Kobieta – Osoba Użytkowa na Wyposażeniu Osobistym Mężczyzny

Tyrania domowa to wciąż ogromny problem, który często nie wychodzi poza próg domu. W przemocowych domach panuje bowiem zmowa milczenia. Ofiary boją się mówić o swoim cierpieniu i nie zgłaszają problemów na policję. Cierpią w milczeniu. Samotnie. Ba, nie zawsze nawet uświadamiają sobie, że są ofiarami przemocy i potrzebują wsparcia – albo nie bardzo wierzą w pomoc.

Niejednokrotnie najbliżsi negują to, co się dzieje – bo zwykle o tych rodzinach mówi się, że „dzieci czyste, ładnie ubrane, a małżonek uprzejmy, zawsze kłania się sąsiadom”. Zdarza się, że bliscy lub przyjaciele, którym ofiara przemocy się zwierzy, nie dowierzają: „ależ co ty mówisz, przecież jesteście świetnym małżeństwem, zobacz, jak on cię kocha i dba o ciebie, jakie macie wspaniałe dzieci”, itp. Kobieta zaczyna się gubić, czy faktycznie doświadcza domowej tyranii, czy może jej się tylko wydaje. Wbrew pozorom to właśnie w przypadku przemocy fizycznej łatwiej jest poprosić o wsparcie i łatwiej je uzyskać. Siniaki i zadrapania są widoczne. Można je pokazać policji, zrobić obdukcję. Zdecydowanie gorzej jest w przypadku przemocy psychicznej, czynionej „w białych rękawiczkach”.

Domową tyranię obrazują różne historie: kobieta nie pracuje i jest zależna finansowo od partnera („Nie masz nic do gadania, bo nie zarabiasz”); chce mieć swoją prywatność, do której przecież, jako wolny człowiek, ma prawo – i nie może jej uzyskać („Po co ci koleżanki, siedź lepiej w domu i rodziną się zajmij”); chce się kształcić, rozwijać („A czy tobie czegoś brakuje? Przecież masz wszystko, to czego jeszcze chcesz?”). Powoli rozpoczyna się proces uprzedmiotowiania kobiety, ograniczania jej dostępu do innych ludzi, traktowania jako „Osoby Użytkowej na Wyposażeniu Osobistym Mężczyzny”. Ma siedzieć w domu, być cicho, przyklaskiwać mężowi, nie wyrażać sprzeciwu i niezadowolenia, podziwiać go, chwalić przy znajomych (jeśli takowych mają), kryć przed światem jego występki, wychowywać dzieci, sprzątać, gotować i być tym zachwycona, nie mieć życia prywatnego, koleżanek i znajomych, nie wychodzić bez powodu (uwaga: spotkanie z koleżanką to nie jest dobry powód opuszczenia domu), absolutnie się nie kształcić (bo jeszcze by się okazało, że będzie lepiej wykształcona od męża), bywa, że nie pracować zawodowo (po co, przecież on zarabia, to niech ona lepiej siedzi w domu). O historiach typu wyjazd z przyjaciółką na weekend czy na trzydniowe sympozjum naukowe już nawet nie wspominam, bo to przez tyrana będzie traktowane jako wykolejenie umysłowe i niedopuszczalna fanaberia powodowana „uderzeniem lewego hormonu do głowy”.

Wszystko zaczyna się od drobiazgów, na które wiele kobiet nie zwraca uwagi. Gdyby tyran od początku stosował radykalne środki przemocy, kobieta prawdopodobnie szybko zorientowałaby się i powiedziała „dziękuję bardzo, wychodzę”. Dlatego przemocowe zachowania wsączane są w umysł i psychikę kobiety delikatnie i powoli, praktycznie niezauważalnie. Bo to „dla jej dobra”, żeby „miała lepsze życie”. Do czasu, aż nie otworzy szeroko oczu. Niestety zazwyczaj dzieje się to bardzo późno, a im później, im proces ubezwłasnowolnienia kobiety jest bardziej zaawansowany, tym trudniej wyrwać się od tyrana emocjonalnego. Bo jak się z takiego związku wydobyć po trzydziestu latach?

O wiele mniej miejsca zajęłoby napisanie, co kobieta, przepraszam, Osoba Użytkowa na Wyposażeniu Osobistym Mężczyzny (bo przecież dokładnie tak przez niego jest traktowana) może robić. Otóż w dzień ma robić to, co on każe, a w nocy być demonem seksu… Bo przecież wiadomo… Ma wspaniałe życie, które jej ów mężczyzna zapewnia, to i seks w związku powinien być fantastyczny i pełen pasji. W końcu mężczyźnie się należy, skoro tyle dobrego dla kobiety robi. Czy kobieta ma prawo mieć swoje pasje, pragnienia? Nie. Sprawca przemocy nie pyta, co sprawiłoby jej radość ani jak chciałaby, aby wyglądało jej życie. On wie lepiej – więc będzie decydował, święcie przekonany, iż jego decyzje są najwłaściwsze. To, co myśli partnerka, jest dla niego zupełnie nieistotne. W ten oto z pozoru nic nieznaczący sposób tka się niewidzialna nić domowej tyranii.

