W latach 80. sławę przyniosła jej rola Katarzyny Pióreckiej w serialu „Zmiennicy”. Ale choć ma na swoim koncie liczne role i bogatą dyskografię, to od lat odgrywa chyba najtrudniejszą rolę, jaką matce może przygotować życie. Od 19 lat jedna z córek aktorki, Ola, przebywa w śpiączce, choć nadzieja na jej wybudzenie jest coraz większa. W 2002 r. Ewa Błaszczyk założyła fundację „Akogo?”, działającą na rzecz dzieci wymagających rehabilitacji po ciężkich urazach neurologicznych. W 2013 r. fundacja otworzyła klinikę „Budzik”, która wybudziła ze śpiączki już 50 dzieci.
Co jakiś czas media obiegają informacje o tym, że wreszcie udało się wybudzić Olę, choć to nieprawda. Czy zwraca pani jeszcze uwagę na takie doniesienia?
Nie. I starałam się od początku nie zwracać na to uwagi, ponieważ jest to nikomu do niczego niepotrzebne. Zajmowanie się takim „fejkiem”, prostowanie go i tracenie energii i czasu kompletnie nie ma sensu. To jest kwestia rzetelności dziennikarskiej. Nic więcej.
Na jakim etapie jest w tej chwili Ola?
Bardzo dużo pracy wkładamy w to, żeby ją utrzymać w jak najlepszej formie. Ma wszczepiony stymulator, który powstał we współpracy z Japończykami i który ma piętnaścioro innych dzieci. Perfuzja w mózgu się powiększa, poprawia się przedklinek, czyli część odpowiedzialna za utrzymanie świadomości. Człowiek, który leży, powinien się regenerować, a ona tego nie robi. Mimo że ma bardzo dobrze ustawioną barierę immunologiczną i od 5 lat nie miała zapalenia płuc. To ogromny wysiłek. Są momenty, kiedy potrafi się skupić i powtarzać coś, co by wskazywało na to, że gdzieś tam, śladowo, z nami jest. W tej chwili rozpoczynamy pracę nad komórką macierzystą neuronalną, pozyskiwaną z poronień naturalnych. Współpracujemy tu z Polską Akademią Nauk, z prof. Krystyną Domańską-Janik, prof. Leonorą Bużańską i prof. Elżbietą Sarnowską. Oprócz tego pracujemy z prof. Maksymowiczem z laboratorium w Olsztynie, w którym powstały stymulatory. Czekamy teraz na przyjazd specjalistów z Rzymu i dopinamy projekt. We Włoszech jest on już po pierwszej fazie badań klinicznych. Po badaniach na myszach i świnkach przyjdzie czas na pacjentów. To jest teraz dla nas pewnego rodzaju światło, ponieważ są już doniesienia ze świata, że jednak neuronalna komórka odbudowuje połączenia neuronowe. Jest więc nadzieja, a z pewnością obowiązek sprawdzenia, bo wtedy nie tylko będzie to dotyczyć śpiączki, ale wszystkich chorób neurodegeneracyjnych.
Czy w związku z tego typu zabiegiem nie pojawiały się kiedykolwiek wątpliwości natury etycznej? Taka operacja polegać ma na użyciu komórek nerwowych pobranych z płodów, które nie przeżyły w wyniku naturalnego poronienia. Wiadomo, że jest to bardzo trudna kwestia przede wszystkim dla niedoszłych rodziców.
Problemu etycznego nie ma tutaj w ogóle. To jest dokładnie ta sama droga, którą trzeba przejść w sensie etyczno-mentalnym i emocjonalnym, jak w przypadku przeszczepu. Z tym że w przypadku poronienia naturalnego nie ma żadnych wątpliwości, czy mózg umarł czy nie. Tu wiadomo, że mamy do czynienia z ewidentną śmiercią. A to nie zawsze jest jasne w sytuacji, kiedy nie do końca wiadomo, czy pacjent żyje czy nie. To jest oczywiście szok dla rodziców i bardzo trudna rozmowa w czasie żałoby. Niemniej jednak to też jest praca do przerobienia – jak zmienić żal w nadzieję…
Czy przypadków śpiączki jest coraz więcej? Liczbę miejsc macie ograniczoną, ale wydawać by się mogło, że potrzeby są ogromne.
