Nie ma wątpliwości, że ludzie ranią się w związkach. Rany są czasem niewielkie, ale niekiedy para musi wykonać ogromną pracę, by się zagoiły. Niektóre jednak zniszczenia w związku są nieodwracalne. Pozwalamy sobie na raniące słowa i zachowania, na nielojalność, myśląc, że jakoś się z tego dźwigniemy. Tyle że czasami zniszczenia stają się zbyt obciążające i upokarzające, a wtedy związek jest zatruty i nie można go już naprawić. Nie pomagają słowa „przepraszam” i „obiecuję”, wielokrotnie zresztą powtarzane. Słowa potrafią zranić nieodwracalnie i nie ma znaczenia, że ktoś się w danej chwili chciał tylko wyładować albo sprawić, żeby ta druga strona poczuła się gorzej, więc palnął coś bez refleksji.

Słowa lub czyny nasycone pogardą, chęcią upokorzenia lub odwetu trafiają celnie i sprawiają, że nie chcemy już więcej być z tym drugim człowiekiem. Następuje całkowite naruszenie zaufania, przekreślenie intymności i wyjątkowości relacji. Wtedy jedna ze stron decyduje się na rozstanie. Dzieje się tak coraz częściej, a statystyki rozwodowe z roku na rok rosną. W samej decyzji o rozstaniu dwojga dorosłych nie ma niczego złego, bo czasami jest to najlepsze rozwiązanie. Bywa przecież, że ludzie się po prostu zmieniają i zaczynają oczekiwać w związku czegoś innego. Dużo gorzej natomiast wygląda to, jak dochodzi do rozstania i jak ono wygląda. Właśnie tu zaczynają się prawdziwe dramaty.

Tak jak proces detoksykacji po odstawieniu używki wymaga czasu i spokoju, tak po rozstaniu trzeba na jakiś czas wycofać się z życia, skupić na sobie, przeanalizować, zregenerować ciało i umysł. Osoba po rozwodzie, szczególnie jeśli był on długi i bolesny, potrzebuje czasu dla siebie, by wrócić do właściwego sobie stanu psychicznego. Na liście najbardziej stresujących wydarzeń życiowych rozwód zajmuje drugą pozycję, tuż za śmiercią współmałżonka. Nie ma zatem wątpliwości, że czas jest tu kluczowym i leczącym czynnikiem. Psychiczne poradzenie sobie po zerwaniu relacji miłosnej jest zadaniem bolesnym, wręcz traumatycznym. Dla ogromnej rzeszy osób życie po zakończeniu związku kompletnie się rozpada.

Są takie rozstania, w których jedna strona porzuca i w ogóle nie wyjaśnia swojego zachowania. Po prostu znika – pakuje rzeczy i wyprowadza się z domu (zdarza się, że w czasie, gdy druga osoba jest w pracy). Takie zachowania sieją totalne i katastrofalne w skutkach spustoszenie w psychice drugiego człowieka. Brak umiejętności pożegnania się, wyjaśnienia decyzji o odejściu to niestety domena osób bardzo niedojrzałych i jednocześnie, według mnie, egoistycznych. Nie chcą mierzyć się z cierpieniem, jakie zadają drugiemu człowiekowi, dlatego uciekają. Całkowicie zdejmują w ten sposób z siebie odpowiedzialność za swoje zachowanie.

Inaczej unieszczęśliwiają lawiranci i manipulanci. Oni z kolei wybierają opcję niedomówień. Niby odchodzą, niby znikają, a jednak czasem piszą SMS-y, które nazywam „przypominajkami”. Trochę na zasadzie „odszedłem, ale nie dam ci o sobie zapomnieć, siedź i czekaj na mnie”. Partnerka (bo częściej są to jednak kobiety) musi się wtedy zmierzyć z sytuacją, że w sumie nie są w relacji, jednak jest ona tak uwikłana i zaangażowana, jakby cały czas emocjonalnie funkcjonowała w związku. Ważne więc, aby każda z tych kobiet miała świadomość, iż godzenie się na takie traktowanie wskazuje na problem tzw. „kochania za bardzo”, czyli tendencję do wikłania się w związki toksyczne – opierające się na cierpieniu i w których więcej jest smutku, goryczy i rozczarowania niż wzajemnego szacunku, uśmiechu i miłości. Bo właśnie to odróżnia relację zdrową od toksycznej.

