Kiedy widzę pana w studiu, gdy nagrywa pan nową płytę Starego Dobrego Małżeństwa, to myślę sobie, że jest pan szczęściarzem, mając taką pracę.

To nie jest praca, to jest coś więcej, to jest pasja. Dlatego mam uśmiech na twarzy, bo jestem w środku procesu twórczego i on już nabiera konkretnych rumieńców. Oczywiście ten moment poprzedza orka na ugorze, czyli wymyślanie wszystkiego po kolei. Pierwszym pytaniem, które sobie zadaję, zanim zacznę tworzyć cokolwiek, jest: „O czym to będzie?”. Dopiero potem idą następne: „Z kim i jak?”. Muszę się zmierzyć ze słowem, dźwiękiem i melodią. Dopiero później wchodzę do studia.

W swoich tekstach mówi pan czasami o ciemnej stronie życia. To trochę tworzy kontrast do łagodnego charakteru muzyki, która im towarzyszy.

Cały czas uważam, że jest to poezja nadziei, więc nie trzeba muzyce nadawać jakichś karykaturalnych, przesterowanych, brudnych form, żeby wydobyć treści, o których śpiewam. Ja śpiewam o wartościach podstawowych, to nie są mroczne rzeczy. One mogą być mroczne dla tych, którzy są na bakier z tymi wartościami. Chociaż są to rzeczy refleksyjne, a refleksja nie musi być mroczna, może być ozdrowieńcza i ożywcza. Zmuszam siebie, a pośrednio i innych, do refleksji, by się zmienić.

Czy jest u pana jakaś granica między sztuką a życiem?

Nie mam podziału na sztukę i życie prywatne. To się prawie zlewa w jedną całość. Całe życie jestem w drodze. Nie mam chwili na zrobienie sobie urlopu. Nie mam wolnego. Kiedyś Bogdan Loebl, kiedy mnie poznał, powiedział mi: „Słuchaj, ty nie odpoczywasz; inżynier czy księgowa o 16.00 zamyka biuro, wychodzi do domu i nie myśli o tym, a ty nie przestajesz”. Nie mogę być od poniedziałku do piątku muzykiem, a w sobotę mężem czy turystą.

Trzeba dużo odwagi, żeby pokazywać ludziom swoje emocje i przemyślenia. Co trzeba w sobie zmienić, by mieć na to siłę?

Wchodzimy w nowe role społeczne. Gdy byłem dzieckiem, śpiewanie było dla mnie niemęskim i wstydliwym zajęciem. W chwili, kiedy odkryłem w sobie, że muzyka jest moją pasją, wszedłem w nową rolę człowieka, który przełamuje zahamowania, lęki i obsesje i wychodzi przed ludzi. I w tym wycinku czasowym, kiedy stoję na scenie, jestem we właściwym miejscu i w idealnym wcieleniu. Natomiast nadal odrzucam wszelkie inne formy funkcjonowania jako człowiek publiczny po występie. Żadne telewizje śniadaniowe nie wchodzą w rachubę. Resztę czasu „przed” i „po” zachowuję dla siebie.

Moja kariera jest kwestią po trosze szczęścia, po trosze osób, które dały mi szansę. Taką osobą był Wojciech Belon z Wolnej Grupy Bukowiny, który postawił na mnie. Kiedy się spotkaliśmy, nic jeszcze nie umiałem, ale on „to coś” zauważył we mnie i zaprosił na FAMĘ do Świnoujścia. Dzięki temu mieliśmy szansę debiutu scenicznego w towarzystwie ówczesnych wielkich gwiazd. Udzielił mi też paru męskich porad życiowych, które pielęgnuję w sobie do dzisiaj, traktując Wojtka jako mentora i przyjaciela. I zawsze będę jego dłużnikiem. Spotkania z takimi osobami to szczęśliwy przypadek, który decyduje o tym, że człowiek idzie w tę stronę, a nie inną.

A czym dla pana jest bycie w drodze, ucieczką?

Na pewno nie. Powiem tak – szeroko rozumiane szczęście nie jest drogą do czegokolwiek, tylko jest samą drogą. Nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, tylko go gonić.

