„Bez konserwantów, bez sztucznych barwników, bez polepszaczy smaku” – po przeczytaniu takich zapewnień zamieszczonych na etykiecie mogłabym pomyśleć, że kupiłam produkt, który wyjdzie mi na zdrowie. Mogłabym, gdyby nie fakt, że te napisy znalazły się na kolorowych, pikantnych chrupkach, których niejako z założenia nie możemy zaliczyć do najzdrowszych produktów. Który zatem ze składników może mi zaszkodzić, a już na pewno przyczynić się do wzrostu wagi? Wśród wymienionych znajduję jeden o nazwie bardzo niewinnej – „tłuszcz roślinny”. Co ciekawe, widzę go na większości znajdujących się w kuchni opakowań. Cóż to za cudowny środek, że zawiera go około połowa produktów spożywczych dostępnych na europejskim runku? Odpowiedź może zaskoczyć niejednego mniej świadomego konsumenta.

JAK CZYTAĆ PÓŁPRAWDY

Producenci oraz specjaliści od marketingu i projektowania opakowań szybko nauczyli się wykorzystywać szum medialny powstały wokół niektórych substancji używanych do produkcji poszczególnych grup towarów. Kiedy głośno robi się o jakimś szkodliwym składniku, eliminuje się go z produktu (co oczywiście zostaje podkreślone na etykiecie), natomiast zostawia inne, często o równie negatywnym działaniu. Dotyczy to zarówno producentów żywności, jak i na przykład kosmetyków. Po serii artykułów, poświęconych szkodliwym substancjom obecnym w kosmetykach, na etykietach pojawiły się hasła „bez parabenów”*. A przecież fakt, że produkty nie zawierają parabenów, nie oznacza jeszcze, że nie mają w swoim składzie szeregu innych równie szkodliwych komponentów (trudniejszych do zidentyfikowania po nazwie dla laików, którymi niestety jako konsumenci w większości jesteśmy). O ile łatwo nam zapamiętać wspomniany „paraben”, o tyle osoba niewtajemniczona w chemiczne niuanse nie jest w stanie rozeznać się w niełatwym fachowym słownictwie. I co z tego, że wyeliminuje się wszystkie „parabeny”, jeśli w składzie pozostaną substancje ropopochodne lub rakotwórcze. Ale pozytywny efekt marketingowy zostaje osiągnięty.

Analogicznie do powyższego przykładu z branży kosmetycznej, na rynku spożywczym znajdujemy mnóstwo opakowań zachęcających klienta obietnicą typu „bez konserwantów”. Czym zatem jest wspomniany wcześniej „tłuszcz roślinny”? Pierwsze skojarzenie może iść w kierunku pól słoneczników czy rzepaku, niestety będzie ono mylne. O oliwie extra vergine też niestety nie możemy tu mówić. Mieszczący się pod różnymi nazwami, np.: tłuszcz/olej roślinny, olej palmowy, tłuszcz utwardzony (ukrywać się może pod ponad 170 hasłami!), faktycznie najczęściej pochodzi z owoców i nasion palmy oleistej, której plantacje znajdują się głównie (80 proc. światowej produkcji) w Indonezji i Malezji. Sam olej zawiera wiele wartościowych składników odżywczych (karoten, witaminy). Jednak późniejsza obróbka, zmieniająca także jego konsystencję i kolor (z czerwono-pomarańczowego płynu w białawą masę), pozbawia go wcześniejszych walorów odżywczych i przekształca w środek, którego niemal połowę stanowią szkodliwe dla naszego zdrowia kwasy tłuszczowe nasycone. Te z kolei w znacznym stopniu przyczyniają się do otyłości, będącej coraz większym problemem w krajach rozwiniętych. Jak wiemy, z otyłością wiąże się cały szereg chorób zaburzających pracę serca, problemy z układem krążenia, cukrzyca, obciążenie kręgosłupa, a nawet niektóre choroby nowotworowe.

WARTO SIĘ NAOLIWIĆ

Tłuszcze są niezbędnym elementem diety człowieka – ich główną rolą jest dostarczanie naszemu organizmowi energii i umożliwianie jej magazynowania; są źródłem rozpuszczalnych w nich witamin i innych substancji odżywczych; pozwalają nam utrzymać właściwą temperaturę ciała podczas chłodu i są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania komórek. Istnieje kilka podziałów tłuszczy – ze względu na pochodzenie, stan skupienia czy też budowę chemiczną. Jednak dla naszego zdrowia najważniejszy jest podział według zawartości typów kwasów tłuszczowych. Te mogą być:

- jedno- i wielonienasycone – wpływają pozytywnie, np. słynne Omega-3 i Omega-6, zawarte m.in. w tłoczonych na zimno olejach, w orzechach, rybach morskich, w pestkach słonecznika, dyni czy sezamu,

- nasycone – wpływają negatywnie, zwiększając ryzyko wystąpienia chorób serca i układu krwionośnego, zawarte są w tłuszczach zwierzęcych (pomijając ryby) oraz we wspomnianym wcześniej popularnie stosowanym oleju palmowym. Choć może trudno w to uwierzyć, większość „tłuszczu roślinnego” zawartego w dostępnych w naszych sklepach słodyczach pochodzi z odległej Azji.