Tak jest z dorosłymi, dlatego bierzemy się za klinikę „Budzik” dla dorosłych na Bródnie, ponieważ w Olsztynie jest tylko 8 miejsc. Będzie 15+1, tak jak jest w programie, ale jeszcze trwają remonty. Był moment, że podań o przyjęcie do kliniki mieliśmy 800. Dlatego jest komisja kwalifikacyjna i każdy z takich wniosków jest oceniany i weryfikowany przez fachowców. Ale jak wspomniałam, jest coraz większa potrzeba związana z dorosłymi. A to wynika przede wszystkim z brawurowej jazdy młodych ludzi motorami i samochodami. Niedawno mieliśmy kilka interwencji i próśb o pomoc… A to młody chłopak leży w Gdańsku, albo młoda dziewczyna leży w Częstochowie. To jest ten wiek, kiedy pacjent ma ponad 18 lat i już nie kwalifikuje się do „Budzika” dla dzieci. Takich przypadków jest najwięcej. Ale to też najlepiej rokuje, bo mówimy tu o lokalnych uszkodzeniach mózgu. Nie, jak w przypadku np. utopienia, kiedy cały mózg jest niedotleniony.
Dostaliście nagrodę Światowej Organizacji Zdrowia za program wybudzania ze śpiączki, mówi się o was na całym świecie, a jak wygląda wasza rzeczywistość nad Wisłą?
W tej chwili skupiamy się na dwóch projektach. Przede wszystkim „Budzik” dla dorosłych. Jako fundacja „Akogo?” podpisaliśmy umowę z marszałkiem województwa mazowieckiego Adamem Struzikiem, a także z panią Teresą Bogiel – prezesem zarządu szpitala bródnowskiego. Zainwestowaliśmy 1,5 mln zł w projekt, jest gotowa wizualizacja i mogliśmy też startować w konkursie Funduszu Sprawiedliwości przy Ministerstwie Sprawiedliwości. To jest specjalny program dla ofiar przestępstw. Ponad 70 proc. naszych pacjentów to właśnie ofiary przestępstw drogowych, bo często kierowcy uciekają z miejsca wypadku, pozostawiając taką osobę na pastwę losu. Wystartowaliśmy w tym konkursie, wygraliśmy i dostaliśmy dotację w wysokości 37,2 mln zł. Teraz jesteśmy na etapie licznych spotkań, umów, przetargów. Przed nami bardzo pracowite miesiące. Chcemy się też skupić na badaniach naukowo-badawczych, bo rozszerzyliśmy o nie statut fundacji. I tu właśnie całą energię kierujemy na badania związane z neuronalną komórką macierzystą.
Codzienna praca kliniki to jedno, ale są też badania, zabiegi, bezpłatna opieka i całodobowe „czuwanie” rodziny, praca specjalistów… To wszystko wiąże się z ogromnymi kosztami. Czy pozyskiwanie funduszy jest już po tylu latach łatwiejsze? Czy ludzie mają większą świadomość tego, czym się zajmujecie?
Tak, mają. Z tym że namnożyło się strasznie dużo fundacji. Jeśli jest aktywna jakaś fundacja lokalna, to wiadomo, że będzie przez lokalną społeczność wspierana. Nastąpiło pewnego rodzaju rozproszenie. Niemniej jednak utrzymujemy się na w miarę stałym poziomie. Z 1 proc. przekazywanego w podatkach dostajemy około 2,5–3 mln zł, jeśli jesteśmy bardzo aktywni. Na pewno coraz więcej ludzi rozumie, że z małych kwot zbierają się duże.
Na początku waszej działalności nikt nie był nią zainteresowany. Nawet media, które nie pojawiły się na waszej pierwszej konferencji prasowej.
Tak rzeczywiście było. Nikogo to nie interesowało. Ale chyba coś nad nami czuwa, jakaś Reżyseria Niebieska, bo nagle w Belgii obudził się ze śpiączki jakiś motocyklista i nie mogliśmy się opędzić od kamer i mikrofonów. Nagle zrozumiano, czym się zajmujemy i jak ważna jest ta praca. Był news. Jakieś zewnętrzne zdarzenie na drugim końcu Europy nagle przykuło uwagę mediów. Oczywiście, to przykre, że nie temat i nie fakty za tym stały, tylko właśnie news, ale tak to jest.
