Pewne małe miasteczko leżące w pobliżu Częstochowy to miejsce, które możemy zaliczyć do ważnych punktów na mapie dziedzictwa kulturowego Polski. Jego wyjątkowość tkwi w kawałku historii, ludzkiego życia, przedsiębiorczości, pomysłowości i w talencie… – czyli w starej artystycznej tradycji.

UNIKALNA TRADYCJA

Koziegłowy, moja rodzinna miejscowość, to jedyne miejsce w Polsce, a może i na świecie, w którym już ponad 100 lat temu wytwarzano w specyficznej technologii z wiór drewna osikowego kapelusze, kwiaty, koszyki oraz inne elementy użytkowe i dekoracyjne. Z dawien dawna tymi prostymi elementami dekoracyjnymi przystrajano domy. Były okresy, że całe miasteczko przez kilka dni mieniło się kolorami łykowych kwiatów: maków, róż i tulipanów. Bywało to zazwyczaj przed świętami Bożego Narodzenia, przed Wielkanocą i Zaduszkami. Niezapomnianą i rzadko spotykaną atrakcją dla przyjezdnych z dalszych okolic były także barwne jarmarki i zabawy ludowe organizowane w tej okolicy.

Jak twierdzą etnografowie – plecionkarstwo jest jednym z najstarszych elementów rzemiosła. Prawie w każdym miejscu na świecie metoda ta była (albo nadal jest) wykorzystywana do wykonywania prostych przedmiotów codziennego użytku – zwykle ze słomy, liści, roślin.

W Koziegłowach plecionkarstwo znane było już w XVI wieku. Do tej pory jednak wciąż nie wiadomo, skąd to rękodzieło przywędrowało, a pewnie przywędrowało, gdyż miasteczko leżało niegdyś opodal ważnego szlaku handlowego. W pełni niewyjaśnione są też na tych ziemiach początki rozwoju plecionkarstwa z drewnianych wiórów, z których wyplatano taśmy do uszycia łykowych kapeluszy. Okazały się one z czasem praktyczniejsze i trwalsze w użyciu od wcześniejszych słomianych, a dzięki nim usłyszano o miasteczku w całym kraju. Surowiec ten trzeba było jednak przed uszyciem kapelusza uzyskać i odpowiednio upleść w pasemka.

Początkowo w Koziegłowach wytwarzano maty na ścianę, kapelusze do pracy w polu czy grzebieniarki – spełniające funkcję małej toaletki przy lustrze. Z czasem asortyment ten zaczął się powiększać. Duża plastyczność żmudnie pozyskiwanego materiału dawała różne możliwości. Tajemnica tkwiła w sposobie docięcia wilgotnego łyka – wcześniej cienko wyheblowanego z deseczki. Łyko uzyskane po ubarwieniu w gorących farbach mogło przeobrazić się w rękach rękodzielnika w piękne elementy dekoracyjne. Ich forma zależała tylko od twórczej inwencji i sprawnych rąk.

POCZĄTKI

Wiemy, że w Koziegłowach, Koziegłówkach i Gniazdowie (wsie gminne) w końcu XIX wieku setki ludzi parały się łykowym plecionkarstwem. Rodzaje plecionek były różnorakie, w zależności od przeznaczenia. Z plecionek wyrabiano rozmaite rzeczy, ale najbardziej popularne były kapelusze. Na przełomie XIX i XX wieku gotowy surowiec do ich wyplatania dostarczali mieszkańcom Żydzi, którzy podnajmowali lokalną ludność do produkcji. Praca ta nie była jednak dobrze wynagradzana, dlatego problemem tym zajął się ks. Stanisław Zapałowski – proboszcz pobliskiej parafii, który za pośrednictwem kupca Wejcera z Odessy sam zaczął sprowadzać odpowiednie drewno. Na początku był to materiał deficytowy, przywożony z Białowieży, która w tym czasie nie należała do Królestwa Polskiego. Z czasem jednak okazało się, że łyko można pozyskać z desek drzew osiki sprowadzanej z całej Białostocczyzny i Rzeszowszczyzny.

I tak oto mieszkańcy zajęli się tym zajęciem zawodowo, wyjeżdżając do innych miast i sprzedając na targach ręcznie robione łykowe wyroby. A że wióro było i praktyczne, i przyciągało wzrok swoimi kolorami, to miejscowość szybko się wzbogaciła.

