Czy zdarzyło się Państwu kiedyś machnąć ręką i wyjść z taksówki bez wydanej przez kierowcę reszty, bo ten nie miał drobnych lub zwyczajnie uznał, że reszta jest dla niego? Lub pójść z przyjaciółmi do kina, choć padali Państwo z nóg i najchętniej spędziliby wieczór, popijając herbatę w domu? Bo mnie zdarzyło się i jedno, i drugie, a także, o zgrozo, wiele innych mniej lub bardziej podobnych sytuacji.

Właściwie to dlaczego czasami zachowujemy się nie tak, jak byśmy sobie tego życzyli? Dlaczego nie ustanawiamy dla siebie dobrych i bezpiecznych granic, ale pozwalamy, by zrobili to za nas inni, i to niekoniecznie tam, gdzie my byśmy chcieli? W końcu chodzi o nie byle jaką stawkę, którą jest nasz komfort życia. No właśnie… komfort życia. Tylko że jeśli robimy to, co z większym lub mniejszym impetem narzucają nam inni, jeśli w imię czegoś (i tu możemy sobie wstawić dowolnie wybraną frazę, np. w imię dobrego spokoju, w imię przyjaźni, poprawnych stosunków, ciszy w domu lub bo tak wypada) działamy wbrew sobie, to możemy z czystym sercem zapomnieć o naszym własnym dobrym samopoczuciu. Dlaczego? Dlatego że przystanie na coś, na co nie mamy najmniejszej ochoty, nie sprawi, że będziemy się czuli sami ze sobą dobrze.

Podejrzewam, że wszyscy to uczucie doskonale znamy. Co zatem robić, aby nie zapuszczać się w emocjonalny kanał? Jak chronić się przed sytuacjami, gdy tuż po podjęciu działania lub wyrażeniu na coś zgody wcale nie jest nam ani miło, ani przyjemnie? Jak żyć w zgodzie z innymi, będąc także w zgodzie z sobą samym? Dobre pytanie, tylko jak tu powiedzieć bliskiej nam osobie, że nas np. osacza lub że czujemy się przez nią nadmiernie kontrolowani? Sprawa nie jest prosta, ale jeśli ją tak zostawimy, prostsza na pewno nie będzie. Po pierwsze dlatego, że nie informując jasno o tym, co nas boli i co nam się nie podoba, nie dajemy drugiej stronie możliwości reakcji i ewentualnej zmiany swojego zachowania. A po drugie dlatego, że jeśli nie podejmiemy działania, ciężar odpowiedzialności za całą sprawę pozostanie po naszej stronie.

Może więc dla naszego dobra warto by dokonać w myśleniu i reagowaniu pewnych zmian. Nie uciekajmy się przy tym do banalnych i wygodnych wymówek, że „już tacy jesteśmy” albo że „nigdy się nie zmienimy”, bo to nieprawda. Charakter i osobowość można, a nawet należy kształtować i rozwijać w dojrzały, dorosły sposób. Nikt z nas bowiem nie jest taki lub inny raz na zawsze. Przecież nie stoimy w miejscu, świat wokół nas także nie. I tu dochodzimy do magicznego słowa, które w praktycznym zastosowaniu może nam zasadniczo ułatwić codzienne funkcjonowanie. To łacińskie assertio, czyli wyzwolenie, w języku polskim rozumiane jako asertywność. Przyjrzyjmy się zatem definicji asertywności:

Asertywność – w psychologii termin oznaczający posiadanie i wyrażanie własnego zdania oraz bezpośrednie wyrażanie emocji i postaw w granicach nienaruszających praw i psychicznego terytorium innych osób oraz własnych, bez zachowań agresywnych, a także obrona własnych praw w sytuacjach społecznych. Jest to umiejętność nabyta.

Uff, przyznam, że naprawdę mi ulżyło po przeczytaniu ostatniego zdania. Tak, asertywność jest umiejętnością nabytą, czyli taką, której możemy się nauczyć i którą możemy trenować w każdym momencie swojego życia. Oznacza to, że nigdy nie jest za późno, aby zawalczyć o siebie, a asertywność w najprostszym rozumieniu to ni mniej, ni więcej jak dbanie o swoje zdrowie psychiczne, o stan swych emocji. Bo przecież czy chcemy, czy nie, to z nich się składamy zdecydowanie bardziej niż z obowiązków, nakazów i zakazów. I nie chodzi tu o przepychanie się łokciami w życiu, jak niektórzy rozumieją asertywne zachowanie, lub o szybki kurs bezczelności dla nieśmiałych. Ani też o to, aby podążać przez życie w myśl powiedzenia „stój w kącie, a znajdą cię”. A jeśli nie znajdą, to co? Najważniejsze jest coś innego: że jeśli już nie mamy specjalnego wpływu na to, co słyszymy, to postarajmy się mieć wpływ na to, co z usłyszaną treścią zrobimy.

Asertywnie zachowamy się wtedy, kiedy pewnie i stanowczo wyrazimy swoje uczucia, postawę czy opinię względem drugiej osoby. Pewnie oznacza prawdziwie i zgodnie z tym, co tak naprawdę czujemy w środku. Będzie to o wiele łatwiejsze, jeśli w codziennym wewnętrznym monologu świadomie podejmiemy decyzję, że tylko my jesteśmy odpowiedzialni za to, jakie znaczenie nadamy różnym wydarzeniom. A przykładowy brak wydania reszty ze strony taksówkarza? Ważne, czy machniemy ręką, bo nie jest to dla nas istotne, czy też dlatego, że nie umiemy się upomnieć o swoją należność, a po przyjściu do domu będziemy sobie pluli w brodę i utyskiwali na to, jaki świat jest okrutny i zły. A może nie jest wcale taki zły, tylko nas nie stać było na uczciwość i szacunek względem siebie i dlatego nie poprosiliśmy stanowczo o zwrot reszty pieniędzy? To jedna z tysiąca sytuacji codziennego życia, ale przykłady można mnożyć. W dodatku często zdarza się nam potem nakrzyczeć na dziecko czy psa, by przerzucić swój dyskomfort na kogoś innego tylko dlatego, że nie byliśmy w stanie zadbać o własną przestrzeń. Asertywność to przejście ze stanu biernego obserwowania rzeczywistości w stan aktywnego decydowania o tym, czego chcemy i potrzebujemy, a co jest nam niepotrzebne i na co nie wyrażamy zgody. Nawet jeśli innym się to nie spodoba. Nie musi. My powinniśmy czuć się z tym dobrze. Wiem, że nie zawsze jest to tak łatwe w praktyce jak w teorii, ale to jedyny sposób, by nasze życie było naprawdę w pełni nasze. I abyśmy mogli z niego czerpać radość, spokój i siłę.

 

 

Aleksandra Szewczyk

Psycholog

Gazetka 135– październik 2014