Najbardziej traumatyczne są jednak rozstania z powodu osoby trzeciej. Takie historie często kończą się dla jednej ze stron diagnozą o depresji i koniecznością przyjmowania leków antydepresyjnych. Osoba porzucona mierzy się z bardzo silnym obniżeniem poczucia własnej wartości, zadaje sobie wciąż pytania o to, co w niej jest nie tak i dlaczego została zdradzona. Załamuje się nerwowo, popada w apatię i niechęć do życia, z myślami samobójczymi i pobytem w szpitalu włącznie. Złość, agresja, gorycz, rozpacz i poczucie złamanego życia to jedne z wielu destrukcyjnych emocji, którymi przepełniona jest osoba zdradzona.

Tu dochodzimy do tego, czego dla własnego dobra nie powinniśmy robić po rozstaniu, zwłaszcza jeśli zostaliśmy porzuceni. Jak się z tym uporać, jak nie przyczyniać się do tego, aby ból stał się chroniczną, destrukcyjną cechą naszej osobowości? Jak nie zgorzknieć i nie zatracić się w cierpieniu, które położy się cieniem na naszym życiu i przyszłych wyborach?

Zemsta

Czasami jako pierwsza przychodzi do głowy. Wydaje się najlepszym sposobem na zamknięcie z hukiem tego nieszczęsnego rozdziału w naszym życiu. Ale czy najlepszym, zdrowym i przynoszącym ulgę? Otóż nie. To, co teraz napiszę, dla wielu będzie trudne, ale tak naprawdę dopiero pogodzenie się z rozstaniem wyzwala z cierpienia. Co więcej, uczy nas szacunku do swojej przeszłości, do wspólnie spędzonego czasu. Dla własnego dobra naprawdę nie warto plugawić wszystkich wspomnień i złorzeczyć człowiekowi, którego przecież kiedyś kochaliśmy. To pozwala zachować szacunek do samego siebie.

Przyjaźń

Z przyjaźnią po rozstaniu, szczególnie jeśli jest ono niedawne, bardzo bym uważała. Dlaczego? Bo gdzieś głęboko w nas tkwi ogrom nieprzepracowanego cierpienia – bez odbytej po nim żałoby, bez refleksji. A przecież po każdej stracie trzeba przeżyć żałobę. Równie niedobrym pomysłem jest próba zaprzyjaźnienia się z byłym partnerem, kiedy spotyka się on już z kimś innym, a my mamy druzgocącą świadomość tego, jak szybko ta osoba zajęła nasze miejsce. Nikt na świecie nie jest w stanie ze spokojem obserwować rozkwitającej nowej miłości byłego partnera. Nie róbmy sobie tego.

Inwigilacja

Uporczywe śledzenie życia byłego partnera czy partnerki jest zdecydowanie złym pomysłem. Ciągle odnawiające się rany bardzo trudno się goją, doszczętnie infekując naszą psychikę. Wieczne sprawdzanie, czy już kogoś ma, czy dobrze sobie radzi albo tak jak my cierpi, może wpędzić nas w depresję, zwłaszcza że dokładnie wiemy, jak bajkowo i kolorowo (ale niekoniecznie realistycznie) przedstawiamy w mediach społecznościowych swoje życie. Pamiętajmy o tym, że nie wszystko złoto, co się świeci.

Metoda na klina

Niektórzy próbują sobie radzić z rozpaczą i pustką po rozstaniu, zapełniając ją jakkolwiek i kimkolwiek. Na dłużej, na krócej, na chwilę. Karuzela randek i kolejnych iluzji nieprzerwanie się kręci. Rozstanie boli, to pewne. Jeśli jednak go nie przepracujemy, to w jakim stanie psychicznym będziemy wchodzili w kolejne relacje? Warto sobie zadać to pytanie. Pamiętajmy też o tym, że kiedy jesteśmy w głębokiej nierównowadze psychicznej, z wielkim prawdopodobieństwem napotkamy na swojej drodze także osoby pokaleczone i cierpiące, a związek będzie przypominał raczej historię pt. prowadził ślepy kulawego.

I ostatnia już uwaga. W życiu, niezależnie od tego, jak nam się układa i w którą stronę prowadzi nas los, warto coś mieć. Coś bardzo swojego i kochanego. Pasję, sport, przyjaciółkę z dawnych lat, jogę, życzliwego sąsiada, ukochany ogródek czy wesołego zwierzaka w domu. Cierpienie i poczucie straty kiedyś miną, ale kiedy ma się coś bardzo bliskiego swojemu sercu, czas powrotu do równowagi i dobrostanu jest po prostu znośniejszy.

Aleksandra Szewczyk

Psycholog

 

Gazetka 205 – październik 2021