Czy rzeczywiście pomaganie jest naszym obowiązkiem? Czy zawsze należy pomagać?

W pierwszym odruchu chyba każda z nas z przekonaniem potwierdzi, że pomaganie innym to szlachetny obowiązek, posługa. Powinno nam dawać zadowolenie i czynić nas lepszymi. Nikt nie odważy się polemizować z tymi prawdami.

Jednak, szczególnie w obecnej sytuacji wielorakiej pomocy uchodźcom z Ukrainy, albo gdy mowa o wieloletniej opiece nad chorym (nierzadko na Alzheimera) rodzicem, coraz częściej słyszymy zwierzenia o wypaleniu i zmęczeniu pomaganiem, o głębokiej frustracji, aż do granic depresji.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego szlachetność naszego uczynku nie czyni nas szczęśliwszymi, a przeciwnie, powoduje rozgoryczenie i zniechęcenie? Sięgnijmy nieco w przeszłość i popatrzmy na nasz kontekst kulturowy, żeby poszukać źródeł tego przymusu pomagania nawet za cenę naszego zdrowia psychicznego i fizycznego, niekiedy kosztem szczęścia naszych rodzin.

My, kobiety, jesteśmy od małego wychowywane w kulturze niesienia pomocy za wszelką cenę, bez względu na zasoby takie jak energia, czas, uwaga. Czyż nie wpaja się nam od dziecka, że ładnie jest pomagać, że trzeba być uczynną dziewczynką, taką, która zwraca uwagę na potrzeby innych? A czy kiedykolwiek ta z nas, która ma brata, słyszała takie słowa skierowane do niego? I ile razy trzeba było przerwać świetną zabawę i iść z mamą do kuchni, żeby pomóc przy obiedzie? Oczywiście bez brata, który nadal bawił się w Indian; wiadomo, „chłopcy muszą gdzieś wyładować tę energię”.

Przyuczone w ten sposób do roli pomocnic równolegle nie dostajemy przekazu o tym, jak dbać o siebie i o swoje potrzeby. Energię do pomocy czerpiemy z siebie, ale niewiele inwestujemy, żeby ją odnowić. Nie umiemy kontrolować i odnawiać swoich podstawowych zasobów, kiedy zaczynają się wyczerpywać. Zaliczam do nich: wypoczęte ciało i umysł, poziom optymizmu, poczucie kontroli i sprawstwa, umiejętność wybaczania sobie i innym, czas poświęcony tylko sobie. To wszystko jest nam potrzebne jak powietrze, żeby żyć i móc pomagać tym, którym różnych zasobów brakuje. Tak jak w samolocie, kiedy maskę tlenową musimy najpierw założyć sobie, a dopiero potem dziecku.

Odpowiednikiem założenia sobie maski tlenowej w kontekście pomagania jest przerwa od pomagania, poproszenie innych o przejęcie obowiązków, a nawet zaprzestanie pomocy, jeśli okaże się, że nikt nie chce nas zastąpić.

Warto przy tym – na przyszłość oczywiście – na samym początku określać zakres pomocy, jakiej możemy udzielić: czas jej trwania, poziom naszego zaangażowania, zakres naszych obowiązków. Wtedy koniec naszego świadczenia nie będzie zaskoczeniem dla drugiej strony, a my będziemy wiedziały, jak rozłożyć siły. Jeśli na przykład decydujemy się na udostępnienie swojego mieszkania uchodźcom, dobrze jest ustalić z góry, ile czasu może to potrwać i jakie będą ich obowiązki w czasie pobytu. Oczywiście, nie mamy wpływu na to, jak długo będzie trwała wojna. Ale kiedy damy jasno do zrozumienia, przez ile czasu jesteśmy w stanie udzielić gościny, goście będą wiedzieli, kiedy muszą zacząć poszukiwania, by się wyprowadzić. W ten sposób, co jest też bardzo ważne, od razu jasno przekazujemy komunikat, że nasze zasoby są limitowane. Nikt nie może zmuszać nas do ich wyczerpania i nie jest słabością ani błędem przyznanie się do braku sił i środków na dalszą pomoc. Wokół nas jest dużo ludzi, którzy jeszcze nie zaczęli pomagać, i być może kiedy ogłosimy, że nasza trwająca tak długo pomoc się kończy i szukamy zastępstwa, poczują się oni zmobilizowani do działania.

Przemęczenie pomaganiem ma jeszcze jedną nieprzyjemną odsłonę: szukanie zewnętrznych powodów do zaprzestania pomocy. Czy to nie dziwne, że coraz częściej czytamy w mediach lub słyszymy od znajomych, jacy roszczeniowi i niesympatyczni ci ukraińscy uchodźcy się zrobili? I że właściwie taka pomoc i opieka, jakiej u nas doświadczają, wcale im się nie należą…

A przecież to ci sami ludzie, którzy w obawie o własne życie uciekali kilka miesięcy temu, a my współczuliśmy im z całego serca. Zapewne są między nimi ludzie roszczeniowi, leniwi, może nawet nieuczciwi (tak jak wśród nas). Ale to nie czyni ich mniej potrzebującymi naszej pomocy ani mniej na nią zasługującymi.

Czy Ukrainka, którą gościmy, staje się mniej warta pomocy po tym, jak stwierdza, że nie umie robić pierogów i nie chce się tego nauczyć, pomimo że masowa ich produkcja byłaby świetnym sposobem na podreperowanie jej budżetu (a my już obiecałyśmy dostawy swoim koleżankom)?

To tylko nasze dobre mniemanie o sobie stara się zmniejszyć dysonans poznawczy: udajemy, że przestajemy pomagać nie dlatego, że już nie dajemy rady (bo my zawsze robimy wszystko perfekcyjnie i do końca), ale dlatego, że odbiorcy pomocy już na nią nie zasługują.

I tak nasze dobre chęci, nasz poniesiony wysiłek, okazane serce i faktyczna pomoc mogą stopnieć w tych niemiłych emocjach, podczas gdy zrobienie sobie przerwy w pomaganiu pozwoli zachować dobre wspomnienia i poczucie zadowolenia u obu stron.

Jak powiedziała Anna Dymna: „Nie można pomagać komuś po coś. Pomaga się z potrzeby serca i tak naprawdę zawsze robi się to dla siebie”. Warto więc na każdym etapie pomagania potrzeć w swoje serce i pozostać w zgodzie ze sobą. Stać przy sobie w entuzjazmie i energii do działania, nie opuszczać siebie w zmęczeniu i frustracji.

Moje odpowiedzi na początkowe pytania będą więc następujące: Tak, pomaganie jest naszym obowiązkiem, ale nie zawsze. Nie należy pomagać innym za wszelką cenę; nie wtedy, kiedy tak naprawdę to my potrzebujemy swojej własnej pomocy i uwagi.

 

autorka: członkini Elles pour Elles

 

 

Gazetka 214 – wrzesień 2022