Pomówmy przez chwilę o „Budziku” dla dzieci. Przyjmują państwo młodych pacjentów. Co pani widzi w oczach ich rodziców? Z pewnością jesteście ich ostatnią nadzieją.
Wie pan, z rodzicami tych dzieci możemy się pogłaskać wzrokiem, dotknąć; możemy mieć oczy we łzach albo jakiś cień uśmiechu, ciepła, życzliwości. Ale z czasem zaczynają się otwierać, rozmawiać bardzo szczerze, i to jest niesamowite. I wtedy właśnie do mnie dociera, jakie oni mają pokłady emocji. Jedno dziecko się budzi, inne jeszcze nie. To wywołuje przecież bardzo różne emocje. Ale potem spotykamy się z ogromną wdzięcznością i obserwujemy zmianę priorytetów w życiu, pojawia się zupełnie inna skala wartości. Jak gdyby to darowane życie było dużo więcej warte niż tamto, które było mniej świadome.
Jak pani reaguje, kiedy budzi się czyjeś dziecko, a Ola jeszcze nie?
Cieszę się. Po to jesteśmy. Ale ja nie mam przełożenia na Olę. Każdy z nas ma swoją drogę. Przy tym moim przeznaczeniu staram się być wyjątkowo cierpliwa. Wspomniałam badania nad komórkami nerwowymi pobranymi z płodów. To bardzo czasochłonne badania. Żeby to jakoś przetrwać, zabijam się pracą zawodową, żeby mi szybciej leciał czas. Chociaż… ja właściwie całe życie pracowałam. W moim słowniku w ogóle nie ma słowa „emerytura”. Dopóki głowa chodzi i ciało jakoś funkcjonuje, to coś się robi. To bardzo szczęśliwe, że wykonuję taki, a nie inny zawód. Bardzo o to dbam, bo to doskonały wentyl. Tam poruszam się w świecie przygody, fikcji literackiej, iluzji. A jednocześnie mam kontakt z ludźmi, którzy niekoniecznie rozmawiają ze mną o pracy fundacji, więc mogę też odpocząć. I dostaję od ludzi energię, a to jest bardzo potrzebne.
Skoro mówimy o pani pracy zawodowej, to na koniec muszę jeszcze wspomnieć film „Za niebieskimi drzwiami”. Z pewnością dostrzegła pani w nim to, o czym od początku mówi pani fundacja i klinika – co może dziać się w świadomości człowieka w śpiączce.
Tak. To są bardzo różne przestrzenie. Jedni byli w czarnej dziurze i nic nie wiedzą, inni byli w niebie, inni w czyśćcu, jak to określają, w miejscu, gdzie czekają na coś. Każdy ma kompletnie indywidualne przeżycia. Na pewno to są ważne informacje, które można zbierać do neurorehabilitacji, bo np. dwuletnie dziecko ma małe doświadczenie. Nie widziało obrazów, nie czytało książek, więc nie ma się do czego odwołać. Im więcej jest tych doznań, tym łatwiej do człowieka dotrzeć tam, gdzie on przebywa. Często ci ludzie się budzą i zaczynają mówić językiem obcym. Był przypadek dziennikarza potrąconego przez kierowcę – po przebudzeniu zaczął mówić w obcym języku. Wszystko jest zawsze indywidualne. W procesie neurorehabilitacji bardzo ważne jest właśnie to, że ktoś jest blisko. Rodzic, mąż, żona. To są skarbnice wiedzy. Był chłopiec, który spał i w objęciach trzymał piłkę. A kiedy się obudził, Ronaldo nosił go na rękach. Tego się przecież nie spodziewał. Dlatego informacje o przeżyciach i emocjach są niezwykle ważne, bo jest się do czego odwołać. A wracając do filmu – nie wyobrażam sobie, żebym w nim nie zagrała. Autor książki, na podstawie której powstał film, myślał właśnie o mnie.
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiał Filip Cuprych
Gazetka 180 – kwiecień 2019