Lampedusa to niewielka włoska wyspa. Ma powierzchnię zaledwie 20 km² i około 6000 stałych mieszkańców. Lampedusa to też symbol cierpienia i nadziei. Wyspa w ostatnich latach stała się znana z tego, że do jej brzegów docierają każdego dnia dziesiątki uchodźców. Ilu nie dociera, ilu zostaje w wodach otaczających Lampedusę – nie wiadomo.

Wiadomo natomiast, że z roku na rok ofiar jest coraz więcej; coraz trudniej dotrzeć do brzegu. I że coraz więcej ludzi mimo wszystko podejmuje próbę przedarcia się do Europy. Ci, którym się udaje, najchętniej wyruszyliby dalej. Dopóki granice były otwarte, podróż przez kontynent była wyzwaniem logistycznym i finansowym. Przepełnione pociągi, autobusy i dworce, a w tym wszystkim małe dzieci. Alternatywą dla wycieńczającej wędrówki jest obóz dla uchodźców.

Obcy – czyli ktoś nie stąd, inny, mający inny kolor skóry, mówiący innym językiem, wyznający inną religię. Obcy jest nieznany. Obcego można się bać, nawet jeśli samemu jest się Obcym, jeśli samemu jest się uchodźcą lub imigrantem. Czy jest to więc lęk uniwersalny? Czy unikając Obcego, bronimy siebie i swoich bliskich przed realnym zagrożeniem? Czy może o niechęci wobec Obcego można myśleć w kategoriach wewnętrznych przeżyć, osobistych lęków wyrosłych na gruncie doświadczeń z najważniejszymi dla nas ludźmi?

JĘZYK

Kiedy maleńka Lampedusa stała się sławna jako brama Europy, jej władze musiały zacząć odpowiadać na wiele pytań. Podczas jednego z wywiadów burmistrz wyspy została zapytana o to, jak zamierza sobie radzić z nielegalnymi imigrantami. Zanim odpowiedziała na pytanie, poprawiła dziennikarza, mówiąc, że wyspa musi sobie poradzić z uchodźcami, nie imigrantami.

To, jakiego używamy języka, żeby opisać innych ludźmi, jest kluczowe. Zanim w Rwandzie zdarzył się kwiecień 1994, Hutu stawali się coraz odważniejsi w tym, jak mówili o Tutsi. Tak bardzo, że słowo „karaluch” w odniesieniu do Tutsi stało się częścią codziennej radiowej narracji. Karalucha można zadeptać. Ba, trzeba. Bo jest szkodnikiem bez wartości.

Język może dehumanizować. „Bydło”, „ciapaty”, „czarnuch”, „brudas” nie ma przeszłości, wykształcenia, nie ma rodziny, nie wiążą go z żoną czy dziećmi takie same relacje jak każdego innego człowieka. W związku z tym nie ma takich samych potrzeb, inaczej czuje i doświadcza.

Lęk przed chorobami, które mają roznosić uchodźcy, można rozumieć jako manifestację wewnętrznego lęku przed tym, że Obcy – jak wirus lub bakteria – może zakazić naszą społeczność, co może doprowadzić do jej rozbicia lub nawet zniszczenia.

MECHANIZMY

Nancy McWilliams, amerykańska psychoanalityczka, podczas niedawnej konferencji w Polsce mówiła o pokusie, którą każdy z nas ma w sobie, żeby delegować wewnętrznego „obcego” na innych. Ten „obcy” w nas cierpi z powodu lęku, frustracji, wściekłości, wstydu i zawiści. Nie chcemy jednak tego czuć, delegujemy więc te uczucia na innych. Obcy już nie jest w nas. Obcy zaczyna mieć twarz uchodźcy, sąsiada zza wschodniej granicy, jest Żydem lub Palestyńczykiem. I tego realnego już Obcego można zniszczyć, a wraz z nim uczucia, których tak bardzo się boimy. Według McWilliams jedynie dostrzegając je w sobie i pozwalając na nie, możemy „próbować hamować procesy, w których Inny jest widziany jako Obcy”.

Psychoanaliza mówi o zjawisku rozszczepiania, czyli widzenia świata czarno-biało. Zły jest ktoś inny, ja jestem w porządku. Osoba, która dokonuje rozszczepienia, pozbywa się np. swoich wad, niepokoju, lęku, odrazy, i lokuje je w innych ludziach. Wydaje się, że w ostatnich latach szczególnie chętnie sięgamy po ten mechanizm – pierwotny, nieświadomy i bardzo silny. Im mniejszą mamy tolerancję dla własnych stanów emocjonalnych, im mniej jesteśmy w stanie wytrzymać, tym silniej chcemy się tego pozbyć. To może tłumaczyć, dlaczego dla niektórych osób mówienie o „karaluchach” i „ciapatych” jest łatwiejsze niż dla innych i dlaczego nie potrafią dostrzec w człowieku płynącym przez morze uciekiniera, który chce ratować swoją rodzinę, tylko młodego, zdrowego mężczyznę, który jedzie do Europy dla pieniędzy.

„PRAWO”, IZOLACJA I KONSEKWENCJE

Kiedy podczas II wojny światowej bombardowano Londyn, dzieci były ewakuowane na prowincję. Bez rodziców. Umieszczano je w przypadkowych, nieznanych im rodzinach, gdzie fizycznie były bezpieczniejsze niż w Londynie. Anna Freud, obserwując dzieci, które tego doświadczyły, doszła do wniosku, że psychiczne skutki separacji od rodziców były poważniejsze niż ryzyko śmierci w bombardowaniu. Innymi słowy – dzieci były bardziej przerażone oddzieleniem od rodziców i umiejscowieniem w obcej scenerii, niż byłyby, nasłuchując nadlatujących samolotów, ale wtulone w matkę czy ojca.

Badań potwierdzających tę tezę było od tamtego czasu `bardzo wiele. Mamy dziś pewność, że nagła separacja od rodzica wywołuje w dziecku skrajne przerażenie, które można porównać z psychiczną śmiercią. Im młodsze dziecko, tym skutki mogą być trwalsze i głębsze. Pomimo tej wiedzy nadal wydaje się, że „obcość” rozciąga się nawet na dzieci. Syna czy córkę uchodźcy łatwiej umieścić w obozie, odebrać rodzicom, którzy nielegalnie przekroczyli granicę, i nie wziąć pod uwagę, jakie to będzie miało konsekwencje, niż dziecko „miejscowe”.

Myśląc o Obcym w kategoriach przeżyć wewnętrznych, można uznać, że jest on częścią każdego z nas, częścią nielubianą, niechcianą, której chcemy się pozbyć. Dlatego też z taką stanowczością, czasem graniczącą z okrucieństwem, walczymy z człowiekiem, który reprezentuje nasze odszczepione fragmenty. W tym sensie Obcy to część mnie.

 

Katarzyna Cieślak

psycholog, psychoterapeuta

Gazetka 176 – listopad 2018