Jeśli myślisz, że jedząc owoce morza, żabie udka i ślimaki w winie, doświadczyłeś już szczytów kulinarnych fanaberii, jesteś w błędzie. Przyroda daje nam wiele specjałów, które na pierwszy rzut oka wydawać by się mogły niejadalne, a jednak mają swoich amatorów. Lubisz wyzwania? Jesteś ciekawy nowych smaków? Uważasz się za wystarczająco odważnego? To przeczytaj poniższe zestawienie. Jeśli nie jesteś pewien swej granicy tolerancji, lepiej nie podjadaj podczas lektury.

ZUPA Z JASKÓŁCZYCH GNIAZD

Chińczycy twierdzą, że to jedna z najdroższych i najbardziej luksusowych potraw świata. Przyrządza się ją z gniazd jerzyków (choć nazwa wskazuje jaskółki), połączonych z substancją żelową, w skład której wchodzą algi, mchy oraz trawy zmieszane ze śliną salangan (a dokładniej z przeżutych przez ptaki glonów służących im do budowy gniazd), ptaków z rodziny jerzykowatych. To danie, serwowane na chińskich stołach od ponad czterystu lat, ma wpływać na poprawę stanu cery, lepsze trawienie, długowieczność, wzmocnienie odporności, wyostrzenie wzroku, a także na zwiększenie libido. Gniazda zawierają wapń, potas i magnez. Serwowane są na słodko lub na słono. Za zupę z najlepszego, niezanieczyszczonego gniazda trzeba też odpowiednio zapłacić – nawet sto dolarów za miseczkę! Jeśli zawartość talerza nie wzbudza w tobie odrazy, zafunduj sobie tę wyrafinowaną zupkę podczas wyprawy do Chin. O walory smakowe się nie martw – w opiniach Europejczyków jest mdła.

CASU MARZU

Brzmi intrygująco i właściwie sama potrawa w pierwszej chwili nie wzbudza żadnych podejrzeń. Casu marzu (inne nazwy to casu frazigu, casu becciu, casu fattittu, hasu muhidu, formaggio marcio) to nic innego jak ser owczy rodem z Sardynii. Jednak ser ten ma pewną tajemnicę, zamkniętą w środku – żyją w nim larwy muchy serowej Piophila casei. Skąd wiadomo, że żyją? Bo te ośmiomilimetrowe, przezroczyste robaczki figlują w nim w najlepsze, ruszają się z dużym wigorem, a nawet podskakują na wysokość piętnastu centymetrów, co znacznie utrudnia konsumpcję kanapki. Jak już pokonasz ten problem, poznasz delikatny, lekko wilgotny smak. Jeśli twoja kanapka nie rusza się, masz do czynienia z nieświeżym serem. Proste. Dla kurażu warto dodać, że casu marzu jest zarejestrowanym produktem regionalnym w Unii Europejskiej. Znaczy, że nie jest trucizną, choć wygląda (i zachowuje się) nieprawdopodobnie.

SANNAKJI

Ta koreańska nazwa nic nie powie przeciętnemu Europejczykowi, za to widok na talerzu może go zwalić z nóg. Bo czy często spotyka się żywą ośmiornicę, polaną octem i olejem sezamowym, która czeka właśnie na śmierć przez konsumpcję? Mylisz się, jeśli myślisz, że jesteś twardym zawodnikiem i nie z takim paskudztwem dasz sobie radę. Nawet już odcięte macki ośmiorniczki nieustraszenie wiją się w przełyku i mogą spowodować śmierć w wyniku uduszenia. Trzeba je pochłonąć szybko i bez grymasów. Ponoć uczucie telepiących się w gardle macek jest nieporównywalne z żadnym innym kulinarnym doświadczeniem! Ośmiorniczki zapewniają siłę i witalność. Jednak w ciągu roku na całym świecie podczas nieumiejętnego spożywania sannakji umiera kilkanaście osób. Pewnie dlatego restauracje podają to danie jedynie na specjalne życzenie klienta, a tym samym nie ponoszą odpowiedzialności za chojractwo turystów. Pozostańmy zatem przy surowej rybie, czyli sashimi.

RYBKA ZWANA FUGU

Nie taka słodka, jak wygląda na pierwszy rzut oka. Suszona – przysmak, ale żywa – morderca! Wszystko za sprawą toksyny, która gromadzi się w jej narządach płciowych i wątrobie. Podczas przyrządzania fugu należy tak usunąć te organy, by toksyna nie wylała się i nie zatruła ryby. Do jej przygotowania nie może podejść byle kucharz. Żadne z dań przy tworzeniu nie wymaga tak absolutnego skupienia, precyzji i umiejętności. Przede wszystkim kucharz chcący zgłębić jej tajniki przechodzi wielomiesięczny kurs, by otrzymać niepowtarzalny certyfikat, świadczący o zdobyciu wymaganych kwalifikacji. Sam egzamin to nie lada stres. Kucharz-uczeń kawałek swojej pierwszej przygotowanej fugu musi zjeść przed klientem, by udowodnić, że nadaje się ona do jedzenia i nie spowoduje śmierci gości restauracji. Co roku blisko trzysta osób umiera przez uduszenie z winy niewprawnych gastronomów, których dopada nieostrożność, związana często z rutyną. W chwili śmierci ofiary zostają sparaliżowane i do ostatniego tchu świadome swego stanu. W Japonii zdarzały się przypadki uznania pokrzywdzonych przez fugu za zmarłych, jednak ci budzili się ze śpiączki po kilku dniach. Ile historii by przytoczyć, owa rybka nadal zaliczana jest do największych kulinarnych rarytasów. Powód? To najlepszy afrodyzjak! I to właśnie z powodu owej toksyny, która w minimalnej ilości przedostaje się do organizmu, powodując lekkie kłucie i drętwienie języka. Lepiej mimo wszystko pozostać przy lubczyku…

