Coraz częściej słyszy się o tym, że dziś ta wielka i wszechmocna Unia Europejska to jedynie wpis w Wikipedii. W rzeczywistości to coraz mniej spójny twór, w którym wewnętrzne nieporozumienia i ewidentna walka o przywództwo doprowadzają do sytuacji, kiedy coraz więcej polityków w różnych krajach pyta: „po co to wszystko?”. Na drodze do wyjścia z Unii jest Wielka Brytania, a członkostwo podważa się w kolejnych krajach. Ostatnio słyszy się i o tym, że także Polska powinna przynajmniej zastanowić się nad sensem obecności w strukturach europejskich. Czy polexit jest w ogóle możliwy? Rozmowa z Danutą Hübner, pierwszym polskim komisarzem unijnym.

Ogłoszenie referendum w jakimś kraju to wewnętrzna sprawa danego państwa, a przekonanie opinii publicznej do takiego a nie innego rezultatu nie jest żadnym problemem – patrz brexit. Nie obawia się pani, że Polsce realnie grozi polexit?

Sądzę, że Polexit jako jednorazowe wydarzenie, konkretna decyzja polityczna, jest bardzo mało prawdopodobny. Żaden polski premier nigdy nie podpisze decyzji o wyjściu z Unii i żaden rząd przy zdrowych zmysłach nie ogłosi referendum w tej sprawie. Chyba że doszłyby w Polsce do władzy siły absolutnie ekstremistycznie antyunijne. My, Polacy, w trudnych momentach zachowujemy się jednak racjonalnie i do tego nie dopuścimy.

Jestem przekonana, że władze Polski, przy całej antyunijnej retoryce, napastliwości wobec instytucji europejskich czy poszczególnych komisarzy i tym nieszczęsnym szukaniu „alternatyw”, jednak nie chcą świadomie wyjść z Unii. Bo rządzący też widzą, ile korzyści Polsce przyniosło członkostwo. Studiują badania opinii publicznej w sprawie integracji europejskiej. A niektórzy politycy rządzącej partii odnieśli sukcesy w wyborach na poziomie lokalnym dlatego, że mogą dysponować na swoim terenie pieniędzmi europejskimi.

Polsce grozi natomiast całkiem realnie inny scenariusz. Polexit nie musi osiągnąć stanu formalnego opuszczenia Unii Europejskiej. Może on po prostu oznaczać osiągnięcie stanu maksymalnej marginalizacji politycznej Polski, podbudowanej utratą zaufania do Polski jako państwa członkowskiego. W rezultacie odrzucenia przez polski rząd, działający na szczeblu unijnym w imieniu nas, obywateli Polski, fundamentów integracji europejskiej, europejskiej racji stanu, europejskiej suwerenności, praworządności, roli Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, nie będziemy postrzegani jako integralna część tej całości, w której zaufanie i solidarność są chlebem powszednim. Jesteśmy dość blisko takiego momentu.

Jakie mogą być konsekwencje tego nieformalnego polexitu?

Taki „półpolexit” będzie polegał na tym, że będziemy członkiem Unii „drugiego kręgu”, na zewnątrz grupy coraz bardziej się integrującej wokół wspólnej waluty. Siłą rzeczy nie będziemy też uczestniczyć we wspólnej polityce obronnej. Mimo iż włączyliśmy się po krótkim wahaniu w budowę unii obronnej, nasz stosunek wobec PESCO (stała współpraca strukturalna w dziedzinie obronności) jest raczej obojętny. Pozostajemy na marginesie wspólnej polityki zagranicznej. Nasza aktywność w kształtowaniu polityki migracyjnej nie ma nic wspólnego z solidarnością i poczuciem współodpowiedzialności. Od czasu do czasu spontanicznie tworzymy własną protrumpowską politykę transatlantycką. Będziemy więc nadal członkiem Unii, ale w stanie pewnej hibernacji, biernie i coraz bardziej marginalnie.

Reprezentowana przez rząd odrębność koncepcji przyszłości Unii sprawia, iż nie mieścimy się w głównym nurcie istotnych politycznych decyzji unijnych. Sami się marginalizujemy, szukając „alternatywnych polityk zagranicznych”, czy to w postaci Trójmorza, czy to przerzucania w nieoczekiwanych momentach zwrotnicy w kierunku Waszyngtonu. W tych konwulsyjnych ruchach widać naszą nieusuwalną potrzebę poszukiwania „sojuszy egzotycznych”, jak to kiedyś nazwał Stanisław Cat-Mackiewicz.

Nie wydaje się pani, że także opinie płynące z samej Unii na temat Polski niespecjalnie pomagają w walce o pozostanie w tych strukturach? Bo skoro jesteśmy pośmiewiskiem, pozycja jest osłabiona, nie jesteśmy pełnowartościowym członkiem… to po co w ogóle być częścią Wspólnoty? Czy to nie jest wciskanie broni w ręce przeciwników Unii?

Nikt w Brukseli się na Polskę nie uwziął. Komisja wypełnia swoje zobowiązania – musi stać na straży traktatów, które oparte są na wartościach łamanych obecnie przez Polskę – chodzi przede wszystkim o kwestię praworządności. To, co polski rząd robi w relacjach z Unią, jest bezprecedensowym widowiskiem. Skala kumulujących się naruszeń prawa i wartości jest niespotykana. Brak woli do porozumienia z Brukselą jest demonstrowany przy każdej niemal okazji. Krok po kroku podmywane są instytucje demokratycznego państwa prawa. Jego likwidacja w Polsce sprawia, że przestajemy spełniać kryteria członkostwa w Unii.

