fot. J. Poreba67 lat to zdecydowanie za wcześnie, żeby umierać. Ale rak nie wybiera i po kilku latach walki z nowotworem Kora odeszła. Odeszła absolutna ikona i dla wielu niekwestionowana królowa polskiego rock’n’rolla. Ale przede wszystkim odeszła kobieta, która dzięki swojemu statusowi społecznemu mogła pozwolić sobie na walkę o wszelkie swobody, pomoc, akceptację, równe i, co ważne, sprawiedliwe traktowanie. W imieniu swoim i tych, których głos nigdy nie byłby przez nikogo usłyszany. A co dopiero brany pod uwagę. Swoją ostatnią walkę o refundację leku, który może uśmierzyć ból 200 kobietom w Polsce, też wygrała. Od 1 września 2016 r. jest on refundowany.

Przedtem miesięczna dawka Olaparibu kosztowała 24 tys. zł. Dlatego Artystka zdecydowała się sprzedać, co tylko można. Dodatkowo, została podopieczną Fundacji Onkologicznej Aliva. Na swoim profilu jasno jednak stwierdziła, że jeśli ktoś nie chce jej pomóc, to niech pomoże innym kobietom. Jedni natychmiast rzucali się do pomocy. Inni natychmiast ją opluwali i szkalowali. „Kory nie stać na lek?” – to najłagodniejszy i najczęstszy negatywny komentarz. Nie zrażała się. Odpowiadała, tłumaczyła, że ten specyfik bierze się już do końca życia, że można sprzedać wszystko, a i tak w pewnym momencie nagle zabraknie. Przez ponad trzy lata lek działał. 16 tabletek dziennie uśmierzało ból i hamowało raka. Kora mieszkała już w Bliżowie na Roztoczu. Żyła intensywnie. Nie marnowała żadnej minuty.

„Pół życia zjadałam tony proszków przeciwbólowych. Mój lekarz to zlekceważył. Nie zlecił w porę odpowiednich badań, a potem okazało się, że to śmiertelna i nieuleczalna choroba” – mówiła. Przez lata słabła. W końcu ból ją przytłoczył i wylądowała na stole operacyjnym. W sumie trzykrotnie. Rak jajnika z przerzutami odebrał jej wolę życia. Ale i ona, i jej mąż, Kamil Sipowicz, podjęli walkę. Niełatwą, bo w czasie chemioterapii Kora o mało nie zmarła z odwodnienia. Oboje czuli się pozostawieni na pastwę losu; nie wiedzieli, co robić, jak się zachować, na co zwracać uwagę. Co jakiś czas Sipowicz wzywał pogotowie i za każdym razem okazywało się, że ratował żonie życie.

Zawsze cudowna, uśmiechnięta, nietuzinkowo piękna, a przede wszystkim niezwykle oddana każdej sprawie, o której mówiła. A mówiła z niezwykłym zaangażowaniem, choć na polityka nigdy by się nie nadawała, bo nie mówiła nigdy tego, co wszyscy chcą usłyszeć, ale zawsze to, co miała do powiedzenia. Słuchało się jej z zapartym tchem, choć czasami używała swoich własnych, specyficznych sformułowań, porównań, zwrotów. Nigdy nie nudziła słowotokiem, który nie miał sensu. Sama nie tak dawno przyznała, że nadawałaby się na trybuna ludowego: „Byłabym w tym dobra, spontaniczna, mogłabym zachęcać ludzi do dobrego działania”. Jej zawsze można było słuchać, choć oczywiście nie wszyscy się z nią zgadzali.

Zawsze stawiała na człowieka. Zawsze kochała Polskę i dlatego walczyła o to, żeby każdemu bez wyjątku było w niej dobrze. W zamian bardzo często była opluwana i krytykowana. Zwłaszcza przez internautów, którzy „anonimowo” wylewali na nią pomyje tylko za to, że odważała się mówić to, co myśli. Sama w grudniu 2005 r. wydała z Maanamem singla „Tu jest mój dom”, w którym śpiewała m.in.: „Tu nawet jak mnie kopią, to kopią mnie swoi. A jak swoi kopią, to przecież mniej boli”. Człowiek zawsze był dla niej najważniejszy. Zawsze służyła radą i pomocą, zawsze ciekawił ją rozmówca, ten drugi człowiek, który czegoś od niej chciał, siadał naprzeciwko niej i pytał. Potrafiła rozmawiać, a nie tylko udzielać wywiadu. Nigdy nie udawała gwiazdy czy damy. Sama wielokrotnie mówiła, że nią nie jest, bo „dama pali tylko cygarety, leży, pachnie dobrymi perfumami, podróżuje i czerpie przyjemności ze wszystkiego”.

