Chciałbym, żeby moja książka była impulsem do podróżowania

Co kraj to obyczaj powiedzenie dobrze znane każdemu z nas. Weźmy na przykład uśmiech, który w Japonii może oznaczać akceptację, ale też ostrzeżenie przed wybuchem gniewu. O tych niuansach, zwyczajach i tradycjach w „Dziennikach japońskich pisze Piotr Milewski, autor bestsellerowej książki „Transsyberyjska”, za którą niedawno otrzymał główną Nagrodę Magellana w kategorii książka reportażowa. „Dzienniki…” to osobiste zderzenia z kulturą Kraju Kwitnącej Wiśni, przewodnik po emocjach, rozterkach, przeżyciach i doświadczeniach. Z pisarzem i podróżnikiem rozmawia Filip Cuprych.

Filip Cuprych: Czy nowa książka wzięła się z tego, że „Transsyberyjska” cieszyła się tak ogromnym powodzeniem? Poszedłeś za ciosem i postanowiłeś wydać kolejną, pokazać inne aspekty swoich podróży? Czy to kontynuacja poprzedniej książki, której zakończenie mogłoby to właśnie sugerować?

Piotr Milewski: Nie, to zbieg okoliczności. „Dzienniki…” zaplanowałem znacznie wcześniej. Rzeczywiście, „Transsyberyjska” kończy się tym, że docieram do wybrzeży Japonii i że „najważniejsze na końcu jednej drogi to znaleźć początek następnej”. To mogłoby sugerować, że „Dzienniki…” są dalszym ciągiem. Tak jednak nie jest. Pierwsza część mojej nowej książki dotyczy moich doświadczeń sprzed 16 lat, tak że pomysł dość długo dojrzewał w szufladzie.

Czy oznacza to zatem, że niektóre rzeczy się zdezaktualizowały? Nie musiałeś jej pisać od nowa?

Myślę, że nie, ponieważ staram się unikać pewnego trendu, który obecnie jest niezwykle popularny w pisaniu o podróżach: byłem, widziałem, zdarzyło się to i tamto, jadłem to i to, modne jest to i to. Oczywiście, piszę o tym, czego doświadczyłem, i tę Japonię sprzed 1516 lat widać bardzo wyraźnie. Ale piszę o tym, w jaki sposób ja sam ten kraj odbierałem. I ten właśnie odbiór się znacząco nie zmienił. Sam kraj zmienia się, to oczywiste. Ale to jądro „japońskości” pozostaje nietknięte. To, że wszystko tak długo leżało i czekało, dodało książce swoistych wartości. Poza tym ja tam przecież mieszkałem dość długi czas, więc znacznie więcej widziałem i znacznie więcej rozumiem. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Czyli nie jest to typowy przewodnik po Japonii?

Jeśli książka miałaby być jakimkolwiek przewodnikiem, to po mnie. W odróżnieniu od „Transsyberyjskiej” tu jest bardzo dużo mnie samego. Dużo więcej tego, co ja czuję, więcej moich emocji, mojego widzenia świata. Miałem więcej czasu na refleksje.

W takim razie czego czytelnik dowie się z tej książki – oprócz tego, że pozna cię lepiej?

Wydaje mi się, że będzie w stanie lepiej zrozumieć Japonię i Japończyków. Bardzo dużo też o nich piszę przez pryzmat moich doświadczeń i przemyśleń, dotyczących choćby ich zachowań w niektórych specyficznych sytuacjach. W książce sporo miejsca poświęcam na przykład japońskiemu uśmiechowi. To jak gdyby temat sam w sobie. Jak i u nas, jest uśmiech, który wyraża radość, ale też jest wiele innych znaczeń uśmiechu. Ktoś, kto przyjeżdża z naszej, czy w ogóle innej strefy kulturowej, nie zdaje sobie z tego sprawy i tego nie rozumie. Jak choćby tego, że w Japonii „funkcjonuje” uśmiech, który ostrzega przed wybuchem agresji. Japończycy potrafią się pięknie uśmiechać, ale trzeba wiedzieć, jakie emocje się za tym kryją. Ktoś, kto tego nie wie, odbiera to wszystko pozytywnie, ale może być potem wielce zawiedziony. Innym przykładem jest forma zwrotu grzecznościowego, który mówi mniej więcej:Jeśli będziesz w okolicy, koniecznie do nas wpadnij”. A tymczasem on zupełnie tego nie oznacza. To jedynie pożegnanie. Sam kilkakrotnie potraktowałem to dosłownie, bywałem w jakichś okolicach, odwiedzałem ludzi i zastawałem ich kompletnie zaskoczonych moją obecnością. Dlatego staram się wyjaśnić wiele niuansów, pokazać, co mnie w Japonii zafascynowało, dlaczego pojechałem tam po raz trzeci i zostałem na 9 lat oraz dlaczego w ogóle chciałem tam zamieszkać.

Pisząc książkę, opierasz się na własnych doświadczeniach i ciekawostkach kulturowych. Czy jest tak, że w pewnym sensie cenzurujesz ją; decydujesz, o czym nie napiszesz?

Sam sobie czasem zadawałem to pytanie. Nie da się ukryć, że traktuję Japonię emocjonalnie, mieszkałem tam, moja żona jest Japonką, nasz syn tam się urodził, mam tam rodzinę, przyjaciół. Wielokrotnie stawałem przed tym problemem, ale starałem się pisać otwarcie to, co myślę i czuję. Pisałem więc nie tylko o tym, co w Japończykach mi się podoba, ale też i o tym, co oceniam negatywnie.

Czy nie było też tak, że poprzez napisanie czegoś negatywnego mogłeś narobić sobie wrogów?