CZY OLEJ NAS ZALEJE

Szacuje się, że główni producenci wypuszczają na rynek ok. 50 mln ton oleju palmowego rocznie, a jego zużycie będzie wzrastać w zawrotnym tempie w kolejnych latach. Już od około dekady jest to najczęściej spożywany olej na świecie. Stosowany jest w przemyśle spożywczym i kosmetycznym, wykorzystuje się go również do produkcji biopaliw. Jego popularność wynika z niskiej ceny, większej wydajności oraz dłuższej przydatności do przechowywania i spożycia.

Jeśli chodzi o jedzenie, znajdziemy go z pewnością w większości słodyczy (w ciastkach, batonach, czekoladach, kremach czekoladowych i orzechowych), w chipsach, w niemal każdych płatkach śniadaniowych, w wyrobach gotowych (w sosach i daniach w słoikach oraz w niektórych mrożonkach), w lodach, zupach w proszku, w frytkach i w margarynach.

Olej palmowy jest jednym ze składników większości kosmetyków – mydeł, kremów, płynów do kąpieli, past do zębów czy szamponów. Tu również ukrywać się może pod wieloma nazwami – do najpopularniejszych należy sodium lauryl sulphate (sprawia, że kosmetyki się pienią, ale skóra wysusza i zmienia się jej pH) i wszelkie jego odmiany**.

MYŚLĘ GLOBALNIE

Jednak powszechne stosowanie oleju palmowego to nie tylko zagrożenie dla zdrowia każdego z nas indywidualnie, tu i teraz. Problem jest bardziej złożony i globalny. Obserwacje wielu mechanizmów rządzących gospodarką uczą, że tam, gdzie stykają się interesy krajów rozwiniętych z interesami krajów uboższych, a w grę wchodzą duże pieniądze, tam zaczyna się niekontrolowane niszczenie środowiska naturalnego oraz wyzysk miejscowej ludności, która staje się tanią siłą roboczą. Biorąc pod uwagę ilość i tempo spożywania surowca, należy się liczyć z tym, że gdzieś musi wyrosnąć taka ilość roślin, która zaspokoi wciąż rosnące zapotrzebowanie. Tu dochodzimy do kolejnej kwestii – tym razem ekologicznej. Na terenach wspomnianej już Indonezji i Malezji niszczone (karczowane i wypalane) są tysiące hektarów lasów deszczowych. Podaje się, że co roku ubywa tam 2 proc. zalesionych terenów. Nie pozostaje to oczywiście bez wpływu na klimat (wzrost emisji dwutlenku węgla) i na całe środowisko naturalne – zagrożone zostało istnienie wielu gatunków zwierząt. Łącznie w tych krajach zagrożonych jest ok. 180 gatunków, z czego blisko 20 dotyczy zagrożenie krytyczne (przede wszystkim mówi się o ginących orangutanach, tygrysach i słoniach). Z racji rosnącego zapotrzebowania na olej, ten sam proces obecnie przenosi się do Kolumbii oraz wkrótce do Afryki.

Nawet jeśli chcielibyśmy ochronić swoje zdrowie, a myśląc globalnie – mieć wpływ na procesy dziejące się na świecie (bo zmiany zaczynają się od każdego z nas), to i tak bardzo trudno byłoby wyeliminować olej palmowy z naszego otoczenia. Chociażby z powodu braku wiedzy chemicznej, a co za tym idzie – z powodu niezrozumienia składu kupowanych przez nas produktów lub też czasami braku tej informacji (w przypadku pieczywa czy towarów kupowanych na wagę, a nie w opakowaniach zbiorczych). Takiego wyzwania podjął się Adrien Gontier – przez jeden rok postanowił całkowicie zrezygnować z zakupu tych produktów, wytwarzając część z nich samodzielnie, np. środki czystości. O jego doświadczeniach można przeczytać na blogu vivresanshuiledepalme.blogspot.fr.

 

Nie jesteśmy w stanie zupełnie wyeliminować oleju palmowego, ale każdy z nas może ograniczyć ilość zapotrzebowania, jakie sam tworzy. Sami decydujemy o tym, co wrzucamy do koszyka – może jeden batonik i paczkę ciastek mniej, może zamiast gotowych płatków śniadaniowych zrobimy własną mieszankę, a na obiad zamiast gotowego sosu ze słoika podamy skropioną oliwą sałatkę. To, że słodycze i chipsy nie służą naszemu zdrowiu, też wiemy nie od dziś, jednak nasz sposób patrzenia może się zmieni, gdy stanie nam przed oczami 2-kilogramowa bryła białego tłuszczu, jaką średnio rocznie spożywamy, a za nią – krajobraz księżycowy powstały po wykarczowanym lesie tropikalnym.

Miranda Kucharska

* Methylparaben, ethylparaben, butylparaben i propylparaben – powszechnie obecne w kosmetykach konserwanty, oprócz reakcji alergicznych mogą również powodować zaburzenia gospodarki hormonalnej.

** www.saynotopalmoil.com – więcej na temat produktów z olejem palmowym i wykorzystujących go firm.

Gazetka 122 – czerwiec 2013