Zanim Marek Krajewski został, jak sam się tytułuje, zawodowym pisarzem, był wykładowcą na Uniwersytecie Wrocławskim. Prowadził zajęcia dla studentów filologii klasycznej, przybliżając im zagadnienia językoznawstwa łacińskiego.

W MROCZNYM ŚWIECIE MOCKA

W 1999 roku wydał swoją pierwszą powieść, „Śmierć w Breslau”, osadzoną w realiach przedwojennego Wrocławia. Jej głównym bohaterem jest Eberhard Mock, policjant prowadzący bardzo skomplikowaną sprawę okrutnego gwałtu i morderstwa dokonanego na baronównie Marietcie von der Malten. Intryga kryminalna wprowadza czytelników w świat tajemnic wrocławskiej arystokracji i jej powiązań z egzotyczną sektą. W tle głównych wydarzeń, skupionych wokół śledztwa, rozgrywa się kolejny dramat – jest rok 1933, do władzy dochodzą zwolennicy Hitlera, w mieście powstaje pierwszy obóz koncentracyjny dla wrogów politycznych, na dzisiejszym Placu Wolności, wówczas Schloßplatz, publicznie spalono książki „żydowskie i zdeprawowane”.

Mock, prowadząc sprawę, zabiera nas w świat już nieistniejącego, przedwojennego Wrocławia, wędrując po pięknych willach, domach handlowych, kawiarniach, podrzędnych spelunkach i korytarzach uniwersyteckiej biblioteki. Niemiecki policjant nie jest jednoznacznym bohaterem – bywa szlachetny, ale zdarzają mu się czyny haniebne. Budzi jednak sympatię czytelnika, bo kieruje się poczuciem sprawiedliwości, czasem zupełnie niezgodnym z surowym policyjnym regulaminem.

Cykl zapoczątkowany przez „Śmierć w Breslau” uzupełniony został ostatnio o kolejną powieść, „Ludzkie zoo”, która ukazała się w sierpniu tego roku. Tym razem pisarz przenosi akcję do roku 1914. Kochanka Mocka, Maria, boi się czegoś, co czai się w jej własnym mieszkaniu. Od pewnego czasu każdej nocy słyszy potępieńcze jęki, płacz dziecka, słowa mówione w jakimś dziwnym języku… Eberhard początkowo ignoruje te lęki, sądząc, iż dziewczyna cierpi na jakąś chorobę nerwową. Przekonuje się jednak, że hałasy są jak najbardziej realne, związane z ciągnącymi się pod kamienicą piwnicami nieczynnego dworca. Tak jak w poprzednich tomach, Krajewski nie szczędzi czytelnikom makabrycznych opisów.

WYJĄTKOWY REALIZM

 

Wyjątkowy realizm oraz skupienie na szczegółach jest jedną z cech charakterystycznych prozy wrocławskiego pisarza. Z pieczołowitością odmalowuje wygląd zmasakrowanych ciał, próbuje słowami oddać także wrażenia tak trudne do scharakteryzowania, jak zapach, jaki panuje w pomieszczeniu, w którym znajduje się trup. W jednym z wywiadów Krajewski przyznał, że uczestniczył w sekcji zwłok właśnie po to, by samemu przekonać się, z jakim rodzajem woni spotykają się policjanci pracujący na miejscu zbrodni. By oddać klimat przedwojennego Wrocławia, spędził wiele godzin w archiwach, studiował stare mapy, czytał niemieckie gazety wydawane w Breslau.

Miasto wydaje się równoprawnym bohaterem cyklu o Mocku. Zgodnie z konwencją gatunku, Wrocław Marka Krajewskiego jest mroczny i ponury. Pełno tu wąskich, ciemnych uliczek i tajemniczych podziemnych korytarzy; nawet w pięknych kamienicach czai się zło. W takiej atmosferze Eberhard Mock rozwiązuje kolejne zaskakujące kryminalne zagadki, oddając się równocześnie uciechom ciała. W życiu bohatera pojawiają się kolejne kobiety, jednak z żadną z nich nie umie on zbudować trwałej i opartej na miłości relacji. Wątki romansowe zajmują w powieściach poboczne miejsce; nie da się ukryć, że policjant traktuje swoje partnerki instrumentalnie. Wiele uwagi poświęca autor innej miłości Mocka – dobremu jedzeniu. Opisy trunków i potraw, bardzo plastyczne i działające na zmysły, sprawiają, że ma się ochotę posmakować pieczonych gęsich szyjek czy idealnie przyrządzonej golonki, a potem napić się zimnego piwa w lokalu „Pod Dzwonem”.

W IDYLLICZNYM LWOWIE

Marek Krajewski na pewien czas „porzucił” Wrocław, tworząc zupełnie nowy cykl, rozgrywający się także przed II wojną, tym razem we Lwowie. Wiodącą postacią uczynił Edwarda Popielskiego, komisarza policji. Mock i Popielski, na co zwracali uwagę czytelnicy i recenzenci, są bardzo do siebie podobni: obaj uwielbiają łacinę, szachy, matematykę, towarzystwo prostytutek, mocne trunki i dobre jedzenie, a prowadząc śledztwa, niezbyt przejmują się procedurami. Co ciekawe, pisarz bardzo zgrabnie połączył swoich bohaterów, każąc im prowadzić wspólne śledztwo – najpierw we Lwowie, a potem w powojennym, już przyznanym Polsce, Wrocławiu.

