87,3 proc. poparcia przy 77,4 proc. frekwencji – tyle głosów miał otrzymać w wyborach prezydenckich Władimir Putin, rządzący Rosją de facto od 1999 r.Tym samym pobił o ponad 10 pkt proc. własny rekord z poprzedniego głosowania. Jego piąta kadencja potrwa do 2030 r. Obserwatorzy mówią, że tak zmanipulowanych wyborów w historii współczesnej Rosji jeszcze nie było.

W niektórych regionach przedstawiciele struktur siłowych kontrolowali przebieg głosowania, karali wyborców za „nieprawidłowe” dopiski na kartach albo „niewłaściwy” czas przyjścia do lokalu wyborczego, a nawet żądali ujawnienia tajemnicy głosowania.

Z dziesięciu podmiotów Federacji Rosyjskiej, które ogłosiły najwyższe poparcie dla Putina, pięć to nielegalnie anektowane obszary Ukrainy. W nieuznawanej przez świat Donieckiej Republice Ludowej Putina miało poprzeć 95 proc. wyborców przy 88-proc. frekwencji. Taka frekwencja jest nawet teoretycznie niemożliwa, biorąc pod uwagę, jak wielu mieszkańców obwodu donieckiego uciekło przed wojną i okupacją oraz jak duża część kontrolowanych przez Rosję obszarów Doniecczyzny leży w gruzach. Samo zorganizowanie głosowania na obszarach okupowanych jest naruszeniem prawa międzynarodowego, co Ukraina zamierza wykorzystać do podważania wyboru Putina na prezydenta. Tradycyjnie wysokie poparcie zapewniły republiki etniczne na czele z Czeczenią, która wpisała w protokołach 99 proc. dla Putina. Nawet w relatywnie liberalnej Moskwie Putin miał uzyskać 85 proc. W obwodach zagranicznych, w których skala manipulacji zwykle bywała nieznaczna, wskaźnik ten nie przekroczył 70 proc. W Warszawie na Putina głosowało 20 proc. wyborców.