Gdy 5 sierpnia 1962 r. Eunice Murray, gosposia Marilyn Monroe, zauważyła, że w pokoju sławnej aktorki wciąż pali się światło, zapewne pomyślała, że to dość dziwne, nawet jak na nią, żeby o trzeciej jeszcze nie spać. A może i nie? Pani Marilyn ostatnio nie była sobą; cała ta sprawa z braćmi Kennedy, kłopoty z rolami, leki i alkohol wcale jej nie pomagały…
Zastanawiam się, czy kiedy pani Murray nie mogła doczekać się odpowiedzi gwiazdy i otworzyć drzwi do jej sypialni, wiedziała już, co się stało. Wezwany przez gosposię terapeuta artystki Ralph Greenson rozbił szybę, wszedł do środka i widząc delikatne ciało swojej pacjentki przykryte niedbale kołdrą, wiedział już, że piękna i podziwiana Marilyn Monroe nie żyje.
Niewiele jest gwiazd, które wywarły tak wielki wpływ na kino i popkulturę jak ona. Wielu z nas myśli o niej jako o niezbyt rozgarniętej, ale bardzo ładnej aktoreczce, która, tak jak i inne, skończyła w kostnicy na własne życzenie. Ile jest w tym obrazie prawdy i kim w rzeczywistości była Norma Jeane Mortenson?
Szczęśliwa byłam tylko wtedy, gdy zabierano nas do kina
Norma przyszła na świat 1 czerwca 1926 r. i była córką Gladys Pearl Baker z d. Monroe i Charlesa Stanleya Gifforda, jednak w jej akcie urodzenia (oraz w akcie ślubu z Arthurem Millerem) jako jej ojciec widnieje Martin Edward Mortenson, drugi mąż Gladys, który opuścił rodzinę tuż przed narodzinami dziecka. Rodzice dziewczynki byli montażystami w Hollywoodzkiej Wytwórni Filmowej Consolidated Film Industries i w związku z obowiązkami jej matka nie mogła sama opiekować się dzieckiem. Już 13 czerwca przyszła gwiazda trafiła do swoich pierwszych opiekunów. Matka sporadycznie odwiedzała córkę w tym czasie, ale wspomagała rodzinę zastępczą finansowo.
Po kilku latach mała zamieszkała z matką i jej znajomymi, ale nie na długo – u Gladys stwierdzono schizofrenię i umieszczono ją w ośrodku dla umysłowo chorych. Od tego momentu Norma trafiała od domu do domu – w sumie wychowywała się w jedenastu rodzinach. Przez jakiś czas mieszkała nawet w sierocińcu, gdzie, jak sama wspominała, okłamano ją, że jej matka umarła. Z jednego z okien budynku dziewczynka widziała budynki wytwórni, w której pracowali jej rodzice, i jak sama mówiła, płakała godzinami, kiedy inne dzieci spały. Później, kiedy dziennikarze pytali gwiazdę o jej wspomnienia z tamtego okresu, mówiła, jak bardzo pragnęła móc nazywać ludzi, którzy się nią opiekowali, „mamą” i „tatą”, ale jej na to nie pozwalano. Aktorka niejednokrotnie wracała do tego, jak bardzo brakowało jej prawdziwej rodziny, jak często bawiła się ze swoimi rówieśnikami w dom i wymyślała dla wszystkich rozmaite „życiowe scenariusze”.
Jedna z par, które opiekowały się przyszłą gwiazdą, w każdy weekend wysyłała ją do kina, żeby mieć w domu spokój. Dziewczynka spędzała tam całe dnie, oglądając seans za seansem i marząc o tym, by samej kiedyś móc zagrać. Z powodu sytuacji osobistej Norma często zmieniała szkoły, ale bez względu na to, gdzie trafiała, zawsze starała się dostać do grupy teatralnej, bo tylko sztuki dawały jej to, czego w życiu nie mogła mieć.
Chciała być aktorką i gwiazdą filmową. Wiedziałem, że nic jej nie powstrzyma
Tak o ambicji młodej dziewczyny mówił Sidney Skolsky, dziennikarz „New York Post”. Norma rzeczywiście robiła wszystko, by spełnić swoje marzenia. Kiedy pracowała w fabryce produkującej części do samolotów, miała okazję pozować do fotoreportażu dla jednego z magazynów i pomimo tego, że jej zdjęcia nigdy do publikacji nie trafiły, dziewczyna postanowiła rzucić dotychczasowe zajęcie i zdobyć sławę. Pozowała do zdjęć, chodziła na castingi, aż w końcu w 1946 r. podpisała swój pierwszy kontrakt z wytwórnią 20th Century Fox. Niestety wbrew nadziejom i ambicjom Normy jej umowa po roku wygasła i dziewczyna musiała znowu wrócić do pozowania.