Tak, ale to jest ryzyko wpisane w to, co robię. Albo piszemy szczerze i uczciwie, albo się czegoś obawiamy i piszemy nijak. Tego trzeba się wyzbyć. Oczywiście, jeśli jest się związanym z jakąś obcą kulturą, to ma się pewne wątpliwości, bo jednak chyba nigdy nie jesteśmy w stanie jej w stu procentach zrozumieć i poznać tak, by wiedzieć o niej wszystko. Trzeba być uczciwym wobec siebie. Nawet jeśli coś w Japończykach jest dla mnie ważne, ale niekoniecznie po ich myśli, to ja wolę o tym napisać niż to przemilczeć. Chociaż dwa razy się zastanowię, czy to jest dla mnie naprawdę ważne.

Żona była konsultantką?

Raczej uciekała od takiej roli. Ona mnie zna doskonale, nie ze wszystkimi moimi przekonaniami się zgadza. Ale jest pewna cecha, która w niej i w Japończykach generalnie bardzo mi się podoba. Oni są bardzo ciekawi opinii na swój temat. Nie zawsze są szczęśliwi, jeśli nie są one całkiem pozytywne, ale potrafią słuchać i wyciągać wnioski. Z żoną konsultowałem kwestie zwyczajowe, jeśli nie byłem pewien, czy rozumiem je właściwie. Ale ona starała się nie wyrażać jednoznacznych opinii i jestem ciekaw, jak zareaguje na treść książki, bo jeszcze jej nie czytała.

Zazwyczaj książkę piszę się po coś. Nawet jeśli trafia ona do szuflady. Ale chyba też chce się zainteresować potencjalnego czytelnika, „namówić” do przeżycia tego samego. Czy takie było też i twoje założenie? Chciałeś, żeby ktoś po przeczytaniu „Dzienników…” spakował się i zechciał doświadczyć tego samego, co ty?

Chciałem zaproponować czytelnikowi jakiś sposób podróżowania, bez planu, autostopem, z decyzjami podejmowanymi w jednej chwili. Moja podróż nie zawsze była wesoła. Bywało, że nie miałem pieniędzy, nie miałem gdzie spać, nie miałem co jeść. Ale mimo to chciałem namówić kogoś do spróbowania. To nie musi być Japonia. Wielu ludzi chce, ale nie potrafi się odważyć, a wydaje mi się, że wystarczy drobny impuls. I być może moja książka takim właśnie impulsem będzie.

Spakować się i wyjechać to raczej nie jest problem. Nawet po to, żeby czegoś doświadczyć i wrócić. Ale jak ważna jest znajomość tradycji, kultury, zwyczajów w kraju, do którego planujemy pojechać?

Jeśli jest się osobą otwartą, serdeczną i to wypływa z nas samych, to można się czuć doskonale wśród najróżniejszych zwyczajów, wchłaniać je, uczyć się ich na miejscu i być dobrze odbieranym. Jeśli ktoś obcy przyjeżdża do Japonii, to dla Japończyków jest bardzo ważne, czy jest turystą, gościem, czy może przyjechał na stałe. Jeśli jest się turystą i popełnia się największe faux pas, to nie stanowi to dużego problemu. To dla Japończyków okazja do późniejszych anegdot, jest się traktowanym ulgowo. I ja tak byłem początkowo traktowany. Nie wyczuwało się żadnego napięcia, nie musiałem obowiązkowo podporządkowywać się najróżniejszych zasadom. Ale jeśli przyjeżdżasz na stałe, jesteś traktowany jak pełnoprawny członek danej społeczności i z każdym dniem coraz bardziej wymaga się od ciebie stosowania pewnych zasad, które nie są nigdzie spisane, a które musimy poznawać w praktyce.

Na przykład?

Na przykład sposób, w jaki się rozmawia z ludźmi. W Japonii niezwykle ważne jest stosowanie form grzecznościowych w stosunku do ludzi, którzy w hierarchii społecznej stoją wyżej czy to ze względu na wiek, pracę czy doświadczenie. W zależności od tego całkowicie zmienia się język; używa się zupełnie innych słów, innych form, innych zwrotów. Inaczej rozmawia się też z kimś, kto jest nam równy lub w danej hierarchii stoi niżej. W takich przypadkach nie używa się zwrotów grzecznościowych, jakich używałoby się w rozmowie z kimś od nas starszym. Kiedy jest się tylko gościem, Japończycy przymykają na to oko, bo gość nie mieści się w żadnej hierarchii i oni z tym problemu nie mają. Ale jeśli planuje się pobyt na dłużej lub na stałe, pojawiają się reguły, których nie wolno omijać. Jakieś miejsce na drabinie społecznej musisz zająć, bo bez tego nikt nie będzie wiedział, jak się do ciebie zwracać. To działa w obie strony. Japończycy przywiązują do tego dużą wagę. Powszechne jest chwalenie znajomości języka, nawet jeśli mówisz tylko „dzień dobry” i jeśli jesteś tylko gościem. Ale jeśli zostajesz i już całkiem sprawnie posługujesz się japońskim, to będziesz poprawiany niemal na każdym kroku. Ja starałem się to odbierać pozytywnie, jako znak tego, że jestem akceptowany w społeczności, do której dołączyłem. Tu już pochwały nie były konieczne. Już byłem jednym z nich. Jest więc wiele zasad, które należy poznać, wiele zachowań, które trzeba zrozumieć i do których trzeba się dostosować.

Dziękuję za rozmowę.

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Znak: www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,6174,Dzienniki-japonskie

Gazetka 143 – lipiec/sierpień 2015