Gwiazd kina, teatru i estrady odnajdujących swoje kulinarne powołanie jest coraz więcej. Część z nich wydaje książki – niektóre mogą wywoływać zdziwienie, inne szok, ale jest też wiele na tyle ciekawych, że szkoda, aby zginęły w stosie kuchennych poradników. Bo co autor, to inny powód powstania książki.

LINDA EVANS

Międzynarodową sławę zyskała dzięki roli Krystle Carrington w serialu „Dynastia”. Aktorka nigdy nie żałowała odejścia z produkcji i, jak podkreśla, nigdy nie zależało jej na sławie i blichtrze. Jednak to właśnie sława pomogła jej wylansować książkę kulinarną, „ubraną” w ciekawostki z życia osobistego. A te przecież uwielbia wielu czytelników. W książce „Recipes For Life (My Memories)” gwiazda opisuje najważniejsze wydarzenia ze swojego życia prywatnego i artystycznego. Za każdym razem przeplata je przepisami na potrawy serwowane przez i dla wspominanych przyjaciół i przy okazji najróżniejszych wydarzeń. – Napisanie tej książki zajęło mi 3,5 roku. Po dwóch latach pracy nad nią miałam ochotę machnąć ręką – mówi Linda Evans. W 2009 r. Evans wygrała brytyjską edycję programu „Hell’s Kitchen”. – Po latach widzę, jak bardzo zwariowanym pomysłem był udział w tym przedsięwzięciu. Ale w pewnym sensie nie byłam w stanie powiedzieć „nie” i zdecydowałam się pojawić w telewizyjnej produkcji, o której nie miałam zielonego pojęcia. W wieku 66 lat brałam udział w programie, na który nigdy nie zdecydowałabym się jako młoda kobieta – wspomina aktorka.

Wygrana pomogła jej odzyskać pewność siebie i wpłynęła na powstanie książki. – Wiele przepisów nie ma nic wspólnego z profesjonalnym gotowaniem. Każdy z nas przecież gotuje, a nie każdy jest kucharzem. Spotykałam w swoim życiu różnych ludzi. W wielu przypadkach były to spotkania prywatne, w ich domach, i zawsze coś pojawiało się na stole. Coś ich autorstwa. I na tyle doskonałe, że prosiłam o przepisy. Jeden z pierwszych dostałam od Johna Wayne’a – wspomina Linda Evans. W książce znalazły się przepisy na potrawy serwowane przez jej serialowego małżonka z „Dynastii”, Johna Forsythe’a, hollywoodzkiej legendy Barbary Stanwyck, ulubione danie Richarda Burtona, przepis legendy amerykańskiej kuchni Julii Child czy Tony’ego Curtisa. – Dzisiaj z ręką na sercu mówię, że było to cudowne doświadczenie. Wiele dowiedziałam się o sobie samej. Każdy przecież ma wspomnienia, również kulinarne. Każdy może zatrzymać się na chwilę, spojrzeć na własne życie, wspomnieć niezwykłe spotkania z przeszłości i przypomnieć sobie potrawy, które im towarzyszyły. Przecież to wszystko wpłynęło na to, kim jesteśmy dzisiaj. W końcu życie każdego z nas to bankiet, przyjęcie, spotkanie z przyjaciółmi – dodaje.

JACKIE COLLINS

Trzy lata temu w swoim domu w Beverly Hills zmarła Jackie Collins. Pisarka sprzedała na całym świecie ponad 500 mln egzemplarzy swoich książek, głównie typu „kto z kim” albo „kto kogo” na hollywoodzkich przyjęciach i fetach. Joan Collins wystąpiła w dwóch filmach opartych na powieściach znanej z niewyparzonego języka siostry: „The Stud” i „The Bitch”. Jednak w pamięć czytelników najmocniej zapadły losy Lucky Santangelo, której pisarka poświęciła kilka książek. Jedną z nich okazała się książka kucharska „The Lucky Santangelo Cookbook”. I choć wydawać się mogło, że poradnik kulinarny nieistniejącej postaci nie odniesie zbytniego sukcesu, to rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Sprzedał się on w ogromnym nakładzie. Oprócz przepisów np. na włoskie pulpety czy spaghetti z mięsem kraba znalazły się tam także porady – jak organizować przyjęcie domowe, jak dekorować stół, jakie wino podawać, jaką wybrać muzykę.