W tym czasie zdecydowała się także przyjąć pseudonim artystyczny – Marilyn Monroe – oraz poddała się kilku zabiegom korygującym wygląd. Skorygowała wadę zgryzu, usunęła pieprzyki z twarzy, delikatnie poprawiła sobie usta i nos. Wróciła do blondu i zaczęła układać włosy w ikoniczny sposób, który znamy do dziś. Nie sądźcie jednak, że skupiała się jedynie na poprawianiu swojego wyglądu. Nawet bez stałych kontraktów artystka starała się rozwijać swój warsztat aktorski i rozpoczęła naukę w Actors’ Laboratory Theatre, a później także na Uniwersytecie Kalifornijskim na kierunku sztuka i literatura renesansu. Pozbawiona dużych umów z wytwórniami, inwestująca nieustannie w swój rozwój Monroe była zmuszona dorabiać jako pomoc iluzjonisty. Pozowała też nago, co później, kiedy jej kariera nabrała tempa, starano się przeciwko niej wykorzystać.
Dzięki ciężkiej pracy oraz wpływowym kontaktom w końcu udało jej się dostać pierwszy poważny kontrakt. Był rok 1949, a filmem, który uważa się za punkt zwrotny w karierze aktorki, okazała się „Asfaltowa dżungla”. Po tej produkcji propozycje zaczęły sypać się jak z rękawa. Marilyn pojawiała się wszędzie – w kinie, na plakatach, na zdjęciach w magazynach. Została uznana za najpiękniejszą kobietę i ulubioną pin-up girl żołnierzy. Dzięki tej sławie mogła grać jeszcze więcej w produkcjach z rozmachem. „Mężczyźni wolą blondynki”, „Jak poślubić milionera”, „Słomiany wdowiec”, „Przystanek autobusowy”, „Książę i aktoreczka” – te tytuły przyniosły Marilyn Monroe największą sławę i pieniądze. Krytycy doceniali jej warsztat i wróżyli jej same sukcesy, wielu mówiło nawet, że marnuje się w kinie i powinna przejść do teatru. Niestety, tak jak wiele wrażliwych, pracowitych i uzdolnionych gwiazd padła ofiarą nałogów, depresji i poczucia głębokiej samotności.
Lepiej być nieszczęśliwą samotnie niż nieszczęśliwą z kimś innym
Aktorka miała trzech mężów. Pierwszego poślubiła w wieku szesnastu lat, aby uniknąć umieszczenia w domu dziecka. Rozwiodła się po czterech latach. Następnie w 1954 r. poślubiła sportowca Joe DiMaggio, którego opuściła w tym samym roku. W dwa lata po rozwodzie z baseballistą trzecim mężem gwiazdy został dramaturg polsko-żydowskiego pochodzenia Arthur Miller, który za swoją sztukę „Śmierć komiwojażera” otrzymał prestiżową Nagrodę Pulitzera.
Piękna aktorka przykuwała uwagę wielu mężczyzn, kochali się w niej wszyscy – sklepikarze, żołnierze, aktorzy i prezydenci. Ona sama nieustannie poszukiwała prawdziwego uczucia. Nie namiastek miłości, ale czegoś głębokiego, szczerego i trwałego, za czym tak bardzo tęskniła, będąc dzieckiem. Doskonale wiedziała, jak jej wygląd i wyćwiczona naiwność działają na mężczyzn, i potrafiła bardzo odważnie rozgrywać tą kartą. Przypisywano jej wiele romansów; niektóre z nich z pewnością były zmyślone, inne, jak ten z braćmi Kennedy, rozpalał wyobraźnię plotkarzy tamtego czasu. Przyjaciel Franka Sinatry wspominał, że wszyscy wiedzieli, że bracia politycy „wymieniają się” kochanką, ale kiedy patrzyło się na te zaplątane pary razem, widać było, że Marilyn nie kocha ani JFK, ani żadnego z jego braci. Ona ich podziwiała, była, jak sama mówiła, „kobietą w świecie mężczyzn”, i wcale jej to nie przeszkadzało. Z Robertem Kennedym prowadziła według świadków długie rozmowy o polityce, historii i ekonomii, z Millerem zapewne o literaturze, którą kochała.
