Najważniejsze jest wsparcie, partnerstwo. Wszędzie, w każdej dziedzinie życia. I wydawać by się mogło, że w sztuce pojęcie „sisterhood” ma nowe, szczególne znaczenie. Kayah jest jedną z tych artystek, które bardzo wyraźnie i mocno postawiły na kobiecą solidarność. Z artystką rozmawia Filip Cuprych.

Czy wszystko zaczęło się od nie tak dawnego nagrania „Ramię w ramię” z Viki Gabor?

Moim zdaniem zaczęło się znacznie wcześniej. Właściwie już od mojego singla „Córeczka”, przez „Testosteron”, „Supermenkę”, „Za późno” czy całą masę utworów, np. z płyty „Skała”… Zawsze manifestowałam swoje siostrzane uczucia i potrzebę solidarności z kobietami. Już dość marginalizowania nas i przedmiotowego traktowania. Nie jesteśmy tylko ozdobą… Mamy ambicje i siłę, by stawić im czoła. Nasza tzw. „kuchnia” jest całym światem.

Ale zacznijmy jednak od piosenki z Viki Gabor. Jeszcze chwila i 13 milionów odsłon na YouTube. „Bogini w nas buzuje ze wszystkich sił”, „Ty siostrę masz we mnie, dobrze wiesz”, „Ramię w ramię popłyniemy, razem zmieniając ten świat”, „Bądź pewna, że nie zawiodę cię”… Ta piosenka pełna jest podobnych silnych manifestów. Czy tekst jest dla ciebie świętością? Niezależnie od tego, czy twój, czy przez ciebie wybrany, ale skoro go śpiewasz, to się pod nim podpisujesz sercem i duszą?

Pomysł na tekst był w pełni mój. Po przyjęciu zaproszenia, które przyszło od Viki i jej wytwórni, zastanawiałam się, jaki mamy wspólny mianownik. Jest nim oczywiście kobiecość we wszystkich jej aspektach. Ta piosenka to dowód, że umiemy być razem, choćby różnił nas wiek, pochodzenie, doświadczenie… Są między nami podobieństwa, choć ja nie śpiewałam tak dobrze jak Viki, gdy byłam w jej wieku. Nie byłam też tak świadoma jak ona. Czasy się zmieniają. A wraz z nimi pokolenia. Uważam, że tylko ludzie prymitywni i żałośni nie rozumieją koncepcji wspierania się nawzajem.

Nie da się ukryć, że różnic między tobą a Viki jest mnóstwo. Choćby tych związanych z doświadczeniem zawodowym, dorobkiem, pewnie też obyciem scenicznym, itd. Czy te różnice choć przez chwilę były barierą w waszej współpracy?

Nigdy w życiu. Viki jest bardzo dojrzała i w interpretacji, i w muzykalności. Jest też przemiłą osobą. I fantastyczną partnerką do działania. Pełen profesjonalizm na planie teledysku czy w studiu. Kreatywna i współpracująca. Do tego bardzo pracowita. To ja się uczę od niej.

Nie wydaje ci się dziwne, że w XXI wieku nadal trzeba o coś walczyć, zabiegać? O coś, co powinno już być normą? Jak właśnie „Sisterhood”?

Żyjemy w ciekawych czasach transformacji. Trzeba zabierać głos w imieniu tych, którzy tego głosu nie mają, czy też w ważnych kwestiach dotyczących świata, a tym samym nas wszystkich. Nie zgadzam się na żadne wykluczenia. Niezależnie od tego, co jest ich powodem i genezą.

Możemy rozmawiać o sztuce generalnie, ale to zbyt głębokie pojęcie, więc skupmy się na polskiej scenie. Artystyczny „Sisterhood”… Skąd wzięła się w tobie potrzeba bliskości między kobietami?

