laskę, jeśli nosił okulary albo protezę, to oczywiście nie można było go ich pozbawiać. Palacze chowani byli z fajką, tabakierą, a czasem i paczką papierosów. Kobiety zamężne musiały obowiązkowo mieć na głowie chustkę, a mężczyźni dostawali kaszkiet. W niektórych regionach uważano, że wszystkie sprzęty zmarłego, jego ubranie czy pościel należy albo pochować razem z nim, albo spalić – wszystko po to, by nie sprowadzić śmierci z powrotem do domu.

Ważne było też to, jak nieboszczyka przygotowywano do ostatniej drogi. Każdy błąd w rytuale i każde zaniechanie mogło sprowadzić na zmarłego, na jego rodzinę i miejsce zamieszkania nieszczęście i klątwę. Zmarły musiał mieć zamknięte oczy i usta, żeby nie mógł na nikogo spojrzeć ani wypowiedzieć imienia bliskiej mu osoby, by ta nie podzieliła jego losu. Myciem i ubieraniem ciała zajmowali się dalsi krewni lub starsze kobiety. Istotne było zadbanie o to, by zmarły dostał najlepsze odświętne ubranie, na którym absolutnie nie mogło być zagnieceń. W nie bowiem mogły zaplątać się grzechy zmarłego albo nawet sama dusza i utrudnić, a nawet uniemożliwić mu zyskanie zbawienia. Aby drogę tę otworzyć i ułatwić, w domu zbierali się bliscy, przyjaciele i sąsiedzi, by modlić się za duszę zmarłego i o nim rozmawiać. Pamiętam, że kiedy zmarła moja świętej pamięci babcia, jej koleżanki opowiadały na czuwaniu najrozmaitsze, czasem bardzo szalone historie z czasów ich dzieciństwa. Czułam wtedy bardziej niż kiedykolwiek miłość, przywiązanie i szacunek tak wielu ludzi dla babusi. Śmiech jej koleżanek sprawiał, że nieco łatwiej było mi się z nią pożegnać.

Niezwykle ważne było, by przy ostatnim pożegnaniu, tuż przed pogrzebem, trumnę z ciałem wynieść z domu nogami do przodu, aby dusza spokojnie opuściła mieszkanie. Uderzano też dnem trumny o próg domu trzy razy, wypowiadając przy tym formułę: „Ach, żegnajcie, drogie progi, gdzie chodziły moje nogi”. Pamiętano, by kiedy czuwający wyjdą, a trumna zostanie podniesiona z katafalku, poprzewracać w domu stołki i krzesła, żeby dusza nie mogła usiąść i zostać.

Niemal każdy zakaz, a było ich wiele – nie patrzeć za siebie, idąc w orszaku pogrzebowym, nie prowadzić opłakujących przez pola – miał za zadanie zapewnić duszy nieboszczyka bezpieczną i szybką podróż w zaświaty. Każdy nakaz chronił z jednej strony jego zbawienie i życie wieczne, a z drugiej żyjących, żeby po pierwsze śmierć nie pokazała się w gromadzie zbyt wcześnie, a po drugie, żeby nie sprowadzić na ludzi żadnego innego nieszczęścia. Smutne jest to, że tak wiele pięknych i starodawnych obrzędów zanika w naszych wsiach i miastach. Nasi przodkowie stworzyli je nie tylko po to, by zabezpieczyć zmarłemu zbawienie, a sobie spokój, ale także dlatego, że przez wykonywanie określonych zadań mogli się uspokoić, rozpocząć żałobę i przygotować na ten najtrudniejszy moment, kiedy wraca się do domu, gdzie właśnie kogoś ubyło.

 

Anna Albingier

 

Gazetka 206 – listopad 2021