Mężczyzn lubiła mieć blisko, bo brakowało jej ciepła, przyjaźni i miłości: „Kariera jest wspaniała, ale nie można się do niej przytulić w chłodną noc”. Jej życie prywatne dalekie było od idealnego kinowego obrazka, ale czy można za to obwiniać jedynie nieco zagubioną i rozpaczliwie szukającą aprobaty i miłości dziewczynę, którą Marilyn zawsze w głębi duszy była? Im lepiej ją poznaję, tym lepiej rozumiem jej chęć bycia perfekcyjną we wszystkim – nieustannie doskonaliła swoją grę, zawsze starała się też idealnie wyglądać, a wszystko po to, by skupić na sobie uwagę, wzbudzić podziw i miłość. Monroe, jak wspominają jej przyjaciele, bywała w życiu szczęśliwa, ale bywała też niezwykle samotna i smutna. Ciągła potrzeba aprobaty, poszukiwanie miłości, choroba, w którą niewielu wierzyło, doprowadzały aktorkę na skraj przepaści. I tam bardzo często stała samotnie, niejednokrotnie na własne życzenie, ponieważ nie chciała nikogo obarczać swoim smutkiem.
Monroe najprawdopodobniej nie miała też dzieci. Najprawdopodobniej, ponieważ jedna z teorii spiskowych dotyczących jej życia mówi o tym, że aktorce odebrano dziecko, kiedy była jeszcze bardzo młoda – ale nie ma na to wiarygodnych dowodów. Wiadomo jednak, że poroniła aż trzy razy. Być może ból związany z tymi doświadczeniami również przyczynił się do jej problemów z używkami?
Na eventach, promocjach i oficjalnych wyjściach zawsze prezentowała się doskonale – idealne ubrania, nienaganny makijaż, piękny i czarujący uśmiech – ale kiedy gasły światła, a kochankowie odchodzili, stawała się samotną dziewczyną, czekającą na prawdziwą miłość.
Gdybym przestrzegała wszystkich zasad, nigdy bym niczego nie osiągnęła
Amerykańską opinię publiczną tamtych lat często szokował wygląd i zachowanie gwiazdy, która nosiła krzykliwy (jak na tamte czasy) makijaż, „zapominała” założyć bieliznę, kiedy wychodziła z domu, kołysała biodrami i posyłała tłumom filuterne uśmiechy. Stworzyła na potrzeby kariery pewien ryzykowny wizerunek, którego się trzymała, ale nie chciała absolutnie, by była to jej jedyna „twarz”. Sądziła też, jak mi się wydaje, że ludzie zrozumieją, że grana przez nią naiwna blondyneczka, marząca jedynie o bogatym mężczyźnie, to nie ta sama osoba, która przesiaduje na trawie z ulubioną książką w ręce.
Marilyn Monroe była inteligentną kobietą, twardo stąpała po ziemi i chciała wiele osiągnąć, ale na drodze często stawała jej niska samoocena w połączeniu z chęcią bycia idealną, lubianą przez wszystkich i poważaną. W chwili, kiedy przełamywała tremę, strach przed porażką i kompleksy, pokazywała pazur i zdobywała szczyty. Tak jak wtedy, kiedy pozwała 20th Century Fox i prowadziła z wytwórnią batalię o uzyskanie większej swobody artystycznej. Postanowiła założyć swoją wytwórnię MMP i starała się działać na własną rękę. Pod koniec 1955 r. wytwórnia 20th Century Fox zaproponowała jej jedną z najważniejszych i przełomowych umów zawartych z kobietą. Redakcja „Los Angeles Mirror News” w styczniu 1956 r. napisała: „Weterani sceny filmowej stwierdzili, że był to jeden z największych indywidualnych sukcesów, jakie kiedykolwiek osiągnęła aktorka”. O co chodziło? Za każdy film miała otrzymać 100 tys. dolarów, mogła również wybierać m.in. reżysera i operatora oraz miała możliwość produkcji filmu w MMP. W tym momencie prasa zaczęła na nią patrzeć jak na poważną osobę, a nie głupią aktoreczkę fikającą nogami.
Ona była poetką, która na rogu ulicy próbuje recytować tłumowi wiersze, ten zaś zdziera z niej ubranie
Tak o Marilyn Monroe napisał kiedyś jej mąż Arthur Miller. To piękne i bardzo prawdziwe słowa – artystka przez cały czas trwania swojej kariery niestrudzenie próbowała udowodnić wszystkim, że nie jest przedmiotem. Nie znosiła określenia sex bomba, ponieważ czyniło to z niej przedmiot albo kawałek mięsa. Choć uwielbiała grać swoim pięknym ciałem, szokować, uwodzić i pokazywać, to chciała być postrzegana jako kobieta, wartościowa artystka i przede wszystkim człowiek. W Hollywood niestety niewiele zmieniło się od czasu, kiedy brylowała w nim Monroe – wtedy, tak jak i dziś, pełno w nim było wampirów emocjonalnych, napastników seksualnych i oportunistów wyczekujących momentu, kiedy będą mogli wykorzystać młodych i naiwnych aspirujących aktorów.