Ofiary przemocy bardzo często usprawiedliwiają sprawcę: „przecież on chciał dla mnie dobrze, nie jest aż taki zły”, itp. Tymczasem plątanina sieci się zagęszcza i kobieta zaczyna powoli zauważać, że coś w jej związku jest nie tak. Zaczyna się też buntować, a to się domowemu tyranowi wyjątkowo nie podoba. Co w takiej sytuacji robi? Karze – biciem, odcięciem od funduszy, wyprowadzką do innego pokoju albo do kolegi, robieniem na złość; bardzo często też milczeniem, czyli całkowitym odcięciem możliwości komunikacji. Jest to w sumie najsilniejsza forma kary, którą tyran stosuje dzień, tydzień, a znam przypadki, że za „nieposłuszeństwo” tyran karał kobietę co jakiś czas wielomiesięcznym milczeniem i całkowitym ignorowaniem. Boli? Boli.

Gdyby tyranowi spróbować uświadomić, że jest po prostu złym partnerem i że stosuje przemoc…? Przede wszystkim będzie niepomiernie zdziwiony. Ja? Przemoc? A to już się z żoną pokłócić nie wolno? A że ja chciałem, aby nie pracowała i domem się zajęła, to źle? Ano źle, jeśli ona, podchowawszy dzieci, chciałaby zacząć pracować i mieć własne pieniądze, a tyran na to nie pozwala. Albo kiedy chciałaby wyjść ze swoimi znajomymi na kawę, a przemocowiec każe jej uruchamiać kamerkę i mówić, gdzie jest, co robi i po której stronie stolika w kafejce usiadła. Taka domniemana troska jest sprawowaniem kontroli, i nawet jeśli nie ma w niej elementów przemocy fizycznej, to jest to kontrola zagrażająca. Kobieta zaczyna przeczuwać, że nie jest wolna, że powinna się kontrolować, że nie wolno jej robić tego, na co ma ochotę, że nie jest szanowana i że ma spełniać czyjeś oczekiwania, podlegać władzy i decyzjom partnera. Bywa jeszcze ciekawiej: „No dobrze, uderzyłem ją raz… Ale raz to już przemoc? Pani chyba żartuje, przecież ja jej nie katuję”. I tak zazwyczaj się toczą rozmowy psychologa z domowym tyranem.

Zatrzymajmy się na chwilę przy osobowości sprawcy przemocy. Przemocowcami są osoby, które miały zaburzone poczucie bezpieczeństwa, we wczesnych latach życia zostały straumatyzowane i same doświadczyły przemocy. Mają złe wzorce przywiązania, które próbują później siłą wprowadzić do swoich dorosłych związków. Bardzo często w relacjach przemocowych jedna osoba ma tendencję do zawłaszczania, a druga w domu rodzinnym nie otrzymała miłości, nie nauczyła się stawiania granic; jest uległa i bierna. W ten sposób zaczyna się toksyczny taniec w związku. Źródła należałoby szukać w domach rodzinnych, w których nieprawidłowo wykształciły się nasze wzorce przywiązania: albo wzorzec jest lękowo-unikający, albo przemocowy. Wzorce te tworzą się w dzieciństwie, do około drugiego roku życia. Przykładem są dominujące matki, które zawsze wszystko wiedzą lepiej, nie pozwalają dziecku się rozwijać i uczyć niezależności. Nie zastanawiają się nad tym, czy dziecko coś lubi, czy ma na coś ochotę. Dziecko wychowane przez kontrolującą, apodyktyczną matkę może podświadomie powielić ten wzorzec w dorosłej relacji.

Skutki wieloletniego funkcjonowania w domowej tyranii są katastrofalne i mają widoczne przełożenie w każdej sferze życia ofiary – zdrowotnej, fizycznej, emocjonalnej, rodzinnej, społecznej, zawodowej; z aktami samobójczymi włącznie. Tyranizowanie prowadzi do depresji, chorób autoagresywnych (organizm zaczyna atakować sam siebie), nowotworów złośliwych, nerwicy, stanów lękowych, bezsenności, chorób układu pokarmowego i wielu innych. Jedną z trudniejszych sytuacji dla kobiety jest przeciąganie przez przemocowego partnera dzieci na swoją stronę. Tyran potrafi je tak zmanipulować, że zaczynają wierzyć jego słowom: „mamie się należało, bo była zła, niegrzeczna”, albo „sprowokowała tatę do brzydkiego zachowania”. Dzięki takim właśnie obrzydliwym manipulacjom przemocowego partnera dzieci przestają traktować matkę jak osobę, której należy pomóc i którą trzeba chronić. Przestają ją szanować, uznając, że sama jest winna, bo dopuściła do takiej sytuacji i pozwalała na przemoc. W ten sposób dzieci powoli zaczynają patrzeć na nią oczami tyrana. I tu ujawnia się pewien paradoks, bo kobieta prawie zawsze mówi, że pozostaje w związku dla dzieci, by miały pełną rodzinę i szczęśliwe dzieciństwo. Tymczasem jeśli nie rozwiązuje problemu, to tak naprawdę uczy dzieci, że toksyczna relacja jest normalna. Bo to, co dzieci widzą w domu, jest przecież ich normalnością. Można więc zadać sobie pytanie, z czym dzieci pójdą w dorosłe życie i jak będą wyglądały ich związki. Zgadnijcie.

 

Aleksandra Szewczyk

Psycholog

 

Gazetka 207 – grudzień 2021