Chyba z wychowania… Wzrastałam w męskim świecie, który „ogarniały” kobiety. Miałam cudowne przykłady. Ale proszę nie zapominać, że to się też tyczy wszystkich ludzi, nie tylko kobiet. Te natomiast, będąc marginalizowane czy uprzedmiotawiane, mają dziś głos. I to piękny!

Zaraz ktoś powie „Kayah feministka”. Ale co złego w byciu feministką czy choćby jedynie w walce o partnerstwo kobiet w każdej dziedzinie życia?

Czuję się feministką. I każdy myślący mężczyzna też jest feministą. Nierówność bierze się z kompleksów i stereotypów, bardzo krzywdzących. To domena ludzi słabych i krótkowzrocznych. Partnerstwo jest podwaliną każdego związku.

Czy kobiety na polskim rynku muzycznym trzymają się razem? Ale nie na zasadzie „znamy się, lubimy, widujemy”.

Można byłoby się zdziwić, ale w większości przypadków bardzo się lubimy i wspieramy. Widujemy się rzadko, bo każda z nas ma napięty grafik, choć dzięki moim cotygodniowym audycjom w Meloradiu mam teraz okazję spotykać się z nimi częściej i długo rozmawiać. Do tego pamiętamy o urodzinach i innych świętach. To mój cudowny świat kobiet, które są mądre. Każda czuje się spełniona w swojej przestrzeni. Umiemy się cieszyć sukcesami innych. To wielka siła. Mądrość i dojrzałość. Choć oczywiście mówię tu z własnej perspektywy.

Ale też istnieje konkurencja. Przecież wszystkie walczycie o odbiorcę, nierzadko tego samego. O pierwsze miejsce w najróżniejszych notowaniach. O przestrzeń medialną. O jak najlepszą sprzedaż płyt.

Piękne jest właśnie to, że każdy może słuchać całej masy artystów i zupełnie nie wyklucza to słuchania innych… Każdy robi swoje i w moim otoczeniu kibicujemy sobie wzajemnie. Nikt z nas nie „pnie się” po trupach. Nigdy w życiu. To nie moja filozofia. Jestem zaszczycona wieloma przyjaźniami i współpracą. Często nawet pod pseudonimem piszemy dla siebie wzajemnie.

Czy bycie kobietą w polskim show-businessie jest wyzwaniem? Czułaś kiedykolwiek, że jesteś traktowana „inaczej”?

Oczywiście, przez lata nasłuchałam się niewybrednych komentarzy, ale kiedy mam sukces, jestem magnesem. Mój partner często mi mówi, że nie znam prawdziwego świata, kiedy opowiadam, ile miłych sytuacji spotkało mnie danego dnia. Ale ja jestem niepoprawną optymistką. Wierzę, że świat wcale nie jest taki zły. Nie wolno zapominać, że kiedy na bazarze oferują mi – TEJ KAYAH – fajne pomidorki, ja tym pomidorkiem mogę na koncercie dostać po głowie. To ryzyko zawodowe.

Mówi się częściej o męskiej solidarności niż o kobiecej. Nie drażni cię to?

Denerwują mnie wojny płci. Wierzę w fajnych i mądrych ludzi. W dobrych kierowców i kucharzy. Nie obchodzi mnie, jakiej są płci. Choć kobieta pilot wciąż robi na mnie wrażenie… Może dlatego, że sama potwornie boję się latać.

Zastanawiałaś się kiedyś, żeby stworzyć jakiś ogólnonarodowy zryw, ruch? „Sisterhood” wydaje się doskonałym tego zalążkiem.

Kiedyś razem z Manuelą Gretkowską chciałam coś takiego zrobić. Ale to też wykluczenie. A ja lubię mężczyzn i wierzę w ich potencjał.

„Kayah na barykady!” – to brzmi motywująco czy odstraszająco nawet dla samej ciebie?

Przeraża. Bo chciałam być artystką, nie wojowniczką. Jeśli mam wpływać na ludzi, to tylko przez moją wrażliwość, słowa i dźwięki. Oczywiście angażuję się też społecznie, bo jestem nie tylko artystką, ale także obywatelką.