Pomyślałam sobie: „Dlaczego nie napisać i takiej książki?”. Przecież w ten sposób wszyscy fani Lucky mogą też poznać jej życie z innej strony, od kuchni. Dosłownie. W końcu do tego czasu napisałam siedem powieści poświęconych właśnie jej, więc nadszedł czas na wyłączną przyjemność, jaką jest jedzenie i cała jego oprawa. To książka, która może śmiało znaleźć się wśród innych kulinarnych pozycji w kuchni każdego z nas. W dodatku są w niej liczne sceny z życia bohaterki, których do tej pory nigdzie nie publikowałam – opowiadała pisarka.

To zupełnie niecodzienna książka. (Swoją drogą, jeśli ktoś jest na jakiejkolwiek diecie, to odradzam sięganie po tę pozycję). Wszystkie składniki są nam znane i powszechnie dostępne. Nie ma tu żadnych dziwnych nazw czy produktów z księżyca, jak to się zdarza w innych tego typu książkach. A skąd dokładnie wzięły się przepisy? – Wiele z nich pochodzi z zapisków mojej mamy, a część jest mojego autorstwa, ale jest też drink… bo na dobrych przyjęciach nie może zabraknąć wysublimowanego alkoholu, który nazwany jest „Jackie Collins”.

BEATA PAWLIKOWSKA

Kiedy podróżuje się niemal po całym świecie, siłą rzeczy staje się twarzą w twarz z kuchnią miejsc, które się odwiedza. I niezależnie od tego, jak bardzo może być ona odpychająca, nie ma wyjścia, trzeba jej spróbować. Kimś, kto najlepiej odnajduje się w każdej rzeczywistości, jest dziennikarka i podróżniczka Beata Pawlikowska.

Napisała pani ponad 100 książek, głównie podróżniczych. Ale są wśród nich także pozycje związane z kulinariami. Czy były one naturalnym wynikiem pani podróży i doświadczeń?

Nie. Nie wpadłabym na pomysł, żeby pisać książki kulinarne, ponieważ nigdy nie zajmowałam się gotowaniem profesjonalnie. Zaczęłam je pisać, ponieważ któregoś dnia zrozumiałam, że to, co jest sprzedawane w sklepach, nie nadaje się do jedzenia. Daje tylko chwilę przyjemności, ale niesie też ze sobą toksyny, które odkładają się przez lata w organizmie i wywołują potem różne dolegliwości i choroby. Ja chciałam być zdrowa i silna i dlatego zdecydowała się jednak gotować sama, zdrowo i z naturalnych składników.

Podróżuje pani pa całym świecie i prezentuje jego najciekawsze zakątki. To się też wiąże z kuchnią. Czy jesteśmy narodem, który woli popatrzeć, jak jedzą inni, czy też lubimy poeksperymentować?

Myślę, że ci Polacy, którzy podróżują po świecie, bardzo chętnie eksperymentują. A pozostali chyba nie mają świadomości tego, że można jeść coś innego albo w zupełnie inny sposób. Kiedy pierwszy raz pojechałam do Ameryki Południowej, byłam zdumiona, że ludzie na śniadanie jedzą zupę z makaronem. To samo na obiad. I to samo na kolację. Dopiero kiedy sama jej spróbowałam, odkryłam, że to najlepsza rzecz, jaką można zjeść. Jest sycąca, pożywna, wartościowa i daje organizmowi to, czego potrzebuje, żeby wędrować przez cały dzień.

Czy jakaś potrawa panią zaszokowała?

Zupa z małpy. Poprzedniego wieczora Indianie upolowali tę małpę. Widziałam krok po kroku cały proces przygotowania posiłku. Najpierw płukali ją w rzece, potem osmalali sierść nad ogniskiem. Po tych wszystkich procedurach małpa była biała i wyglądała jak dziecko. Potem przygotowali z tego mięsa zupę i następnego dnia rano posiłek był gotowy. Nie byłam chętna, żeby ją zjeść.

Jest coś, czego by pani w życiu nie zjadła, nawet jeżeli odmowa oznaczałaby afront?

