Gdyby jej nie było, musielibyśmy ją sobie wymyślić. Beata Pawlikowska znana jest słuchaczom radia Zet i radia Kolor jako „blondynka w podróży”, jako podróżniczka, mentorka. Zwiedziła prawie cały świat, doświadczyła niemal wszystkiego, co może się zdarzyć w życiu na walizkach. Napisała ponad 100 książek, w których otwiera przed nami miejsca znane z lekcji geografii lub telewizyjnych dokumentów.

Z podróżniczką rozmawia Filip Cuprych.

Kiedy obudziła się w tobie chęć podróżowania, ale nie na zasadzie wypadów za miasto, tylko właśnie takiego podróżowania, jakiego dzisiaj doświadczasz?

Kiedy byłam dzieckiem i oglądałam zdjęcia w magazynach podróżniczych. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, że istnieją na świecie takie cuda, i poczułam wielkie pragnienie, żeby je zobaczyć. To było coś więcej niż chęć. To była wielka pasja, która wtedy zaczęła we mnie kiełkować.

Przeczytałem gdzieś, że to nie był typowy bakcyl, typowe marzenia o zwiedzaniu świata. To było wyobrażanie sobie siebie w tych miejscach, chłonięcie ich, bycie w nich nawet na odległość. Tak silna była ta chęć zwiedzania?

Pragnęłam tego każdą częścią siebie. Chciałam poczuć kurz indyjskiej ulicy wymieszany z zapachem kardamonu, zobaczyć różowe muszle na piasku i zanurzyć stopę w nieprawdopodobnie szmaragdowej wodzie Morza Karaibskiego. Wyobrażałam sobie, jak to jest, kiedy wędrujesz zgrzany przez dżunglę albo wspinasz się w rozrzedzonym powietrzu na pokryty lodem szczyt w Himalajach. Pisałam o tym opowiadania i wiersze, rysowałam, śniłam.

Czy dla ciebie wyjazdy z Polski, z miasta, to często też i ucieczka? Od tego, co przytłacza, ugniata?

Nic mnie już nie ugniata, wprost przeciwnie, uwielbiam życie we wszystkich jego wymiarach. Lubię być w Polsce, gdzie mam swój rytm dnia, pisanie książek, organiczne jedzenie i audycje w radiu. Równie bardzo lubię być w podróży, gdzie wszystko jest nieprzewidywalne, często zaskakujące i gdzie codziennie muszę ćwiczyć swoją elastyczność, żeby dostosować się do nowych sytuacji.

Miałaś kiedyś podróżniczych idoli? Wydaje się, że na takie hasło każdy powiedziałby Tony Halik i Elżbieta Dzikowska.

Moimi idolami byli bohaterowie książek. Czytałam książki Jacka Londona, Jamesa Curwooda o podróżach po Dalekiej Północy i inne, o przygodach w tropikalnych krajach. Wyobrażałam sobie, że jestem każdym z nich.

Jaka jest rola podróży Beaty Pawlikowskiej – zabrać w odległe krainy tych, których nie stać na wyjazdy, czy pokazać wyjątkowe, czasami ekstremalne warunki tym, którzy szukają przygód?

Najczęściej podróżuję sama, bo tak lubię najbardziej. Czasem organizuję wyprawy otwarte, czyli takie, na które może się zapisać każdy chętny. No, może nie każdy, bo to są małe grupy, około 10-15 osób. Co roku robię wyprawę do dżungli amazońskiej, bo to jest najbardziej magiczne, tajemnicze i niezwykłe miejsce na świecie, a ja cieszę się, że mogę je pokazać osobom, które pewnie inaczej nigdy nie mogłyby tam dotrzeć. Od zeszłego roku wyprawy do dżungli są połączone z warsztatami zdrowego, szczęśliwego życia, podczas których poruszamy wszystkie, nawet najbardziej trudne tematy i znajdujemy rozwiązania.

Powiedziałaś kiedyś, że w swoim podróżowaniu jesteś całkowicie wolna, nie masz żadnych zobowiązań wobec nikogo, nikt ci niczego nie narzuca. Jedziesz, dokąd chcesz i kiedy jesteś na to gotowa. Jak zdobyć taką wolność?

Od początku miałam taką wolność, bo podróżowanie zawsze było dla mnie przygodą i fascynującą pasją. Przez pierwszych dziesięć lat podróżowałam za pieniądze zarabiane w radiu, gdzie prowadziłam audycje muzyczne i nikt raczej nie wiedział o tym, że ja podróżuję po dżungli amazońskiej. Oszczędzałam każdy grosz, wyjeżdżałam na kilka tygodni do Ameryki Południowej, wracałam spłukana i zaczynałam odkładanie na następną wyprawę. Wolność to kwestia nastawienia, to sposób myślenia. Kiedy nosisz wolność w sobie, znajdujesz ją też w życiu, które cię otacza.

Jeździsz po całym świecie. Ale ten świat skrywa wiele niebezpieczeństw. Na wszystkie jesteś gotowa? Przynajmniej mentalnie, zdając sobie sprawę z tego, że one istnieją?