Niedawno świętowaliśmy 100-lecie niepodległości Polski. Jak można było przypuszczać, to była także kolejna platforma dla tych, którzy żądają opuszczenia struktur europejskich przez nasz kraj. Nie ma pani wrażenia, że ten antyunijny głos jest coraz donośniejszy? Niezależnie od tego, z której strony go słychać, ludzie są podatni na tego typu okrzyki.

Zdarzyło się w trakcie tzw. Marszu Niepodległości kilka incydentów, które w istocie nie były żadnymi incydentami, tylko wyrazem tego, co jego organizatorzy myślą o Polsce, o jej roli w świecie, o narodowej zbiorowości i wzajemnym szacunku. Nie powinniśmy na to przymykać oczu, tylko dokładnie się temu przyjrzeć. To nasza moralna odpowiedzialność jako obywateli, którzy mają chronić polską niepodległość i przekazać ten imperatyw ochrony jako depozyt – acz nie własność – następnym pokoleniom.

Szczególnie zasmuciło mnie, że podczas marszu spalona została flaga Unii Europejskiej. Można powiedzieć, że był to wyskok paru niedojrzałych młodzieńców z ONR, a samo znęcanie się nad flagą europejską to już pewna rutyna, obecna na marszu od dawna. Tylko że nic nie dzieje się bez przyczyny. A przykład idzie z góry. Warto przypomnieć, że jednym z pierwszych kroków po wyborach 2015 r. było usunięcie flag Unii Europejskiej z sali Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (choć ostatnio w obliczu wyborów europejskich wróciły), a posłanka do Sejmu nazwała ten symbol europejskiej jedności „szmatą”.

Wierzę, że przy okazji najbliższych wyborów Polacy wyraźnie opowiedzą się przeciwko podobnemu stosunkowi do Europy.

Czy polityczny chaos w Wielkiej Brytanii odstrasza innych? Przecież obserwujemy, co się dzieje w krajach, w których wygrywają partie skrajnie prawicowe. Same z siebie się nie wzięły. Sytuacja w Unii dała im zielone światło do zaistnienia, a tym samym wielkie poparcie wśród ich elektoratu.

Partie skrajnie prawicowe nie chcą Unii zmieniać, ale chcą ją zastąpić jakimś fantazmatem podmiotowości narodowej, który w warunkach postępującej globalizacji jest całkowitą fikcją. Populiści odrzucają demokrację liberalną, przyszłość Unii Europejskiej widzą wyłącznie w czarnych barwach, a jedynego ratunku dla tej „upadłej” Europy upatrują w rozszerzaniu się tzw. demokracji suwerennej (nieprzypadkowo jest to skopiowana wersja tego, co proponował dla Rosji Władisław Surkow) – która oznacza w istocie stopniowe okrajanie owej demokracji.

To jest ogromne wyzwanie dla społeczeństw, ale także dla całej Unii jako systemu politycznego. Pokonać kryzys zagrażający wartościom europejskim na najbardziej fundamentalnym poziomie możemy – ale tylko otwarcie przeciwstawiając się napierającym fałszywym konstruktom intelektualnym proponowanym przez tych, którzy próbują przechwycić europejski dyskurs i przekształcić go w narzędzie nacjonalistycznej propagandy. Europa nie przetrwa bez utrzymania demokracji liberalnej – bo tylko ta forma ustrojowa umożliwia pokojową współpracę między państwami.

Chyba 4 lata temu rozmawialiśmy w Londynie m.in. o ewentualności wprowadzenia euro i pożegnania złotówki w Polsce. Była wtedy pani bardzo optymistyczna. Dzisiaj chyba ten optymizm leży na dnie jakiejś szuflady?

To prawda, dziś sytuacja wydaje się dużo trudniejsza. W Polsce zrezygnowano z rzetelnej debaty na ten temat choćby poprzez zlikwidowanie odpowiednich komórek w instytucjach publicznych, czy to w NBP, czy w Kancelarii Premiera. Przystąpienie Polski do strefy euro powinno być przedmiotem szeroko zakrojonych debat, dyskusji, zarówno po stronie politycznej, jak i akademickiej, i z – przede wszystkim – obywatelami.

Potrzeba nam też społecznego zaangażowania. Istnieje wiele mitów i nieprawdziwych przekonań na temat euro, które głoszą politycy niechętni wspólnej walucie. Na przykład wielu przedstawicieli obecnego rządu propaguje przekaz, że strefa euro się rozpada i nie ma sensu do niej wstępować. Nie wiadomo, skąd to się bierze, bo determinacja do reformowania i zapobiegania przyszłym kryzysom jest ogromna. Wszystkie reformy ostatnich lat służą wzmocnieniu wspólnej waluty.

Wierzę, że rzetelna debata doprowadzi do zbudowania w polskim społeczeństwie solidnej większości na rzecz wstąpienia Polski do strefy euro. To nasza racja stanu.

 

rozmawiał Filip Cuprych

Gazetka 178 – luty 2019