Czy nie ma pokusy, by pójść na kompromis?

Nigdy nie tworzę repertuaru pod publikę, on zawsze jest dla mnie. Cała sztuka polega na tym, żeby tym, co chcę zaprezentować, zainteresować odbiorcę. Nie będę się podlizywał, grał starych kawałków, tańczył i puszczał ognia z pięty. Publiczność jest egoistyczna, przychodzi na koncert i chce dostać to, czego oczekuje. Wtedy powstaje pewnego rodzaju napięcie – wy chcecie tego, ja chcę tamtego. Ważny jest dialog z odbiorcą, stworzenia proporcji między naszymi oczekiwaniami. Ale żadnych kompromisów, ja nie znoszę tego słowa. Nie ma też wstydu, gdy gram swoje stare piosenki, bo to jest moje dziedzictwo. Ale zwykle to jest nie więcej niż jedna trzecia koncertu. Metaforycznie ujmując, nie znoszę widoku 50-latka w krótkich gaciach. Trzeba dorosnąć i dojrzeć. I przekonać swoją publiczność do tego sposobu myślenia, który teraz jest mi niezbędny do życia.

Czy miał pan propozycje w swojej karierze, które mogłyby przynieść wiele korzyści, jednak kosztem swobody artystycznej?

Nigdy czegoś takiego bym nie zrobił. Nigdy bym nie poszedł na żaden układ, by więcej zarobić. Nie ma takiej opcji. Nie gram żadnych „eventów”. Choć dla korporacji pieniądze nie grają roli. Proszę mi wierzyć, ja gram za małe pieniądze.

A zespół lub rodzina nigdy nie mieli o to pretensji?

Nie mam rodziny. A jeśli chodzi o zespół, to trzeba ich zapytać. W tym fachu mamy finansowe widełki. Są artyści, którzy zarabiają niezasłużenie dużo, ogromne pieniądze za wątpliwej jakości produkt. Są też artyści, którzy zarabiają ogromne pieniądze za wielką sztukę. I są też wielcy artyści, którzy przymierają głodem, i marni artyści, którzy przymierają głodem. Wszystko zależy od oczekiwań. Jak ktoś uwielbia luksus, to zawsze będzie płakał. Przymierający głodem zresztą też. To jest kwestia znalezienia złotego środka. Ja zawsze równo się dzielę ze wszystkimi, z muzykami i personelem. Mam tyle samo do stracenia i zyskania, co pozostali członkowie zespołu. Myślę, że dzisiaj taki model funkcjonowania zespołu to rzadkość.

Czego pan dzisiaj szuka w sztuce?

Ja już specjalnie nie szukam. Bo wszystko, co ważne, swoich mistrzów znajduje się za młodu. Później to już się tylko czeka na ich kolejne dzieła. Akurat moi mistrzowie teraz lawinowo wymierają. Nie szukam niczego w sztuce młodych, bo żaden piernik nie będzie szukał dla siebie czegoś odkrywczego w twórczości dwudziestolatka, bo tego nie znajdzie.

A jakby pan zdefiniował słowo „artysta”?

To ludzie, którzy kreują pewien swój świat. Otwierają swoje „furtki”. Często to osoby, które swojej sztuce poświęcają całe życie. Mam takiego kolegę bluesmana, któremu zawsze powtarzam: „Musisz na coś postawić, nie możesz grać z soboty na niedzielę, a od poniedziałku być kimś innym”. To są bardzo trudne życiowe wybory. Cały czas chodzę po cienkim lodzie i nie wiem, co mnie czeka. I to może być puenta naszej rozmowy – nie wiem, co mnie czeka, i nie będzie wiedział tego nikt, kto zajmuje się taką mordęgą – sztuką.

rozmawiał Dizaman
www.dizaman.pl

KONCERT STAREGO DOBREGO MAŁŻEŃSTWA

15 października 2016 r.,

godz. 19.00, Bruksela

Informacje w jęz. polskim: tel. 02 779 13 47

Barbara (codziennie od 17.00 + wekeendy)

Facebook: Koncert Stare Dobre Malzenstwo w Brukseli

 

 

Gazetka 155 – październik 2016