Ze Lwowa pochodzi mama Krajewskiego, więc jako dziecko słuchał on opowieści o pięknym, idyllicznym mieście, zamieszkiwanym przez szanujące się nawzajem różne grupy narodowościowe. Już jako dorosły człowiek pojechał tam na wycieczkę i zachwycił się do tego stopnia, że postanowił w nim osadzić akcję swojej powieści. Powiedział o tym w wywiadzie. Informacja dotarła do mera Lwowa, a ten postanowił pomóc pisarzowi w zebraniu potrzebnych materiałów. Zaprosił go na dwa tygodnie na Ukrainę. Na miejscu Krajewski mógł liczyć nie tylko na ciepłe przyjęcie, ale również na pomoc najlepszych historyków specjalizujących się w dziejach miasta. Ta gościnność miała również wymiar ściśle marketingowy – książki wrocławskiego pisarza przełożone zostały na kilkanaście języków, więc powieść o Lwowie z pewnością przyczyniłaby się do promocji tego pięknego miejsca.

W POWOJENNYM WROCŁAWIU

Popielski był bohaterem aż siedmiu powieści, rozgrywających się również w powojennym Wrocławiu i Darłowie. W czasach II Rzeczypospolitej komisarz tropił zbrodniarzy w Galicji, podczas drugiej wojny światowej działał w AK, zaś po jej zakończeniu musiał opuścić swoją małą ojczyznę i przenieść się do obcego Wrocławia, straszliwie zniszczonego, już nie niemieckiego, a jeszcze nie polskiego, dopiero budującego nową tożsamość. W tej scenerii znowu pojawiają się wyrafinowani, sadystyczni mordercy. Popielski próbuje ich powstrzymać, uciekając jednocześnie przed Urzędem Bezpieczeństwa. Zarówno przedwojenny Lwów, jak i powojenny Wrocław opisane są z niezwykłą dbałością o szczegóły i realia historyczne.

Lektura książek Krajewskiego to nie tylko rozrywka na najwyższym poziomie, ale też podróż w czasie do miejsc, których już nie ma. Breslau będzie wspominał stary Mock, za Lwowem płacze kuzynka Popielskiego, Leokadia, więziona i torturowana przez Urząd Bezpieczeństwa. Pisarz wskrzesza światy utracone, pokazując czytelnikom, jak dawniej wyglądały miejsca, z którymi dziejowa zawierucha tak okrutnie się obeszła. Polacy utracili Kresy, Niemcy wschodnie rubieże. Ani jedni, ani drudzy chyba nigdy się z tym nie pogodzą, traktując te tereny jako swoje, zakorzenione we własnej historii i kulturze.

I WSPÓŁCZEŚNIE

Krajewski jest także współautorem książek. Razem z Mariuszem Czubajem napisał dwa kryminały współczesne: „Aleję samobójców” i „Róże cmentarne”. Ich głównym bohaterem jest gdański policjant Jarosław Pater, miłośnik jazzu i piłki nożnej, purysta językowy zamęczający otoczenie poprawianiem błędów w ich wypowiedziach. Wraz z patologiem Jerzym Kaweckim napisał zbiór reportaży „Umarli mają głos”. Prawdziwe historie, relacjonujące najtrudniejsze sprawy w karierze Kaweckiego.

GWIAZDA POLSKIEGO KRYMINAŁU

Bez żadnej przesady można powiedzieć, że to właśnie Marek Krajewski jest ojcem współczesnej polskiej literatury kryminalnej. Jego powieści cieszą się ogromnym powodzeniem, wychodzą w dużych nakładach, są wznawiane, przekładane na języki obce, nagradzane. Sukces nie tylko artystyczny, ale także finansowy sprawił, że autor postanowił zrezygnować z prowadzenia zajęć na uniwersytecie i zająć się tylko pisaniem. Wprawdzie z nutką żalu mówi, że brakuje mu atmosfery uczelni i kontaktu ze studentami, ale teraz pisanie jest jego pracą.

Każdy dzień ma swój ścisły porządek. Pisarz wstaje rano, około godziny 6.00, i pracuje nad książką do 11.00. Dopiero potem jest czas na zjedzenie śniadania z żoną i zajęcie się innymi sprawami. Jak sam przyznaje, ten rygor bardzo mu odpowiada, ponieważ jest człowiekiem obowiązkowym i skrupulatnym. Nie wyobraża sobie sytuacji, w której nie dotrzymuje ustalonego z wydawnictwem terminu oddania książki do dalszych prac redakcyjnych i druku. Lubi spotkania z czytelnikami, chętnie wysłuchuje ich opinii, z wielką życzliwością i otwartością przyjmując zarówno pochwały, jak i krytykę.

Marek Krajewski zainspirował wielu pisarzy do zajęcia się kryminałem w historycznych dekoracjach i sprawił, że ten typ literatury stał się bardzo popularny. Szkoda jedynie, że autor nie ma szczęścia do kina i telewizji. Były plany nakręcenia serialu o Mocku, na razie jednak prace nie ruszyły. Miejmy nadzieję, że niedługo zainteresuje się nim jakaś duża wytwórnia, bo przecież sukces brytyjskich i amerykańskich adaptacji skandynawskich kryminałów pozwala sądzić, że stojący na znacznie wyższym niż one poziomie artystycznym cykl o wrocławskim komisarzu okazałby się prawdziwym hitem.

 

Anna Albingier

 

Gazetka 166 – listopad 2017