Nie. Gdziekolwiek jadę – jestem tam gościem. Czuję wewnętrzny obowiązek, żeby przestrzegać zasad panujących w miejscach, w których goszczę. Jeżeli ktoś pije napój z manioku, przerzuty wcześniej przez Indianki, wymieszany z ich śliną… Widziałam, jak to się robi, i chwilę później zostałam tym poczęstowana… Jest to coś w rodzaju fajki pokoju, dowód przyjaźni ze strony wodza wioski. Nie dałam po sobie poznać, co myślę, ani co myśli o tym mój żołądek. Wypiłam do dna i uśmiechałam się.

MAGDA GESSLER

Skoro mówimy o osobach znanych i lubianych, które gotują i podpowiadają nam, jak lepiej i smaczniej spędzać czas przy stole, nie może zabraknąć najsłynniejszej chyba polskiej restauratorki, uwielbiającej kuchnię belgijską Magdy Gessler.

Każdy wie, kim jest Magda Gessler, ale mnie interesuje moment, gdy zdała sobie pani sprawę z tego, że kuchnia (w szerokim tego słowa znaczeniu) może być sposobem na życie. Kiedy to było?

Kuchnia może być sposobem na życie, ale dla mnie to filozofia i radość. Takim podejściem do kuchni człowiek zaraża się w domu rodzinnym. Mój dom żył kuchnią, polityką, malarstwem, literaturą i wszystkim, co dotyczyło sztuk pięknych i intelektu. Kuchnia zawsze była bardzo ważna. Jednoczyła nasze dyskusje, nasze myśli i nasze doznania przy jednym stole. Zawsze wiedziałam i czułam, że kuchnia może zepsuć nastrój, ale może go też poprawić, może kierować ludzkimi emocjami i doznaniami. Może dawać szczęście i je odbierać. Dla mnie kuchnia zawsze w jakiś sposób rządziła duszą. Kiedy byłam jako dziecko w Sofii, kuchnia stała się moją miłością. Ale malarstwo też. Przy czym doszłam z czasem do wniosku, że aby wyżywić rodzinę i być osobą niezależną, dużo łatwiej jest dobrze gotować niż malować. Trudno żyć ze sprzedaży obrazów. A ja chciałam zawsze być osobą wolną. W związku z tym wybrałam gotowanie.

Pamięta pani pierwszy wypiek czy danie, które zaserwowała pani rodzinie lub znajomym?

Oczywiście! To była kanapka. Wtedy wszyscy się z niej śmiali, ale dzisiaj wydaje mi się ona niezwykle logiczna. Zastanawiam się nawet czasem, czy do niej nie wrócić jako do pierwszej kanapki i nie podawać jej np. w „Fukierze”. To była kanapka z domowym smalcem z suszonymi morelami i skwarkami, którą zaserwowałam mojemu tacie.

I jaka była reakcja?

Zjadł ją, oczywiście. Ale wydaje mi się, że wtedy nikt nie wyobrażał sobie, że tłuszcz z owocami może być dobrym połączeniem. Wtedy jeszcze tego nie praktykowano. Teraz to niemal rutyna. Ale wtedy to był szok.

A najważniejsze – jakie wtedy były pani oczekiwania i odczucia?

Żadne. Ja tylko chciałam zobaczyć w oczach ludzi, którym dawałam jeść, jaka była ich reakcja. Pamiętam np. ciastka, które piekłam w Hawanie – były twarde jak kamienie, bo zamiast żółtek czy śmietanki dałam mleko. Utwardziłam je na amen i rozczarowanie było ogromne (śmiech). Ale tort, który zaserwowałam tydzień później, był najlepszy na świecie, z ananasem, kokosem, prażonymi bananami, nasączony rumem. Naprawdę wykwintne danie.

Patrząc dzisiaj na swoje początki, te jeszcze niezawodowe, jaką radę dałaby pani młodej Magdzie, która wtedy zachłysnęła się smakami, zapachami i kolorami?

Nie dałabym jej żadnej, ponieważ droga, którą wybrałam, była podyktowana miłością. Ona przerodziła się w zawód zupełnie niechcący. Gotowałam dla wszystkich swoich koleżanek i kolegów z klasy, dla rodziny. Dla mnie to była większa przyjemność niż dla tych, którzy jedli. Słuchałam swojego serca. Serce i wiedza potrafią zrobić cuda. Mój pierwszy mąż stwierdził, że żal marnować mój talent czy zdolności kulinarne, szkoda, żeby ograniczały się one tylko do domu i trzeba coś z tym zrobić. I tak zaczęła się moja kariera zawodowa.

 

Filip Cuprych

Gazetka 171 – maj 2018