…a zamiast niego pojawia się Baltazar.  Taką wymowę ma wstęp do autobiografii Sławomira Mrożka, która została wydana w 2006 r. jako zwieńczenie jego wieloletniej, ale zwycięskiej walki z afazją.  Ta swoista terapia literaturą – a raczej jej tworzeniem – potwierdziła, że dramaturg nie odejdzie od tak sobie, a już na pewno nie w przeszłość.  Wielki człowiek, wielki artysta, wielki Polak – 15 sierpnia 2013 r. jednak odszedł.  Ale odszedł tylko fizycznie – dzięki swoim arcydziełom, poglądom i postawie będzie trwał.  A Baltazar czy też pseudonim Damian Prutus, pod którym Mrożek czasem się również ukrywał, nie odbiorą mu prawa do wieczności.

 

Encyklopedie piszą o nim: dramatopisarz, prozaik, rysownik. Rzadko wspominają, że był również aktorem, reżyserem, dziennikarzem. Był też synem mleczarza, studentem (trzech nigdy nieukończonych kierunków), mężem, obieżyświatem. Samotnikiem, satyrykiem, ironistą, kpiarzem, krytykiem… Był także, a może przede wszystkim, obserwatorem. I to z tych obserwacji wypływał jego geniusz w postaci najtrafniejszych diagnoz ukrytych pod powłoką słowa. Jeden z niewielu wybitnych, który trafił w swój czas – i został zrozumiany, choć oczywiście nie wszędzie. Czas polityczny (a raczej PRL-owska rzeczywistość) nie pozwolił mu rozwijać geniuszu w ojczyźnie. Mimo że od zawsze związany był z Krakowem, to jednak wygrała w nim dusza artysty, a nie krakowianina – w Polsce nie miał szans na tworzenie arcydzieł.

 

W związku z tym wraz z żoną na początku lat 60. wyemigrował do Włoch. Potem Francja, Niemcy, Stany Zjednoczone i Meksyk. Z różną częstotliwością i na okresy różnej długości. Wszędzie jednak, gdzie był, tworzył, a tworząc – pamiętał o swojej ojczyźnie. Nie mówiąc o niej, odnosił się do niej. Największym przemilczeniem potrafił podkreślać największe prawdy i największe absurdy. Mimo że w szybkim czasie (tuż po premierze „Tanga”) stał się pisarzem rozpoznawalnym na świecie, to jednak blisko mu było do korzeni – nie wahał się krytykować interwencji wojsk polskich w Czechosłowacji, nie wahał się protestować przeciw stanowi wojennemu. Do ojczyzny nie było mu jednak po drodze.  W niej władze nie czekały z otwartymi rękami – najpierw zabroniono wystawiania dramatów Mrożka w teatrach, publikowania w prasie i wydawania utworów, następnie zaczęto je cenzurować „na wyrywki”. Jak mawiał: – „Urodziłem się do życia, nie do walki o życie. Dlatego nie żyję w Polsce”.

 

W trakcie emigracji odwiedzał kraj kilkakrotnie, aczkolwiek jedynie w okresach większej swobody politycznej. Na stałe postanowił wrócić w 1996 r. – oczywiście do Krakowa.  W międzyczasie musiał zwalczyć konsekwencje udaru mózgu – trwająca trzy lata terapia przywracała mu sukcesywnie zdolność mówienia i pisania. Efektem zwycięstwa był właśnie wspomniany „Baltazar. Autobiografia”.

 

Powrót do Polski na stałe wcale nie okazał się powrotem na stałe – w 2008 r. Mrożek wraz z żoną opuścił kraj, by w przyjaźniejszym klimacie, w żywszych kolorach, w Nicei rozkoszować się… samotnością! Pogodził się ze swoją starością i pozwolił sobie na ucieczkę od konwenansów, których w latach młodości musiał się trzymać. Z upływem lat ten zawsze stroniący od rozgłosu pisarz („Wolałem być nieważny”powiedział kiedyś) jeszcze bardziej zamknął się w swoim świecie. Było to efektywne odizolowanie się – owocem tych lat stały się zebrane listy oraz dzienniki, które są wspaniałym podsumowaniem twórczości i doświadczeń jednego z najwybitniejszych dramaturgów nie tylko w Polsce, ale na świecie.

 

O twórczości Sławomira Mrożka lepiej nie mówić wcale niż wspomnieć w paru zdaniach, zdawkowo. Najlepsze próby i opracowania nie oddadzą tego, co kryje się w utworach dramaturga. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że zaczął tworzyć w wieku dwudziestu lat, a przestał praktycznie dopiero w wieku lat 83, to musimy przyznać, że jego dorobek objętościowo wcale nie odzwierciedla ponad sześćdziesięciu lat pisarstwa.  Ale jakość utworów – czy to genialnych dramatów, czy małej prozy, czy powieści, czy dzieł biograficznych, wspomnieniowych, dziennikarskich, czy nawet rysunkowa twórczość satyryczna – spójnie oddaje hołd swemu twórcy. Patrzącemu zimnym okiem obserwatora, który najtrafniej wyławiał absurd sytuacji, by podkreślić powszechnie dostępną, ale jakże zawoalowaną, przez co niedostrzegalną prawdę. I to niezależnie od tego, czy pisał o problemach swojej ojczyzny, o jej historii, tradycjach, kulturze czy też o uniwersalnych prawdach, takich jak wolność lub tragizm współczesności.

 

Twórczość Sławomira Mrożka doceniono za jego życia. Od początku swojej kariery artystycznej otrzymywał wiele nagród literackich i honorowych odznaczeń, zarówno polskich, jak i międzynarodowych. Zawsze był skromnym człowiekiem, niezręczne więc byłoby wymienianie ich po kolei tuż po śmierci artysty w ramach hołdu i w geście pamięci. Zamiast tego jednak warto zacytować, że „Jutro to dziś, tyle że jutro”. Skoro dzisiaj pamiętamy Sławomira Mrożka jako wielkiego dramaturga, wybitnego człowieka – to jutro będzie tak samo dzięki jego dziełom, które przetrwają, dzięki ponadczasowym wnioskom, które z nich płyną. Mrożek nie odchodzi w przeszłość, Mrożek zamienia jutro w dziś…

 

 

Ewelina Wolna

 

 

Gazetka 125 – październik 2013