Zawsze walczyła. O coś. O kogoś. Kiedy 5 lat temu wyjawiła, że cierpi na raka, od razu postanowiła walczyć o refundację leku uśmierzającego ból i zatrzymującego chorobę. Znów – nie dla siebie, ale dla każdej kobiety, która dziś albo jutro będzie musiała zmagać się z nowotworem jajnika. „Nie można przestawać w walce i pewnego rodzaju pracy pro publico bono. To jest niedopuszczalne, żeby rządu polskiego nie było stać na zrefundowanie leku. Zawsze się negocjuje cenę. Nie można obywatelowi odmawiać leku tylko dlatego, że on jest drogi i kosztuje 24 tys. zł miesięcznie. To jest absurd i hańba. To są leki, które bierze się już do końca życia. To nigdy nie jest przyjemne. To nie są leki obojętne dla organizmu. Ale ponieważ ratują życie… trzeba je brać. Państwo musi w to wejść. Nigdy nie należy tracić nadziei. Nawet jeżeli ten lek nie będzie refundowany za mojego życia”. Każdy zasługuje na wsparcie. Zawsze stawała po stronie osób, których prawa były z różnych powodów lekceważone lub niedostrzegane, spychane na margines; których życie nie rozpieszczało. Dziś zostali sami.

Odeszła Amazonka, bezkompromisowa wojowniczka o prawa każdego, kto jej wsparcia potrzebował. Maanam był też dla niej pewnego rodzaju tubą, przez którą swoimi tekstami docierała do świadomości tych, których trzeba było w jakiś sposób oświecić. Angażowała się także politycznie. Niedawno stwierdziła, że dzisiaj jej teksty sprzed ponad 30 lat są nadal wyjątkowo aktualne. „Nadszedł taki czas, że mój repertuar doskonale się sprawdza dzisiaj. Powinnam dzisiaj śpiewać „Krakowski spleen”, „Kreona” – Co to za dom, fundamenty w nim drżą, brat bratu gardło podrzyna… – taka jest teraz atmosfera w Polsce. Dzieją się rzeczy straszne”. Od swoich artystycznych początków była zaangażowana politycznie. Z Maanamem utorowała drogę późniejszym muzycznym rebeliantom.

W latach 90. „zmiękła”, ale też i nie było z czym walczyć. System polityczny zmienił się, Kora skupiła się na miłości i o tym śpiewała. Później używała mikrofonu po to, by motywować, zagrzewać do walki o swobodę, wolność, po prostu godne życie. „Nie obrażam się na rzeczywistość, ponieważ ona jest zbyt chamska dla mnie. Ale jeśli nie robi się nic, żeby zmienić to, co nas w kraju boli, drażni, przeraża, to ucieka się od wolności. Wolność to nie czekoladka. O wolność człowiek bije się cały czas. Nie ma idealnego systemu politycznego, ale żyjemy w świecie ogromnych możliwości. Gdybym miała 20 lat, to wyjechałabym do Australii pilnować koali. Demokracja nie polega na tym, że większość narzuca swoje zdanie mniejszości, tylko większość dba o mniejszości” – mówiła. „Jestem zwierzęciem społecznym i nie mogę powiedzieć, że nie jestem zainteresowana tym, co dzieje się dzisiaj w polityce. Jesteśmy w Unii, ale mieszkamy w kraju, który ma taki, a nie inny język. Takie, a nie inne obyczaje. Jesteśmy krajem zainfekowanym. Nikt nikomu nigdy nic nie da. Najpierw mama i tata daje, a potem trzeba walczyć o swoje” – dodawała.

Polska kultura straciła diament, który nie był szlifowany, ale który szlifował polską estetykę, spojrzenie na otoczenie, kulturę, sztukę, a przede wszystkim setki tysięcy ludzi. Człowiek zawsze był dla niej najważniejszy. Śmierć Kory musi mieć dla każdego czyste przesłanie. Nie jest ważne, kim jesteś. Rak nie wybiera. To może dotknąć ciebie albo kogoś z twojej rodziny. Kogoś spośród twoich przyjaciół czy znajomych. Ale ona miała głos. Miała siłę przebicia. Inni tego nie mają. To ona była ich megafonem, tubą, a przede wszystkim obrończynią. Dzień po całkowitym zaćmieniu Księżyca zgasła Gwiazda. W wieku 67 lat. Tym samym, w jakim kilka lat wcześniej zmarł drugi filar Maanamu, Marek Jackowski. Skończyła się wielka era.