CAMEL HUMPS

Może się już domyślasz, że mowa o wielbłądzich… pośladkach. Niektórzy nie mają z nimi problemu. Smakują jak nieco twardawa wołowinka. Nadają się do konsumpcji na surowo lub lekko podpieczone (a tym samym chrupiące), ale także podgotowane. Sam smak nie wzbudza większych emocji. Jeśli więc potrafisz zaakceptować fakt, że zjadasz TEN fragment ogromnego wielbłąda, spróbuj ich przy okazji wizyty w Azji.

SURSTRÖMMING

To szwedzka nazwa śledzia bałtyckiego, ale nie byle jakiego, bo kwaszonego, czyli krótko rzecz ujmując – sfermentowanego. Przechowuje się go w specjalnych puszkach, a spożywa z reguły na powietrzu. „Aromat” zgniłej ryby przyprawia o zawrót głowy. Pomimo oryginalnej receptury Szwedzi mają je na wyciągnięcie ręki w każdym supermarkecie. To tradycyjne danie ludowe, chociaż niektóre linie lotnicze nie pozwalają przewozić puszek na pokładzie samolotu. Wyobrażasz sobie wyjątkową woń, gdyby jedna z nich wybuchła pod wpływem ciśnienia?

ESCAMOLES

Podawane w Meksyku z tacos i sosem guacamole wydawać by się mogły idealną przystawką, o wyglądzie prażonej kukurydzy lub dmuchanego ryżu. Do tego dochodzi maślany, lekko orzechowy smak. A to podpucha! Escamoles, zwane „kawiorem z insektów”, to nic innego jak smażone jaja lub larwy mrówek. Jeśli zagościsz w Meksyku, licz się z tym, że do większości dań dodaje się tam owe spreparowane robaki. Gdy chcesz mieć pewność, co podano ci na talerzu, lepiej spytaj o jego zawartość.

NATTO

Jeśli właśnie znalazłeś się w Japonii, a do tego masz kłopoty z trawieniem, sercem, prawidłowym funkcjonowaniem układu krążenia lub wizją zakrzepów albo jeśli jesteś kobietą walczącą z klimakterium i do tego osteoporozą, natto jest stworzone z myślą o tobie. Tylko za długo nie myśl o tym, co kryje się za tym cudotwórczym kulinarnym lekiem. Tak jak Szwedzi mają swoje sfermentowane śledzie, tak Japończycy mają sfermentowaną soję. Do gotowanej soi dodaje się bakterie Bacillus natto i tak powstaje enzym nattokinaza, stojący za leczniczym działaniem potrawy. I choć nie drażni żołądka jak aspiryna, dla wielu jest zbyt trudna do spożycia. Ziarna soi w śluzie wyglądają bardziej odstraszająco niż odstane siemię lniane. Ich zapach też nie należy do wykwintnych. Jednak i w Polsce znajdują się śmiałkowie – weganie, którzy samodzielnie przygotowują natto i eksperymentują z dodatkami, by chociaż nieco zniwelować jego nieprzyjemną, klejącą konsystencję.

URYNA

Nie trzeba podróżować po dalekich krajach, żeby uraczyć podniebienie czymś niezwykłym. Pewien wyjątkowy trunek masz w zasięgu ręki – urynę. Jednak spożywając własny mocz, zapewne nie napiszesz o tym notki na blogu ani nie zamieścisz zdjęcia w sieci, żeby zaimponować znajomym. Stosowanie moczu jest terapią niekonwencjonalną, ale ma wielu zwolenników. Założenie urynologii oparte jest na tezie mówiącej, że organizm w czasie choroby wydala z moczem wiele cennych substancji. Zostaną one przyswojone po ponownym spożyciu, a zawarta w nich energia przywróci chorego do zdrowia. Ilość dolegliwości, które potrafi wyleczyć uryna, jest imponująca – od zwykłego przeziębienia do nowotworów. Istnieją jednak dwa warunki, które powinieneś spełnić, zanim przystąpisz do wypicia szklanki tej niebywałej substancji – musisz prowadzić zdrową dietę i skonsultować się z lekarzem, czy taki rodzaj terapii jest dla ciebie wskazany i nie zaburzy działania innych leków.

 

Być może jesteś kozak i żadna larwa ci nie straszna. Gratuluję i podziwiam. Jeśli jednak w połowie artykułu zebrało ci się na mdłości, potraktuj go jak terapię odchudzającą. Bo założę się, że w ciągu następnej godziny nie skusi cię żadna przekąska z lodówki.

 

 

Sylwia Znyk

Gazetka 139 – marzec 2015