Pracuje ci się łatwiej z mężczyznami czy z kobietami, zarówno w studiu nagrań, na scenie, jak i w firmie?

Pracuje mi się świetnie z ludźmi kreatywnymi, rozumiejącymi koncept, elastycznymi, pracowitymi, lojalnymi. Fajnymi… Bez względu na płeć. Choć w moim Kayaxie jest np. więcej babeczek, ale tak wyszło, nie było to jakieś odgórne założenie.

Zdarza się czasami tak, że zanim podejmiesz się jakiejkolwiek współpracy, zastanawiasz się, czy łatwo będzie dzielić sukces, o ile oczywiście taki się pojawi?

Trudno mi się nawet odnieść do tego pytania, bo nigdy nie przeszło mi ono przez myśl. Jeśli ktoś wpada na świetny pomysł i jest kreatywny, to zbiera plony. Jest wielką przyjemnością, kiedy można być tego częścią. Oby sukcesy zdarzały się częściej i jak największej liczbie osób!

Pytam, ponieważ kilkakrotnie słyszałem, że taka czy inna artystka nie chce np. nagrywać duetów ani razem występować na scenie, bo nie chce albo porównań, albo właśnie dzielenia się sukcesem.

„Nie porównuj nigdy się, każda wyjątkowa jest” śpiewamy z Viki – to ja napisałam i dokładnie tak myślę. Kocham duety, bardzo dużo się uczę ze współpracy z inteligentnymi i zdolnymi. Jedziemy na tym samym wózku. Nie mam kompleksów, choć czasem czuję, że muszę więcej nad sobą popracować (śmiech). Duety są dla mnie studnią bez dna. Doświadczeń. Lekcji. Nie chcę tego nie mieć. I na dodatek wciąż zgadzam się na kolejne… (śmiech).

„Sisterhood” brzmi dumnie. Ale jakie, twoim zdaniem, niesie ze sobą zobowiązania? Bo przecież nie chodzi o jednorazową akcję, jednorazowy hashtag.

To moja codzienność. Nie dostrajam się do hashtagów. To one dostrajają się do mnie. Każdy, kto zna mnie lub moją twórczość, to wie. Sam odzew na utwór jest tak wielki i tak silny, że czuję tę silną kobiecą energię od bardzo wielu kobiet, które właśnie takiego „power song” potrzebowały, by wyrazić to, co tak naprawdę od dawna czują do swoich sióstr, zarówno tych rodzonych, jak i tych, z którymi się przyjaźnią. I wiesz, co ci jeszcze powiem… Odezwało się do mnie bardzo dużo facetów, którzy w tym utworze także odnaleźli coś dla siebie. To było dla mnie zadziwiające, ale jednocześnie bardzo krzepiące.

A skoro przy hashtagach jesteśmy, jakie znaczenie mają dla ciebie media społecznościowe? Większość z nas używa ich całkiem spontanicznie, a czy dla ciebie to forma kontaktu z fanami, czy może maszyna do reklamy i promocji konkretnych pomysłów i projektów?

To nieoceniony kontakt, ale także i promocja, a raczej szybka i prosta komunikacja tego, co się u mnie dzieje, do osób, które moja twórczość inspiruje i które chcą być na bieżąco. Ale nie oddycham tym, jeśli o to chodzi. Korzystam, bo idę z duchem czasu. Prawdziwe życie jest w domu.

Na koniec chciałem cię spytać może nieco przekornie. Mija 20 lat od premiery „JakaJaKayah”. Czy tamta Kayah się zmieniła? JakaTyDzisiajKayah?

Starsza (śmiech). Doświadczona na każdym polu. I świadoma. Myślę, że to jest słowo klucz. I ciągle w procesie zmiany. A jaka będę, jeśli będę?

Dziękuję za rozmowę.

 

 

Gazetka 189 marzec 2020