Tak, ale jednocześnie wiem, że życie jest zwierciadłem moich myśli, więc im więcej dobra mam w sobie, tym bardziej bezpieczne staje się także moje podróżowanie. Poza tym czasem dobrze jest trochę pocierpieć, zmarznąć, głodować, zmęczyć się. To uczy siły, pokory, wdzięczności i chęci do tego, żeby wkładać w życie wysiłek. Dzięki temu, patrząc z szerszej, życiowej perspektywy, uzyskuje się lepsze rezultaty.

Jaką sytuację uznałabyś za największe niebezpieczeństwo w swoim podróżniczym życiu?

Podróżowanie zatłoczonym i przeciążonym statkiem po rzece Ukajali w Peru, gdzie na pokładzie zamiast przepisowych 150 osób było około pięciuset? A może samotne wędrowanie przez Gwatemalę, Honduras, Nikaraguę i Salwador, uznawane za najbardziej niebezpieczne kraje świata, gdzie popełnia się najwięcej groźnych przestępstw z bronią w ręku? A może wyprawy do dżungli, gdzie codziennie spotykam malaryczne moskity, jadowite węże, pająki, a czasem i większe zwierzęta?... Myślę, że najczęściej nawet nie wiem o tym, że grozi mi niebezpieczeństwo. Myślę pozytywnie.

Czy strach przed czymś też może motywować do podróży?

Pewnie tak, choć obawiam się, że to mogłaby być nieudana podróż. Ludzie wyczuwają wzajemnie swoje emocje. Nawet jeśli nie zdają sobie z tego świadomie sprawy, podświadomie odbierają energię emanującą od innych osób. Strach jest bardzo bliskim krewnym gniewu, krytykowania, osądzania, braku szacunku. To z kolei często prowokuje do agresji i przemocy.

Odwiedzasz miejsca niemal na całym świecie. Czy odradzano ci kiedyś wyjazd do jakiegoś kraju, a mimo to pojechałaś?

Oczywiście, odradzano mi wiele miejsc (śmiech). A ja i tak jechałam tam, gdzie mnie ciągnęło.

Czy nie brakuje ci cywilizacji podczas podróży? W pewnym sensie i tak z jej dobrodziejstw korzystasz, bo używasz choćby Facebooka, wrzucasz tam zdjęcia, filmiki… W końcu masz blisko 340 tys. fanów.

Właśnie o to chodzi, żeby zmienić całkowicie swoje środowisko, także to mentalne. Dobrze jest odłączyć się od mediów społecznościowych, elektryczności, internetu, łatwego dostępu do jedzenia, gorącej wody albo w ogóle jakiejkolwiek wody. To pozwala zrozumieć, jakimi jesteśmy bogaczami, żyjąc w wygodnej Europie, poćwiczyć swoją samodzielność, zaradność, wytrwałość, odwagę. To bardzo się przydaje także w codziennym życiu.

Samotność nigdy ci nie doskwiera w podróżach?

Mam stały kontakt z samą sobą. Jestem dla siebie najlepszym przyjacielem. Kiedy zaprzyjaźniłam się ze sobą, zaczęłam o siebie dbać i wspierać siebie, przestałam być samotna.

Skoro mówimy o dżungli… Czujesz się bardziej zwierzęciem pozacywilizacyjnym czy bardziej jednak miejskim?

To dwa zupełnie różne światy. Jestem szczęśliwa, że mam przywilej doświadczać ich obydwu. Dzięki temu mogę czerpać z obu światów to, co jest w nich najlepsze.

Z podróżami wiążą się też oczywiście doznania kulinarne. Czy przygotowujesz się na nie przed wyjazdem? Czy sprawdzasz, co jest lokalnym delikatesem na wypadek, gdyby cię nim poczęstowano?

Sprawdzam, ale i tak zawsze coś mnie zaskakuje na miejscu. Tym właśnie różni się podróżowanie w teorii od doświadczania w praktyce. Są rzeczy, o których nie przeczytasz w żadnym przewodniku, żadnej książce ani na żadnym portalu. One po prostu się zdarzą, i zdarzą się właśnie tobie.

Jaka potrawa najsilniej zapadła ci w pamięć – i niekoniecznie dlatego, że była fantastyczna?

Kilka razy w dżungli jadłam pieczone mrówki. Wielkie, długości połowy mojego palca. Byłam wtedy bardzo głodna. Nie pytałam więc o nic, byłam tylko wdzięczna i szczęśliwa, że mogę coś zjeść. Nie namawiam do próbowania mrówek z ciekawości. W ogóle namawiam raczej do szanowania każdej formy życia. Na co dzień jestem weganką (śmiech).

Beato, serdecznie dziękuję ci za rozmowę.

 

Wszystkich zainteresowanych podróżami Beaty Pawlikowskiej i jej książkami zapraszamy na www.beatapawlikowska.com.

 

 

Gazetka 183 – lipiec/sierień 2019