Marilyn i jej koleżanki po fachu ostrzegały się wzajemnie przed mężczyznami pracującymi w branży, którzy mogli być potencjalnie niebezpieczni, oraz przed wytwórniami, które wykorzystywały młode talenty i zarabiały na ich niedoświadczeniu i naiwności. Gwiazda filmu „Mężczyźni wolą blondynki” jako jedna z pierwszych znanych i uznanych aktorek mówiła otwarcie o „wilkach”, które napastowały ją w Hollywood. Monroe była ofiarą swojego nieszczęśliwego dzieciństwa, splotów okoliczności, sytuacji na rynku filmowym, ale też mężczyzn potrafiących pociągać za odpowiednie sznurki, którzy mogli przyspieszyć bądź zniszczyć całe jej starania.
Kiedy miała trudności z dostaniem ról i musiała pozować do zdjęć, spotkała się z presją – albo się rozbierze, albo na jej miejsce przyjdzie kolejna dziewczyna, która nie będzie aż taka pruderyjna. W swojej nieukończonej autobiografii napisała, że nie brała od „adoratorów” ofiarowywanych jej pieniędzy czy prezentów, ale siadywała w ich limuzynach, bo zawsze była szansa na to, że trafi się przy tej okazji szansa na rolę. To smutne, że kobieta obdarzona faktycznym talentem aktorskim, pracowita i znająca swoją wartość musiała zmuszać się do czegoś takiego, czego absolutnie nie chciała. Wydaje mi się, że jeśli gwiazda żyłaby dziś, to jako pierwsza stanęłaby w obronie każdej molestowanej, oszukiwanej i wykorzystywanej kobiety. Broniłaby koleżanek po fachu, którym proponowano role przez łóżko, i walczyłaby o równe prawa kobiet i mężczyzn.
Swoją walką z wytwórnią filmową pokazała światu, że trzeba się z nią liczyć, że jest wartościowa, silna i pracowita, a jej talent powinien być odpowiednio doceniany. Choć wielu wydawało się, że gwieździe chodziło jedynie o pieniądze, to ona sama otwarcie mówiła, że toczy bój o swoje prawa – jako pracownika, ale też jako człowieka i kobiety. Uwielbiała błyszczeć, być w centrum uwagi, lubiła swoją kobiecość i nie wstydziła się jej, nie chciała jednak, by stała się ona wszystkim, co może zaoferować. Dlatego walczyła też o role dramatyczne – jej ostatni film „Skłóceni z życiem” jest uważany za jeden z najlepszych w jej karierze, ponieważ zrywa w nim z wizerunkiem filuternej kokietki, a pokazuje pazur. Szkoda, że wytwórnie filmowe wolały obsadzać ją w produkcjach, które utrwalały wizerunek obiektu pożądania. Mimo jednak wszystkich przeciwności, tremy, napadów lęku i zmęczenia jednowymiarowymi rolami Marilyn starała się każdej granej przez siebie postaci dodać głębi. Robiła wszystko, by zagrać idealnie, i udawało jej się to osiągnąć.
W wywiadach narzekała na to, że nieustannie mówi się o niej tylko jako o symbolu piękna i głupiutkiej aktoreczce. Wielokrotnie otwarcie przyznawała, że nienawidzi być traktowana jak przedmiot. Chciała być gwiazdą i zrobiła wszystko, co mogła, by swoje marzenie urzeczywistnić. Skończyła tragicznie, ponieważ nie miała wokół siebie nikogo, kto mógł jej powiedzieć: „Jesteś wystarczająco dobra taka, jaka jesteś. Nie jesteś sama, kocham cię”.
Ciągły strach przed zapomnieniem i odrzuceniem wpędził zdolną, piękną i mądrą dziewczynę w nałogi i chorobę, a w ostateczności zabił. Zastanawiam się, czy byłaby szczęśliwa, gdyby mogła wrócić i zobaczyć, jak bardzo jest teraz podziwiana i kochana. Mam nadzieję, że tak, że cieszyłaby się każdą osobą, którą zainspirowała, każdą kobietą, którą popchnęła do działania, każdym artystą, który poświęcił jej szczyptę swojego talentu.
Anna Albingier
W sierpniu minęło 60 lat od śmierci Marilyn Monroe.
Na platformie Netflix można oglądać film dokumentalny „Tajemnice Marilyn Monroe: Nieznane nagrania”, którego twórcy – na podstawie niepublikowanych wcześniej nagrań rozmów z osobami, które znały gwiazdę najlepiej – rzucają nowe światło na jej skomplikowane życie.
A we wrześniu Netflix udostępni wyprodukowany m.in. przez Brada Pitta film „Blondynka”, którego główny scenariusz opiera się na historii życia Marilyn Monroe. Nowa produkcja ma być zupełnie nowym podejściem do fenomenu tej aktorki. Film jest ekranizacją książki Joyce Carol Oates o tym samym tytule.
Gazetka 214 – wrzesień 2022