SZCZYT POPULARNOŚCI

Początkowo handel kwitł w najbliższej okolicy, później sięgnął terenów Rosji, po czym zaczął ogarniać całą Polskę. Najintensywniej rynek krajowy zdobywano w okresie międzywojennym. Fala sprzedaży sięgała po wybrzeże, gdzie to kapelusze właśnie cieszyły się ogromną popularnością do końca lat 80. ubiegłego stulecia.

W tym też czasie, począwszy od lat 60., zanotowano apogeum tej twórczości, która otrzymała należytą opiekę ze strony władz. Profesjonalnym zbytem wyrobów zajęła się należąca do „Cepelii” Spółdzielnia Pracy Rzemiosła Ludowego i Artystycznego „Zawada” w sąsiedniej gminie. Kolorowe kwiaty i klejone koguty sprzedawały się w wielu państwach Europy i USA. Jeszcze dziś wielu z nas pamięta czerwone maki na pochodach pierwszomajowych i elementy dekoracyjne wykorzystywane jako wystrój restauracji czy scenografii filmowej.

OCALIĆ TRADYCJĘ

Z biegiem czasu i wraz z otwarciem rynku w Polsce wszystko się zachwiało i w latach 90. zaczęło zanikać.

Ze smutkiem musimy dziś powiedzieć, że powrót do dawnej świetności jest już niemożliwy. Co więcej, wiemy, że szybki koniec tej pięknej tradycji jest nieunikniony. W Koziegłowach tylko trzy osoby – z pokolenia 70-latków – wciąż kontynuują z sentymentem rękodzieło z uwzględnieniem całego ręcznego procesu jego wytwarzania, jaki został im przekazany przez rodziców. Tak jak przed laty, heblowane ręcznie wióry po wysuszeniu wędrują do garnków z farbą, ale wcześniej osikowe kloce, z których je uzyskamy, muszą zostać pozbawione sęków i mieć odpowiednią wilgotność. Biorąc pod uwagę nakład pracy rękodzielnika oraz cenę, jaką musiałby uzyskać za wyrób, rzemiosło to nie wpisuje się w kalkulacje ekonomiczne. Wytwarzanie kwiatów, kogutów i ozdób choinkowych jest bardziej zajęciem hobbystycznym niż biznesowym.

ARTYŚCI

Opisując pokrótce historię mojej tożsamości, nie mogę nie wspomnieć o twórczyni ludowej – pani Marii Chaładus – która całe swoje życie poświęciła opisywanej tu pracy. Jest ona nie tylko zasłużoną rękodzielniczką, ale i artystką z dużą pasją tworzenia. Mimo ciągłych problemów ze zdrowiem, na które wpłynęła wieloletnia praca z mokrym łykiem, wciąż nie potrafi odmówić współpracy żadnej osobie, która się u niej pojawi. Dzięki pani Marii i ja mogę realizować swoją przygodę z łykiem i „zarażać” nią innych właśnie tu, w Belgii.

A zaczęła się ona kilka lat temu, gdy zarządzając instytucją kultury w mojej gminie, wpadłam na pomysł, aby nie czekać biernie na ludzi, którzy mogą przyjechać z innych części Polski, by poznać koziegłowskie łyko, ale wyjść z inicjatywą na zewnątrz. Nawiązana wtedy współpraca z kilkunastoma instytucjami kultury w kilku województwach pozwoliła powracać tam kilkakrotnie, na życzenie mieszkańców.

WARSZTATY W BRUKSELI

Żyjąc od kilku lat w Brukseli, z umiłowaniem kontynuuję promocję tej pięknej tradycji i za każdym razem mam gęsią skórkę, gdy uświadamiam uczestnikom moich warsztatów, jak uprzywilejowaną są grupą. Organizując systematyczne spotkania artystyczne, mam ogromną satysfakcję z możliwości upamiętnienia tradycji, z której się wywodzę. Tradycja ta, jak wiele wartościowych i pięknych rzeczy, bezpowrotnie ginie. To smutne, ale nieunikniony jej koniec tym bardziej mobilizuje mnie do pracy. Chciałabym zachować ją od zapomnienia. Pokazać w tym kosmopolitycznym miejscu piękno polskiej kultury. Pozostawić ślad w pamięci pokoleń Polaków, nawet tych żyjących na obczyźnie. Wszyscy kochamy naszą ojczyznę – bez względu na region, z którego pochodzimy. To nasze wspólne dziedzictwo.

 

Agata Morawiec

 

Artykuł napisany na podstawie opracowań znajdujących się w Miejsko-Gminnym Ośrodku Promocji Kultury w Koziegłowach, stron internetowych Miasta i Gminy Koziegłowy oraz wiedzy własnej.

 

Gazetka 170 – kwiecień 2018