Kora w oczach innych

Zdzisława Sośnicka

W 1980 r. po raz pierwszy spotkałam na festiwalu w Opolu grupę Maanam. Już wiedziałam, że Kora jest i charyzmatyczna, i niesamowita, ale wtedy jeszcze jej nie słyszałam na żywo. Dzień przed koncertem rozmawiałam w hotelu z Markiem i Korą. Marek przepowiadał wielkie zmiany na polskiej scenie muzycznej. Następnego dnia wystąpili. I to był absolutny przełom. Śledziłam karierę Maanamu. Kiedyś planowałam też nagranie polskich przebojów w wersji symfonicznej. Nie mogło zabraknąć Maanamu, bo utworów Kory było tak wiele. Żywię ogromny szacunek dla jej twórczości. Tak bardzo się z nią zgadzałam, że przyjmowałam to jako oczywistość. Nie każdy dzisiaj ma odwagę wyjść przed szereg. Spotykałam się z nią też u wspólnej kosmetyczki. Nauczyłam się od niej, jak ukryć się przed ciekawskimi spojrzeniami. Oczywiście, strojem. Była mistrzynią.

Edyta Górniak

Uderzyła mnie ta wiadomość. Przypomniała już kolejny raz w tym smutnym dla świata muzyki tygodniu, jak śmierć jest blisko każdej sekundy naszego życia. Jak jest blisko każdego z nas. I jak jest potwornie rzeczywista. A my?... Tracimy tyle czasu na zmagania. Pomijamy ważne chwile w pośpiechu wydarzeń, bo targają nami wyrzuty sumienia, że wciąż robimy za mało. Stresujemy się, że musimy generować czas na odpoczynek, na rodzinność, na regenerację sił. A przecież ta podróż życia jest dla nas w prezencie. A my nie mamy czasu żyć. Z całego serca tulę wszystkich pogrążonych w żałobie fanów. Kora była tak oryginalną i wyrazistą osobowością artystyczną, że właściwie nigdy nie miała na naszym muzycznym podwórku trwałej konkurencji. W pewnym sensie więc była artystycznie samotna. Przez co pozostaje jedyna. I pozostanie nieśmiertelna w sercach całej Polski.

Agata Młynarska

Miałam to wielkie szczęście, że znałam Korę. Przed jednym z najważniejszych dla mnie wywiadów, u Kory i Kamila w domu, przyjechałam z różą. Uwielbiała róże. Czekała z zupą, pełna energii, chociaż choroba już się tliła. Gadałyśmy o wszystkim, o najważniejszych sprawach – miłości, kobietach, wolności, dzieciach, sztuce, rodzicach, facetach, gotowaniu, przyjaźni, telewizji, perfumach... Kora dawała mi zawsze ogromną akceptację i serdeczność. Nie mogę w to uwierzyć, że już jej nie ma... Kochana Koro, dziękuję ci za wszystko. Na zawsze pozostaniesz w moim sercu!

Małgorzata Ostrowska

Tak naprawdę, myśmy się nigdy nie poznały i nigdy ze sobą nie rozmawiałyśmy. Przez całe lata 80. i 90., kiedy odbywały się najróżniejsze festiwale i spędy rockowe, ich organizatorzy tak dobierali zestaw wykonawców, że zespoły Maanam i Lombard nigdy obok siebie nie wystąpiły. Kiedyś byłyśmy gośćmi na jakichś targach płytowych. Ona dzień wcześniej, ja dzień później. Wtedy zmieniła kolor włosów na blond i ktoś poprosił ją o autograf od… Małgorzaty Ostrowskiej. Nie za specjalnie jej się to wtedy spodobało. Zawsze ją podziwiałam i nigdy tego nie ukrywałam. Była wszechstronną Artystką właściwie w każdej minucie swojego życia. Kreowała świat wokół siebie wszystkimi środkami, jakie daje dusza Artysty, i był to niezwykle kolorowy świat. Była absolutną królową rock’n’rolla.

 

Filip Cuprych

Gazetka 174 – wrzesień 2018